Szeryf Derek Johnson – młody postawny mężczyzna ostrzyżony na jeża – ulokował się na skraju pola wyschniętej lucerny. Obserwuje malutki punkt sunący po jasnym niebie. Czy to sęp? Może kruk? Nie, to Jastrząb, nowa marka bezzałogowego aparatu latającego, czyli drona, którym właśnie steruje. Szeryf rolniczego w większości okręgu Mesa County testuje przydatność Jastrzębia do namierzania zagubionych turystów i zbiegłych przestępców. Na ekranie laptopa szeryf Johnson śledzi przekazywany z drona obraz pobliskiej autostrady. Skupionego na dronie policjanta obserwuje natomiast Chris Miser, projektant Jastrzębia. Miser służył w siłach powietrznych do 2007 r., kiedy to odszedł i założył własny dronowy biznes w Aurorze w stanie Kolorado. Przy 2,5-metrowej rozpiętości skrzydeł jego Jastrząb waży zaledwie 4 kg. Ma elektryczny napęd, dwie kamery obrotowe – pracujące w pasmach światła widzialnego i podczerwieni – oraz autopilota z GPS. Okazuje się, że to wystarczy, by Jastrząb wymagał licencji rządowej na eksport. Miser porównuje go do Kruka, wojskowego drona startującego z ręki, od którego jest jednak dużo tańszy. Były wojskowy chce sprzedać dwa drony wraz z oprzyrządowaniem za cenę radiowozu. Federalny Zarząd Lotnictwa (FAA) ma otworzyć amerykańską przestrzeń powietrzną dla dronów do 30 września 2015 r. Póki co Mesa County – ze względu na puste niebo – to jedno z niewielu miejsc, w których FAA wydaje pozwolenia na loty dronów. Biuro szeryfa dysponuje jednym urządzeniem metrowej szerokości – Draganflyer może pozostawać w powietrzu maksymalnie przez 20 min. Lot Jastrzębia może trwać nawet godzinę, a do tego maszyną łatwo sterować. – Wprowadzasz współrzędne i lata samodzielnie – opowiada Benjamin Miller, który kieruje programem dronów w biurze szeryfa. Nawigacja sprowadza się do tego, że Johnson wpisuje na laptopie określoną wysokość i prędkość oraz wybiera kliknięciem na cyfrowej mapie punkty na trasie lotu. Resztę wykonuje autopilot. A procedura startowa? Jastrzębia wystarczy zdecydowanym ruchem wyrzucić w powietrze. Przyspieszeniomierz uruchamia napęd, dopiero gdy maszyna rozpocznie lot – śmigło nie zrani więc operatora. – Dobra, ląduj – Miser wydaje polecenie Johnsonowi. Szeryf klika coś w laptopie. Jastrząb najpierw obniża lot, a potem wypuszcza pomarańczowy spadochron. Powoli opada i ląduje kilka metrów od miejsca, które Johnson zaznaczył na mapie. Kruk tego nie potrafi – w głosie Misera wyraźnie słychać dumę.

