Odkrycie, które zdarza się naprawdę rzadko

Astronom z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii Gary Bernstein, który jest jednym ze współodkrywców komety, stwierdził, że możliwość odkrycia być może największej komety jaką ludzkość kiedykolwiek śledziła, jest prawdziwym przywilejem. To ogromny obiekt o średnicy od 100 do 200 km, co czyni go zdecydowanie większym od najczęściej spotykanych ciał niebieskich tego typu. Rozmiar komety został oszacowany na podstawie ilości światła słonecznego, które odbija.

Kometa została odkryta (i zwyczajowo nazwana od nazwisk swoich odkrywców, z których drugim jest Pedro Bernardinelli, również z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii) bardzo wcześnie, kiedy jest jeszcze daleko od centrum naszego układu, więc naukowcy mają dużo czasu, by obserwować jej ewolucję. Ostatni raz ta kometa gościła w okolicy centrum Układu Słonecznego około 3 mln lat temu. Całkowity okres jej obiegu wokół Słońca może według szacunków naukowców, wynosić od 400 000 do nawet 1 miliona lat. W przypadku najczęściej spotykanych komet, okres ten wynosi od 200 do kilku tysięcy lat. Ten fakt, oprócz ogromnego rozmiaru, czyni kometę Bernardinelliego-Bernsteina naprawdę wyjątkowym okazem.

Gość z bardzo daleka

Kometa Bernardinelliego-Bernsteina leci ku Słońcu z tzw. Obłoku Oorta. To ogromny twór o kulistym kształcie otaczający nasz Układ Słoneczny, składający się ze skał, brył lodu i innych kosmicznych „śmieci”, które są pozostałością po okresie, gdy kształtowały się planety krążące wokół Słońca. Znajduje się około 2000 do 5000 razy dalej od Słońca niż Ziemia. Obiekty z Obłoku Oorta z racji ogromnej odległości jaka nas od niego dzieli jest bardzo trudno odkryć, więc podekscytowanie naukowców w związku z kometą Bernardinelliego-Bernsteina jest duże.

Zwykle, skały i bryły lodu z których składa się Obłok Oorta pozostają na swoich orbitach daleko poza orbitą Plutona. Raz na jakiś czas jednak, najczęściej z powodu kolizji pomiędzy nimi, obiekty z Obłoku Oorta zostają wytrącone ze swoich stacjonarnych orbit i zaczynają wędrówkę w kierunku Słońca. Tak jest i tym razem, co daje nam szansę na poszerzenie wiedzy o obszarach kosmosu, które są już poza granicami Układu Słonecznego i które wciąż stanowią w dużej mierze tajemnicę dla współczesnej nauki. Obserwacje tej komety mogą poszerzyć naszą wiedzę na temat Obłoku Oorta oraz okresu, kiedy wokół Słońca dopiero powstawały planety, w tym Ziemia. Obiekty pochodzące z Obłoku Oorta są niczym kapsuły czasu - trwają z dala od Słońca w niezmienionym stanie od milionów lat.

Póki co, musimy uzbroić się w cierpliwość

Kometa, znana też pod bardziej techniczną nazwą „2014 UN271”, trafi w okolice wewnętrznego Układu Słonecznego (czyli w obszar, którego granicę wyznacza orbita Marsa) dopiero za kilka lat. Jak na razie, znajduje się w odległości około 22 razy większej niż wynosi odległość naszej planety od Słońca, czyli w granicach orbity Neptuna. Najbliżej Ziemi znajdzie się w 2031 roku, choć nawet wtedy, będzie jedynie w okolicach orbity Jowisza. Wtedy dowiemy się, czy rozpadnie się pod wpływem grawitacji Słońca na kilka mniejszych obiektów.

W zależności od składu komety, która może składać się głównie ze skał bądź lodu, jej wizyta w okolicach Słońca może skutkować wytworzeniem przez nią spektakularnego warkocza. By tak się stało, w jej skład powinno wchodzić jak najwięcej wodnego lodu. Gdy ten, pod wpływem coraz intensywniejszej energii słonecznej, zacznie się topić i „parować” w przestrzeń kosmiczną, kometa może wytworzyć charakterystyczny warkocz. Nawet wtedy jednak, z powodu znacznej odległości obiektu od Ziemi, kometa będzie najlepiej widoczna przy użyciu amatorskich teleskopów. W najlepszym wypadku, kometa może osiągnąć jasność równą tej jaką posiada księżyc Plutona - Charon. Na spektakularne widowisko na niebie, nie ma więc co liczyć. Może też być tak, że kometa pozostanie w niezmienionym stanie i przemknie w okolicach Ziemi niezauważona przez nikogo z wyjątkiem śledzących ją przez silniejsze teleskopy naukowców