Sprowadził tu swoich architektów i przesiedlił mieszkańców, a następnie, żeby lepiej bronić się przed ewentualnym najeźdźcą, wybudował na wzgórzu Pagus twierdzę, dziś zwaną Aksamitną (Kadifekale). A potem pojechałam do Afrodyzji, miasteczka, które powstało ku czci bogini miłości, piękna i płodności.

Autobus zatrzymał się, wzbijając chmurę pyłu. Kiedy ten opadł, zobaczyłam najpierw szereg kolumn, wysokich na kilka pięter, na tle zieleni. Jakby ktoś postawił tu dla zabawy kamienny las. Próbowałam wyobrazić sobie tłumy spacerujące wąskimi uliczkami; każda prowadziła w innym kierunku, do term, teatru, agory, stadionu czy świątyni Afrodyty o kolumnach, które widziałam z daleka.

Przeszukiwałam teren wzrokiem, żeby znaleźć choć jeden wizerunek bogini. Wreszcie go dojrzałam. Posąg Afrodyty, już bez ramion, zupełnie jak Nike z Samotraki, przycupnął niepozornie z boku, nie na głównej arterii miasta, ale niemal kryjąc się za ścianą budynku, który niegdyś był mieszkalnym. Jakby nie ku jej czci zbudowano to miasto, jakby znalazła się tu przez przypadek.

Stojąc w agorze, która również jakoś na uboczu, zauważyłam, że w odróżnieniu od innych budowanych przez Greków czy Rzymian miast Afrodyzja nie miała schematu prostokąta czy kwadratu. Była nieco zaokrąglonym chaosem. Poszczególnych budowli nie szeregowano po kolei, ulice nie krzyżują się ze sobą, a zapętlają, przez co miałam wrażenie, że chodzę nieco w kółko. Miało to jednak swój sens, tylko w ten sposób mogłam docenić i zobaczyć resztki zabytków widocznych z różnych kątów.