Kilkusekundowy filmik zarejestrowany w tym roku w Białowieskim Parku Narodowym przez fotopułapkę pokazuje żwawo maszerującego futrzaka z pręgowanym ogonem. Nie ma wątpliwości, że to szop pracz. Wszyscy go oczekiwali, choć nie z otwartymi ramionami. Po prostu jego pojawienie się na wschodnich rubieżach Polski było tylko kwestią czasu. Osobnik z pułapki to pierwsze stwierdzenie tego gatunku w puszczy, choć możliwe, że zwierzęta te pojawiły się tu już wcześniej. Szopy pochodzą z Ameryki Północnej. Na początku XX w. sprowadzono je do Niemiec, gdzie miały być hodowane dla futer. Ale w 1934 r. wypuszczono na wolność dwie pary, by „wzbogacić miejscową faunę”.  To wzbogacanie poszło tak dobrze, że według szacunków w samych Niemczech żyje ich teraz milion. Szopy rozeszły się na wszystkie strony. Zachodnią granicę Polski przekroczyły na początku lat 90. i kontynuowały ekspansję. Doświadczenie z innym zwierzęciem futerkowym – norką amerykańską – pokazuje, że obcy gatunek drapieżnika nie wróży nic dobrego. Sama norka okazała się dużo bardziej elastyczna, jeśli chodzi o pokarm, niż nasza rodzima norka europejska i tej ostatniej już się nie uświadczy. Została wyparta przez przybyszkę zza oceanu. Myśliwi z Niemiec narzekają, że szop zabija kuropatwy i bażanty, wyjada jaja dzikich gęsi. Ponoć gustuje też w żółwiach błotnych, które przecież są pod ochroną. Ale szop ustaw o ochronie przyrody nie czyta, więc trudno mieć do niego pretensje. Gdyby jednak zaglądał do internetu, zobaczyłby, że w Europie trafił na czarną listę z zaleceniem do wyeliminowania. Zagraża bioróżnorodności, na dodatek roznosi pasożyta, który może być niebezpieczny dla ludzi.    Jak jednak pozbyć się zwierzęcia, które opanowało połowę kontynentu? Jest bystre i wszędobylskie, może mieszkać nie tylko w lesie, ale też w stodołach, opuszczonych domach, nawet w kanałach ściekowych. Gdyby tak dało się go po prostu wykasować w fotoszopie.