To dlatego, że jest bardzo pospolity i niepozornie ubarwiony, więc mało kto zwraca na niego uwagę. Według szacunków BirdLife International na świecie żyje jakieś 540 mln wróbli domowych. Poza Eurazją występują w obu Amerykach, Afryce, Australii i Nowej Zelandii, gdzie zostały sztucznie wprowadzone. W USA widziano je na 80. piętrze Empire State Building. Ponoć kilka ptaków żyło w kopalni węgla Frickley Colliery w Anglii, ponad 600 m pod ziemią, gdzie były karmione przez górników. To tylko pokazuje, jak bardzo elastyczny jest to gatunek i dlaczego był w stanie opanować niemal cały świat. W Europie i Polsce jego liczebność spada. Jako winnego wskazuje się człowieka. Nie bezpośrednio, bo wróble raczej lubimy. Ptaki te żyją głównie w terenach zurbanizowanych i są mocno z nami związane. Gnieżdżą się m.in. w szczelinach i zaułkach murów, pod dachówkami. Nowoczesne budynki są dla nich całkowicie pozbawione miejsc na gniazda. Wróble wyprowadzają dwa–trzy lęgi w roku i zapotrzebowanie na lokum mają duże. Nawiasem mówiąc, w Azji symbolizują seksualną sprawność i trzeba przyznać, że naprawdę są niestrudzone w przedłużaniu gatunku. Innym zagrożeniem są dla nich pestycydy, jakie stosujemy do zwalczania owadów. W Chinach w 1958 r. Mao Zedong uznał je za szkodniki – razem ze szczurami, muchami i komarami. Wróble (chodzi o mazurki, krewne wróbla domowego, które są bardziej związane ze środowiskiem wiejskim) oskarżono o wyjadanie ziaren zbóż. Obarczono je odpowiedzialnością za niedostatek żywności i wypowiedziano wojnę. Wybito je wtedy do nogi, przepłaszając z pól i zmuszając do lotu, aż padały z wyczerpania. W kolejnych latach kraj nawiedziły plagi owadów, głównie szarańczy. Zabrakło wróbli, które by ją zjadły (dorosłe ptaki żywią się nasionami, ale swoje młode karmią owadami). Przyczyniło się to do katastrofalnej klęski głodu, w której zmarło 10–40 mln osób. Morał jest jeden. Nie lekceważmy wróbla.