Powrześniowy awans
Kilkanaście lat temu dronami zajmowały się tylko dwie grupy osób: modelarze i wojskowi. Ci ostatni wykorzystywali bezzałogowce – np. Predatora firmy General Atomics – do misji zwiadowczo-rozpoznawczych. Sytuacja uległa zmianie po 11 września 2001 r. oraz amerykańskiej inwazji w Afganistanie i Iraku – drony błyskawicznie stały się żelaznym punktem wyposażenia amerykańskich sił zbrojnych. Pentagon zdecydował o uzbrojeniu Predatorów oraz większych Reaperów. Ich operatorzy – sterujący maszynami najczęściej ze specjalnych ośrodków w Newadzie albo Nowym Jorku – mogą zatem szpiegować i niszczyć cele po drugiej stronie półkuli. Firmy lotnicze produkowały mniejsze bezzałogowce z coraz lepszymi procesorami i czujnikami, wyposażone w kamery i oprzyrządowanie do wykrywania substancji chemicznych, biologicznych i materiałów radioaktywnych. W 2002 r. wojsko wykorzystywało mniej niż 200 dronów – obecnie ich liczba przekracza 11 tys. Realizują szereg zadań, przynosząc oszczędności i ograniczając liczbę ofiar śmiertelnych wśród żołnierzy. Zdaniem Johna Pike’a,
eksperta w dziedzinie obronności z grupy GlobalSecurity.org, w ciągu jednego pokolenia mogą zastąpić większość samolotów załogowych. Pike obstawia, że F-35 Lightning II – nad którym pracuje obecnie Lockheed Martin – może się okazać „ostatnim myśliwcem z opcją katapulty. Może nawet przerobią go na drona”. Co najmniej 50 innych państw dysponuje dronami [polskie oddziały walczące w Afganistanie też używają takich maszyn], a część z nich – na czele z Chinami, Izraelem i Iranem – produkuje własne. Przedsiębiorstwa lotnicze, a także uczelnie wyższe i rządowe jednostki badawcze masowo projektują urządzenia kolejnej generacji. Są to bezzałogowce różnej wielkości: od miniaturowych po te największe, np. Phantom Eye Boeinga. Kolos o rozpiętości skrzydeł 45 m jest napędzany paliwem wodorowym i ma się utrzymywać w powietrzu przez nawet cztery dni na wysokości 20 tys. metrów. W branży zaroiło się od producentów. O zlecenia walczą mali gracze, jak Miser, oraz największe przedsiębiorstwa – niektórzy szukają możliwości wejścia na rynek cywilny. Amerykańskie służby celne i graniczne wykorzystują drony do namierzania przemytników i imigrantów nielegalnie przekraczających granice. Maszyny Global Hawks w służbie NASA gromadzą dane pogodowe i z bliska śledzą huragany. Bezzałogowce pomagały naukowcom badać wulkany w Kostaryce, znaleziska archeologiczne w Rosji i Peru oraz konsekwencje powodzi w Dakocie Północnej. Dotychczas tylko kilkanaście wydziałów policji – m.in. w Miami i Seattle – wystąpiło do FAA o pozwolenie na użytkowanie dronów. Jednak zwolennicy dronów (sami wolą termin samoloty bezzałogowe) twierdzą, że 18 tys. organów ochrony porządku publicznego działających w USA to potencjalni klienci. Spodziewają się też, że w najbliższej przyszłości zalety bezzałogowców docenią rolnicy (kontrola i opryskiwanie upraw, lokalizowanie zagubionych sztuk bydła), dziennikarze (transmisje ważnych wydarzeń albo szpiegowanie celebrytów), synoptycy czy nawet kontrolerzy ruchu. – Istnieje szereg możliwości – stwierdza Bill Borgia, inżynier w Lockheed Martin. Użytkownik bezzałogowca, gdy już dostanie go do dyspozycji, sam znajdzie mnóstwo zastosowań.

Marzenia w Dayton
Dronowe szaleństwo jest szczególnie widoczne w Dayton, kolebce amerykańskiego lotnictwa, skąd pochodzą bracia Wright i gdzie znajduje się baza sił powietrznych Wright-Patterson. Dayton miało kłopoty jeszcze przed nadejściem recesji. W ostatnim dziesięcioleciu wyniosło się stąd sporo dużych firm, w tym General Motors. Tymczasem lokalne lotnisko pełne jest reklam przedsiębiorstw lotniczych – na plakacie Centrum Szkoleniowego Operacji Predator dwóch mężczyzn w mundurach pilotów beznamiętnie śledzi obraz na monitorach komputerów. W całym mieście roi się od wszelkiej maści biznesmenów z branży dronów. – To jeden z niewielu sektorów z potencjałem błyskawicznego wzrostu – konstatuje Brown. Jednym z biznesmenów jest rudowłosy Donald Smith, postawny i brodaty były technik mechanik lotnictwa marynarki wojennej. Jego firma, UA Vision, produkuje Strzałę – dron z trójkątnymi skrzydłami. Jest on wykonany ze styropianu pokrytego tkaniną z włókna węglowego lub innego materiału i dostępny w kilku rozmiarach. Najmniejszy z nich ma metrową rozpiętość skrzydeł i waży poniżej 2 kg. Przypomina zabawkowy model bombowca B-1. Smith reklamuje go jako idealne narzędzie monitorowania zwierząt domowych, gospodarskich, dzikich, a nawet pacjentów cierpiących na chorobę Alzheimera – można zdalnie śledzić wszystko i każdego z etykietą RFID. Na ulicy obok zakładu produkcyjnego UA Vision jeden z pracowników wyrzuca drona w powietrze, a Smith zaczyna nim kierować za pomocą specjalnego sterownika. Bezzałogowiec wzbija się gwałtownie i prawie tracimy go z pola widzenia. Następnie nurkuje, robi śrubę, pętlę i przelatuje nisko nad pustą działką po drugiej stronie ulicy. Potem unosi się, zwalnia i nieruchomieje nad naszymi głowami. – Niesamowicie zwrotny – rzuca uśmiechnięty Smith.
