Lekarzem, który zasugerował, że koronawirus osłabł i prawie zniknął z kraju jest Alberto Zangrillo, który kieruje szpitalem San Raffaele w Mediolanie. W niedzielnym wywiadzie udzielonym włoskiej stacji telewizyjnej lekarz miał stwierdzić, że „w rzeczywistości wirus klinicznie już nie istnieje we Włoszech” – donosi Reuters.

– Wymazy wykonane w ciągu ostatnich 10 dni, wykazały miano wirusa pod względem ilościowym, które było nieporównywalnie mniejsze w porównaniu do wymazów przeprowadzonych miesiąc lub dwa miesiące temu – wyjaśnił Zangrillo.

Na wypowiedź lekarza szybko zareagowało tamtejsze ministerstwo zdrowia oraz Światowa Organizacja Zdrowia.

Sandra Zampa, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, zaapelowała, aby lekarze powstrzymali się przed wygłaszaniem tego typu opinii niepopartych dowodami naukowymi i nie wprowadzali w błąd obywateli.

– Zamiast tego powinniśmy zachęcić Włochów do zachowania maksymalnej ostrożności, zachowania dystansu fizycznego, unikania dużych grup, częstego mycia rąk i noszenia masek. Transmisja i dotkliwość wirusa nie uległy zmianie – mówi Zampa, cytowana przez Business Insider.

 

Co oznacza niskie miano?

Miano mikroorganizmów, w tym wirusów, to najmniejsza objętość badanego materiału, w którym znajduje się przynajmniej jedna żywa komórka mikroorganizmu. Oznaczenie miana służy do określenia stopnia skażenia badanego materiału mikroorganizmami, czyli w tym przypadku – ilości wirusa w próbce pobranej od pacjenta.

Dwa różne badania opublikowane w czasopiśmie The Lancet sugerują, że wyższe miano wirusa występowało u pacjentów, którzy przechodzili zachorowanie na COVID-19 ciężej. M. in. mieli poważniejsze problemy z oddychaniem. U pacjentów, u których choroba przechodziła łagodniej, miano wirusa było niższe.

Martin Hibberd, profesor z London School of Hygiene and Tropical Medicine, wyjaśnia, że niższe miano wirusa u obecnie leczonych pacjentów w porównaniu z pacjentami hospitalizowanymi w marcu – czyli u szczytu epidemii we Włoszech – nie oznacza, że koronawirus słabnie.

Różnica wynika z różnego przebiegu choroby. W najtrudniejszym momencie epidemii hospitalizowano jedynie najciężej chorych. Obecnie, kiedy epidemia jest pod kontrolą, do szpitali trafiają też pacjenci o łagodniejszym przebiegu infekcji.

– W sytuacji, gdy spada liczba poważnych przypadków, może być czas, aby zacząć obserwować ludzi z mniej poważnymi objawami. To może sprawiać wrażenie, że wirus się zmienia – powiedział Hibberd.

W marcu we Włoszech każdego dnia potwierdzano nawet kilka tysięcy nowych przypadków. Pod koniec maja liczba nowych dziennych przypadków spadła do około 300. Może to oznaczać, że więcej Włochów – tych z łagodniejszymi objawami – mogło szukać pomocy, co może tłumaczyć niższe miano wirusa w testach wymazowych.

 

Zasługa społecznego dystansu

Światowej sławy epidemiolożka współpracująca z WHO, Maria van Kerkhove podkreśla, że koronawirus nadal zaraża ludzi w takim samym tempie, jak w momencie wybuchu pandemii. Nie zmienił się też szacunkowy odsetek osób, u których COVID-19 ma ciężki przebieg, i wynosi ok. 20 proc. Te dane potwierdzają, że koronawirus nagle nie zniknął, ani nie osłabł.

Innego zdania jest kolejny włoski lekarz – Matteo Bassetti, kierujący kliniką chorób zakaźnych szpitala San Martino w Genui. Bassetti powiedział, że koronawirus nie wydaje się już tak śmiertelny, jak w początkach epidemii. – Jasne jest, że dzisiaj choroba COVID-19 jest inna – stwierdził.

To twierdzenie odpiera Michael Ryan, dyrektora wykonawczy Health Emergencies Program w WHO. Uważa za mało prawdopodobne, aby koronawirus zmutował i stał się mniej niebezpieczny. – Musimy zachować szczególną ostrożność, aby nie stworzyć wrażenia, że ​​nagle wirus z własnej woli zdecydował, że jest mniej patogenny. To wciąż zabójczy wirus - podkreślił

Zarówno Ryan, jak i van Kerkhove przyznają, że niższa śmiertelność spowodowana koronawirusem nie wynika z mutacji samego wirusa, a z restrykcji przestrzeganych przez Włochów – zachowania dystansu, unikania bezpośredniego kontaktu i ograniczenia kontaktów w dużych grupach.

Van Kerkhove dodał, że środki zmniejszające i tłumiące transmisję, w tym śledzenie kontaktów i kwarantanna podejrzanych przypadków, „zmniejszają siłę i moc wirusa”. I jako takie powinny nadal obowiązywać.

Zbyt pochopne złagodzenie zakazów i sugerowanie, że wirus nie jest już zagrożeniem, może doprowadzić do kolejnej fali epidemii.

 

Katarzyna Grzelak