Dzień Pierwszy

Pierwsze zetknięcie z Australią Setki razy słyszany slogan „świat jest mały“ traci sens, gdy mija dwudziesta siódma godzina mojej podróży do Australii. Nie potrafię sobie wyobrazić, co czuli pierwsi przybysze z Anglii, którzy tutaj dotarli statkami. Musieli być nieco bardziej wycieńczeni ode mnie… Gdy wysiadam na lotnisku w Melbourne nie potrafię też do końca uwierzyć, że tu jestem. Z niepewności wyrywa mnie jednak obrazek kilku długowłosych młodzieńców niosących pod pachą deski serfingowe. W autobusie podpytuję jednego z nich, skąd przyleciał. Okazuje się, że jest studentem z Niemiec, przyleciał tu na pół roku do pracy, będzie sadził drzewa. Można na tym dobrze zarobić? Pytam, bo temperatura, palmy i schłodzone musujące różowe wino Jacob’s Creek sprawiają, że przez chwilę myślę, że może nie warto wracać do Polski...

Dzień Drugi

Bumerang nigdy nie wraca Mieliśmy z Markiem chwile przerwy w zwiedzaniu Merlbourne, bo zasiedzieliśmy się w saunie z lokalną pięknością, Megan Gale. Modelką. Na pewno nam wszyscy Państwo współczują. Sława Megan jest tu wielka jak jej  biust. Wyjechała niestety już z naszego hotelu, wiec wyszliśmy na miasto. Przewodnikiem był nam Dave, który do Australii przybył w 1956 r. z Anglii i już nie chciał wrócić. Zakochał się w tutejszym luzie. (...) Klimat jest idealny. Szczególnie dla figowców. Widziałam drzewo wysokości wieży kościelnej. Spotkaliśmy jednego Aborygena w tramwaju grającego na didgeridoo. Zakupiłam bumerang, pomimo że Dave poinformował nas, ze bumerangi nigdy nie wracają. Marek i ja założyliśmy się o butelkę Jacob’s Creek Shiraz Cabernet o wynik meczu. Zaraz wszystko się okaże, bo wybieramy się na Rod Laver Arena.   Mordercze piłki na niebieskim korcie Australian Open 2011 Clijsters i Li Na mają podobny styl gry. Posyłają mordercze piłki zza końcowej linii nie okopując się jednak w defensywie. Obie potrafią grać ze wznoszącej piłki, szczególnie z bekhendu, co przyspiesza grę. Obie fatalnie czuły się przy siatce. To zastanawiające, że w kobiecym tenisie można wygrać turniej wielkoszlemowy mając tak marny wolej jak Clisters! Jej wyczyny pod siatką były dramatyczne. Przepraszam wszystkie feministki za ten komentarz, ale warto trzymać się faktów. Jednak Clijsters popełniała znacznie mniej niewymuszonych błędów, wytrzymała kondycyjnie pomimo, że ma na pewno parę kilo za dużo (ponownie przepraszam, wiem że wszystkie kobiety są piękne) a Chinka goniła ją niemiłosiernie. Słusznie odbierając puchar urocza Belgijka dziękowała swemu trenerowi fitnessu. Ale ma kobieta fenomenalną umiejętność skupiania się. Od pierwszych sekund widać było, że jest tu i teraz. Nie przeszkadzały jej skrzeczące głośno liczne mewy krążące nad kortem głównym, przypominające nam, że jesteśmy w Melbourne, mieście portowym.

Dzień trzeci

Owce i przegrany zakład Piszę z 28. piętra hotelu Metropol, z sali śniadaniowej. Szeleszczą gazety, stukają sztućce, tutejszy smakołyk—jogurt z owczego mleka cieszy się powodzeniem. Ma być dziś prawie czterdziestostopniowy upał. Kiedy Australijczycy mają szansę nosić swetry z owczej wełny? Większość wełny trafia pewnie na eksport. Podobnie jak tysiące litrów tutejszego wina Jacob‘s Creek. Piramida ustawiona z butelek stoi nawet przy śniadaniowym bufecie. Będę musiała się szarpnąć na jedną z tych flaszeczek, oto bowiem przegrałam zakład z Markiem. Przed finałem pań na Australian Open obstawiłam, trochę na przekór, że puchar zdobędzie Chinka Li Na.

Dzień czwarty

Barossa Valley - riesling, rozłożyste drzewo i odcienie czerwieni Dotarliśmy do południowej Australii, do Adelajdy, gdzie temperatura wynosi dziś 43 stopnie Celsjusza. Australijczycy włożyli na głowy swoje ukochane kapelusze w stylu kowbojskim. Z dużymi rondami, kolorowym piórem. Zrobione ze skory królików. Greg, gospodarz najbardziej znanej winnicy australijskiej położonej w Barossa Valley, przywitał nas właśnie w takim kapeluszu. Testowanie tutejszych win zaczęliśmy od rieslinga. Sok z wyciśniętych winogron schładzany jest do temperatury 8 stopni. Krajobraz wokół jest pagórkowaty, teraz latem trawy są zupełnie złote, przy takim upale nawadniania się te uprawy kilka razy dziennie! Przed nami degustacja osiemnastu różnych win produkowanych w winnicach Jacob’s Creek. W Barossa Valley prócz zachwycająco pięknych winnic są tez ogromne rozłożyste drzewa. Niektóre z nich mają jasną, prawie białą korę, która schodzi niczym skóra z węża. W pniach są wielkie dziuple, niektóre tak duże, że mogą pomieścić kilka osób. Mój pomysł byśmy sobie w takiej dziupli zrobili grupowe zdjęcie Greg przyjmuje, delikatnie mówiąc, bez entuzjazmu. Takie dziuple to ulubione miejsca odpoczynku jadowitych węży, których jest tu sporo, wyjaśnia. Pod okiem enologa przetestowaliśmy 16 win z winnicy zaczynając od białego musującego Blanc de Blancs kończąc na najdroższym Shiraz Cabernet Johann (ponad sto dolarów za butelkę). Nazwa Johann pochodzi od imienia założyciela tych winnic—Johanna Grampa, luteranina, który dotarł do Barossy z Bawarii w XIX wieku. Najpierw oceniamy kolor wina, potem zapach a potem smak, podpowiadał nam ekspert.  Największy problem sprawiało mi rozróżnienie odcieni czerwieni. Musiałabym chyba w Barossa spędzić duuuużo więcej czasu, aby blendy Shiraza i Cabernet od Jacob’s Creeka odróżnić po odcieniach… Tekst: Agata Passent – dziennikarka, pasjonatka tenisa
Zdjęcia: Marek Straszewski