NANOKOLIBER - szerokość: 16,5 cm, długość: 11,4 cm, waga: 18,7 g, pułap lotu: tajemnica handlowa, maksymalny czas lotu: 11 min, maksymalna prędkość: 17,7 km/h
Drony w wolierze
Kilka kilometrów dalej, w bazie Wright-Patterson, znajduje się Instytut Techniki Sił Powietrznych – wojskowy ośrodek badawczy bezzałogowców. Wejścia strzeże wykonana z brązu figurka Ikara – symbolizuje odwagę i przypomina o zagrożeniach. Jedno z laboratoriów zajmuje John Raquet, łysiejący cywil w okularach, który pracuje nad nowym systemem nawigacyjnym dla dronów. Tłumaczy, że na sygnale GPS nie można w pełni polegać. Blokują go budynki, a do tego można go zakłócić. W grudniu 2011 r. CIA utraciła bezzałogowiec w Iranie, którego władze twierdziły, że przejęły nad maszyną kontrolę dzięki sygnałowi GPS. Zespół Raqueta opracowuje system, dzięki któremu dron – niczym człowiek pilot – nawigowałby wizualnie, z zastosowaniem kamery i oprogramowania do rozpoznawania wzorców. Naukowiec wielokrotnie powtarza, że docelowy system „ma być godny zaufania”. Jego zdaniem bezzałogowiec wyposażony w taki system nawigacji rozpozna napowietrzne linie elektroenergetyczne, do których – za pomocą specjalnego haka – podłączy się, aby naładować akumulatory. (Jest to w sumie kradzież, więc Raquet nie poleca tego rozwiązania klientom cywilnym). Sztuczkę tę chce mi zademonstrować z wykorzystaniem kwadratowego drona z wirnikami na każdym rogu. Pierwsza próba: dron brzęczy niczym rój wściekłych szerszeni i przewraca się. Druga próba: wpada na ścianę. Jak już wspomniałem, system musi być godny zaufania – nieśmiało żartuje Raquet. Wreszcie kwadratowy dron startuje i wbija zaczep w rozwieszony w pomieszczeniu przewód. Na drugim końcu korytarza Richard Cobb pracuje nad dronem, który „wtopi się w otoczenie”. Agencja Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych (DARPA) zleciła skonstruowanie dronów, które rozmiarem i sposobem poruszania się mają przypominać owady i ptaki. Cobb stanął na wysokości zadania i zaprojektował sztucznego motyla nocnego ze skrzydłami z włókna węglowego i folii antydetekcyjnej. Napędza je silnik piezoelektryczny – 30 machnięć na sekundę oznacza, że są praktycznie niewidoczne. Utrzymanie takich dronów w powietrzu przez dłużej niż kilka minut wymaga jednak ogromnego postępu w technologii akumulatorów. Zdaniem Cobba mówimy o perspektywie ponad 10 lat. Niezrażone siły powietrzne mimo wszystko wybudowały już „mikrowolierę” w bazie Wright-Patterson, gdzie testuje się takie najmniejsze drony. Komora – 10 m wysokości i ok. 350 m2 powierzchni – ma wyciszone ściany. Naukowcy, których większość prac ma ściśle tajny charakter, nie zgodzili się pokazać mi lotów testowych. Mogłem natomiast obejrzeć animowany film z mikrodronem w roli głównej – przypominał skrzydlatego owada z szeregiem odnóży. Drony przeczesywały ulice, przysiadały na parapetach i liniach wysokiego napięcia. Jednemu z nich udało się podkraść do rzezimieszka z bronią w ręku i strzelić mu prosto w głowę. Nagranie kończy się podsumowaniem: „Mikrobezzałogowce: dyskretne, wszędobylskie, śmiercionośne”. W tym momencie pojawia się pytanie – co stanie na przeszkodzie, aby w ich posiadanie weszli terroryści albo zwykli przestępcy? Amerykańscy oficjele rzadko poruszają ten temat publicznie, ale mają pełną świadomość zagrożenia. Bojówki Hezbollahu w Libanie twierdzą, że dysponują już irańskimi dronami. W listopadzie ubiegłego roku sąd federalny skazał mieszkańca stanu Massachusetts na 17 lat pozbawienia wolności za planowanie ataku na Waszyngton – chciał go zrealizować przy użyciu dronów wypełnionych ładunkami wybuchowymi.  