Następnie posłużyli się nim, aby oszacować tempo, w jakim uderzenia będą się mnożyć w przyszłości oraz w jaki sposób przyczyni się to do nasilenia pożarów, przy założeniu, że klimat naszej planety staje się coraz cieplejszy.

Aby w czasie burzy wytworzyło się nagłe wyładowanie elektrostatyczne zwane piorunem, w powietrzu muszą być obecne woda, zarówno w stanie ciekłym, jak i stałym, oraz szybkie prądy wstępujące. Zgodnie z teorią Rompsa równanie zawierające wszystkie te czynniki umożliwia nam obliczenie częstotliwości uderzeń piorunów.

W swoich kalkulacjach pomnożył on pomiary opadu przez potencjalnie dostępną energię konwekcyjną, czyli wskaźnik przyrostu chmury burzowej. Jego obliczenia oparte na danych z roku 2011 zgadzały się z odnotowanymi uderzeniami piorunów przez 77 proc. czasu. Dokładność modelu konwencjonalnego wynosiła jedynie 39 proc.

Im cieplejsze powietrze, tym więcej napędzającej burze pary wodnej jest w stanie zaabsorbować. Uderzenia piorunów mogą wzrosnąć nawet o 12 proc. w USA na każdy OC, z jakim wzrasta średnia temperatura na świecie. Jeśli emisja dwutlenku węgla utrzyma obecne tempo, może to oznaczać 50 proc. więcej uderzeń piorunów do 2100 r.