Ten niezwykły sukces osiągnęły dzięki temu, że w sprawach intymnych bardziej niż zwierzęta przypominają bakterie. Ich podłużne, pokryte rzęskami ciało, wyposażone w parzysty jajnik i teleskopowo składaną nogę, rozmnaża się wyłącznie na drodze dzieworództwa.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że celibat praktykują już 85 mln lat! Ich aseksualne życie od lat budzi zakłopotanie biologów ewolucyjnych. Partenogenezę (rozwój z komórki jajowej bez udziału plemnika) praktykuje bowiem zaledwie tysiąc z 3 mln odkrytych dotąd gatunków flory i fauny. Większość tylko częściowo, gdy w pobliżu nie ma akurat partnerów ani groźnych drobnoustrojów. Na krótką metę co prawda jest ona wydajniejsza niż rozmnażanie drogą płciową (pozwala zaoszczędzić sporo energii i przekazać wszystkie zamiast połowy własnych genów). Ale w dłuższej perspektywie zmniejsza różnorodność biologiczną, osłabia tempo ewolucji i szanse na przetrwanie gatunku. A w stale zmieniającym się otoczeniu zgodnie z hipotezą Czerwonej Królowej, aby utrzymać się w tym samym miejscu, trzeba biec, ile sił.

Jakim więc cudem ewolucja nie wyeliminowała wrotek z tego wyścigu? Naukowcy z Uniwersytetu w Cambridge wykazali, że wrotki seks zastąpiły... jedzeniem. Energię czerpią z DNA innych gatunków: bakterii, grzybów i glonów. W ten sposób wzbogacają również własną pulę genetyczną i to napędza je w ewolucyjnym wyścigu. Naukowcy szacują, że 10 proc. ich genów jest obcego pochodzenia. Gdyby w toku ewolucji człowiek podążył ich śladem, seksem nazywalibyśmy dziś załatwianie sobie genów na dłuższe nogi lub bardziej błękitne oczy, a zamiast płodzić dzieci, tworzylibyśmy własne klony. Biorąc pod uwagę kierunek, w jakim rozwija się nauka, wypada przyznać, że wrotki znacznie skróciły sobie drogę.