Wnioski z ćwiczeń prowadzonych przez agencje odpowiedzialne za bezpieczeństwo jednoznacznie wskazują, że obrona przed małymi dronami jest trudna. W ramach programu Czarna Strzała na poligonie wojskowym próbowano zlikwidować dron długości 1 m. Na nagraniu z kamery umieszczonej na jego czubku widać odległą smugę dymu, z której wyłania się mała kropka. Kropka szybko się zbliża i ostatecznie mija bezzałogowca: pocisk ziemia-powietrze chybił. Na kolejnym nagraniu myśliwiec F-16 mija dron, którego zupełnie nie zauważył. Część inżynierów twierdzi, że odpowiedzią na zagrożenie atakami z użyciem dronów jest jeszcze większa liczba dronów. – Teraz czas zająć się walką z bezzałogowcami – rzuca Stephen Griffiths, inżynier z firmy Procerus Technologies w Utah. Opracowany przez firmę Procerus „sztuczny wzrok” umożliwi dronom rozpoznawanie i niszczenie innych bezzałogowców – taranowanie albo zestrzelenie. – Dla chcącego nic trudnego – dodaje Griffiths. Drony mogą w pewnym momencie stać się wystarczająco inteligentne, aby działać autonomicznie przy niewielkiej kontroli ze strony człowieka. Griffiths uważa jednak, że ostateczna decyzja o ataku pozostanie w gestii człowieka operatora.
DRAGANFLYER X6 - szerokość: 91,4 cm, długość: 83,8 cm, waga: 0,99 kg, rozmiar po złożeniu: 14 cm, maksymalny pułap: 2400 m, maksymalny czas lotu: 20 min, maksymalna prędkość: 48 km/h
Punkt widzenia
Nawet w rękach przeszkolonych i mających dobre intencje operatorów drony stanowią zagrożenie, na co zdaje się zwracać uwagę FAA. Przebieg służby wojskowych bezzałogowców też nie pozwala spać spokojnie. Według danych amerykańskich sił powietrznych od 2001 r. trzy typy bezzałogowców – Predator, Global Hawk i Reaper – brały udział w co najmniej 120 „incydentach”, z których 76 zakończyło się ich zniszczeniem. A statystyki nie obejmują bezzałogowców wykorzystywanych przez pozostałe rodzaje sił zbrojnych ani CIA. Nie są tu też ujęte sytuacje, gdy w atakach dronów zginęli przypadkowi cywile lub żołnierze amerykańscy. Nawet część zwolenników wskazuje, że zanim drony trafią na dobre do przestrzeni powietrznej, muszą stać się dużo bardziej wiarygodne. Nie można kwestionować misji FAA, która dba o bezpieczeństwo, nawet jeśli oznacza to wyższe koszty związane z dronami – stwierdza Richard Scudder, który kieruje laboratorium testowym prototypów na University of Dayton. Scudder zauważa, że jeden poważny incydent – np. atak bezzałogowca na dziecko bawiące się koło domu – przekreśli szanse rozwoju dla całej branży. Jeśli nawalimy teraz, powstanie niewyobrażalny bałagan – dodaje naukowiec. Bezzałogowiec spadający na czyjeś obejście oznacza problemy, ale jeszcze większe problemy spowodowałoby zderzenie drona z samolotem pasażerskim. Firma Defense Research Associates (DRA) z Dayton pracuje nad systemem „wyczuj i unikaj”, w zamierzeniu tańszym i poręczniejszym niż radar, o czym informuje Andrew White, kierownik projektu w DRA. Zasada jest prosta: kamera rejestruje szybko powiększający się obiekt, informuje o nim autopilota, który odpowiednio koryguje kurs. White twierdzi, że urządzenie firmy DRA może zapobiec powtórce sytuacji, która miała miejsce w 2011 r. w Afganistanie. 180-kilogramowy dron Shadow zderzył się z samolotem transportowym C-130 Hercules. Transportowiec wylądował bezpiecznie z dronem zwisającym ze skrzydła.
AURORA SKATE - szerokość: 61 cm, długość: 48 cm, waga: 0,99 kg, maksymalny pułap: 4350 m n.p.m., maksymalny czas lotu: 90 min, maksymalna prędkość: 93 km/h
Dron zagląda pod łóżko
Perspektywa roju dronów na niebie budzi obawy nie tylko w kwestiach bezpieczeństwa. Protestują również obrońcy prywatności. Stosowane przez wojsko czujniki podczerwieni i radiowe „widzą” przez chmury i listowie, a do tego – jak usłyszałem z kilku źródeł – potrafią śledzić osoby wewnątrz budynków. Powszechnie dostępne czujniki są też niezwykle czułe.  Wróćmy na chwilę do Kolorado, gdzie Chris Miser odczepia od Jastrzębia kamerę na podczerwień. Kieruje ją na mnie i prosi, żebym położył na chwilę dłoń na klatce piersiowej. Kilka sekund później obraz z kamery nadal rejestruje ciepły odcisk dłoni. W ciągu ostatnich lat amerykańskiej okupacji Iraku bezzałogowce monitorowały Bagdad 24 godziny na dobę – miasto przypominało upstrzony kamerami supermarket. Gdy przy drodze odpalono ładunek wybuchowy, służby amerykańskie sięgały po zapis monitoringu, aby krok po kroku wstecz odtworzyć kolejne działania terrorystów i namierzyć ich kryjówkę – tzw. techniką permanentnego nadzoru. Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich (ACLU) wyraża obawę, że dostępność coraz tańszych i sprawniejszych dronów skusi służby porządkowe do stosowania tej techniki wobec mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Co prawda czwarta poprawka do konstytucji zabrania „bezzasadnych rewizji i zatrzymań”, ale nie wiadomo, jaką linię orzecznictwa przyjmą na tym tle sądy w stosunku do dronów.  Jay Stanley z ACLU kreśli swoją wizję najczarniejszego scenariusza rozwoju wydarzeń. Zaczyna się od włączenia dronów do „w zasadzie standardowych” policyjnych akcji i pościgów. Wkrótce sieć bezzałogowców sprzężona z systemem komputerowym zaczyna umożliwiać „automatyczne śledzenie pojazdów i osób w trakcie przemieszczania się” – podobnie jak sieć komórkowa rejestrująca przejście do kolejnej stacji bazowej. Punkt kulminacyjny osiągniemy, gdy władze połączą w jedną bazę danych obraz z dronów z monitoringiem telefonów komórkowych. Zyskają wtedy możliwość poznania codziennej rutyny i rozkładu dnia – w ogromnej i na bieżąco aktualizowanej bazie odnajdą wszelkie podejrzane zachowania. Dodajmy tylko, że w swoim koszmarze Stanley pomija opcję uzbrojenia policyjnych bezzałogowców.

Czy leci z nami pilot?

Od czasów rewolucji przemysłowej ludzie obawiają się wynalazków – pożytecznych i niszczycielskich – które zaczną się rozprzestrzeniać w niekontrolowany sposób. Nie bez powodu, o czym świadczy przykład broni jądrowej. A samochody? Pomyślcie, jak mocno wpłynęły na kształtowanie otoczenia. Można się zastanawiać, czy to my kierujemy nimi, czy one nami. Zdecydowana większość z nas stwierdzi jednak, że w sumie samochody są dla ludzkości korzystne. Być może tak samo zostaną ocenione drony za sto lat – pod warunkiem że odpowiednio wcześnie podejmiemy działania w celu kontroli związanego z nimi ryzyka.