Rześkie powietrze świtu odpędza resztki snu. Rzucam okiem na metalową barierkę otaczającą wejście do mojego bloku. Jest sucha, co utwierdza mnie w przekonaniu, że decyzja o wczesnym wstaniu była słuszna. Spokojnie oddychając, ruszam w swoją kolejną podróż. Jej trasę dopiero wytyczę. Biegnę w kierunku przejścia podziemnego. Różowe barierki lśnią w pierwszych promieniach słońca. Przyspieszam. Lewą nogą odbijam się od betonowej skrzynki z prądem, obiema stopami ląduję na oddalonej o 3 m poręczy. Natychmiast wykonuję kolejny skok. Przelatując nad schodami, czuję, jak przez moje ciało przebiega znajomy dreszcz. Adrenalina. Chropowata ściana zdziera gumę z podeszew butów, dłońmi chwytam się krawędzi muru. Szybkim ruchem podciągam się i już jestem po drugiej stronie.

Przede mną kolejna przeszkoda. Rozpędzam się, dłońmi uderzam o niski murek, przyciągając jednocześnie kolana do klatki piersiowej. Ląduję 2 m dalej, odbijam się i robię salto do przodu. Po nim przewrót przez bark, co zapobiega przeciążeniu stawów. Przed sobą widzę już cel mojej dzisiejszej wędrówki.

W biegu prawą stopą odbijam się od ściany wysokiego muru, moja dłoń sięga jego górnej krawędzi. Podciągam się i jestem na szczycie. Zatrzymuję się na chwilę, by uspokoić oddech. Trzy i pół metra przede mną drabina przytwierdzona do ściany budynku. Trzy i pół metra pode mną sterta odpadów z pobliskiego sklepu i beton, który nie wybacza błędów. Nadszedł kluczowy moment. Teraz albo nigdy. W głowie wizualizuję skok, który za chwilę wykonam. Biorę głęboki wdech. Dłonie chwytają szczebel drabiny, stopy zjeżdżają po śliskim tynku. Udało się. Ostrożnie wchodzę na dach. Pod sobą widzę miasto budzące się ze snu. Moje miasto.

Ten, który wyznacza trasę

To było na lekcji WF-u, kilka lat temu. Po kolejnej zażartej akcji piłka odbiła się od poprzeczki i, zataczając szeroki łuk, poszybowała za ogrodzenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to wydarzenie zmieni moje życie. Rafał, małomówny chłopak, który dopiero co dołączył do mojej klasy, pobiegł po zgubę. Wszyscy tylko czekaliśmy, aż zacznie niezdarnie przełazić przez płot. Może nawet utknie i będzie wołał o pomoc? Nic z tych rzeczy! „Nowy” nawet się nie zatrzymał przed przeszkodą. Oparł się o nią rękami i pokonał, efektownie przerzucając nogi nad głową. Po zajęciach podszedłem do niego i spytałem: „Co to było?”. Spojrzał na mnie i powiedział tylko: „Parkour”.

Według definicji parkour to dyscyplina polegająca na szybkim i efektywnym przemieszczaniu się z jednego punktu do drugiego i pokonywaniu wszelkich przeszkód napotkanych po drodze przy wykorzystaniu umiejętności własnego ciała. Osoba uprawiająca parkour to traceur (czyt. traser) w odniesieniu do mężczyzn i traceuse (czyt. trasyz) do kobiet, czyli z francuskiego „ten, który wyznacza trasę”. Ta nietypowa forma aktywności fizycznej została zapoczątkowana, nazwana i usystematyzowana w połowie lat 80. we Francji. Za jej głównego twórcę uznaje się Davida Belle’a.

Definicje mają niestety to do siebie, że przedstawiają tylko niewielki wycinek rzeczywistości. Jak bowiem w kilku zdaniach zawrzeć prawdziwą naturę jakiegoś zjawiska, towarzyszące mu emocje? Parkour jest bardziej złożony niż powyższa regułka. To ideologia. To odmienne postrzeganie świata. To przyjaźnie na całe życie. Filozofia parkouru jest blisko związana z nauką mistrzów wschodnich sztuk walki. Wywodzi się z tradycyjnych wartości przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Prawdziwy traceur powinien być silny, by być użytecznym. Dąży do tego, by był w stanie pokonać każdą przeszkodę – nie tylko podczas treningu, ale również w codziennym życiu. Stara się cały czas rozwijać zarówno swoje ciało, jak i umysł.

Parkour stał się integralną częścią mego życia, bez której ciężko mi funkcjonować. Zwłaszcza teraz, gdy zmagam się z najgorszą kontuzją, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.

Skala ryzyka

No właśnie – kontuzje. W tej dziedzinie mogę uchodzić za eksperta. Obie kostki skręcone po kilka razy, pęknięta łąkotka w lewym kolanie, a ostatnio zerwanie więzadła krzyżowego – wymienię tylko niektóre. Czy parkour jest więc niebezpieczny? Nie bardziej niż każdy inny sport wyczynowy. Kontuzje zdarzają się często. Najbardziej narażone są stawy, głównie skokowy, promieniowo-nadgarstkowy i kolanowy. Pomimo wszystkich moich nieprzyjemnych doświadczeń uważam jednak, że ta dyscyplina jest tylko na tyle ryzykowna, na ile ją sobie taką uczynimy. Większość urazów, które odniosłem, była wynikiem pechowego zbiegu okoliczności, nie zaś niedostatecznego przygotowania do skoku. Przykład? Trzeci dzień pokazów parkourowych na wystawie samochodów tuningowanych w Abu Zabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Przede mną i moim kolegą Mateuszem ostatni show. Wchodzimy na tor, aby go przetestować. Dla bezpieczeństwa proszę Mateusza o przytrzymanie barierki, na której mam za chwilę wylądować. Chwila skupienia, przeskok nad pierwszą przeszkodą, ułożenie ciała w powietrzu i już czuję pod stopami dotyk metalu. Trwa to jednak tylko ułamek sekundy, po którym cała barierka dosłownie łamie się pode mną. Spadam na plecy, lecz nie to jest moim największym zmartwieniem. Nie mogę zgiąć ani wyprostować lewego kolana. Wracam do hotelu z gipsową szyną i łzami w oczach. Barierka, na którą skoczyłem, nie została odpowiednio przykręcona.

Tysiąc litrów potu

Codzienny trening wygląda inaczej niż wyobraża go sobie większość osób. Tak naprawdę nie biegamy każdego dnia z punktu A do punktu B, pokonując po drodze przeszkody i wspinając się na mury. Zazwyczaj odwiedzamy jedno lub kilka „miejscówek”. Długo się rozgrzewamy, a następnie przechodzimy do żmudnego powtarzania poszczególnych skoków, aby każdy z nich wykonywać perfekcyjnie. Później łączymy wyćwiczone elementy w jedną całość i taką sekwencję ruchów także powtarzamy aż do znudzenia. Wykonywanie danych ewolucji instynktownie i bez wahania to kwestia wielu lat ciężkich treningów.

To, co można zobaczyć na filmach pokazujących możliwości traceurów, jest rezultatem setek godzin spędzonych przez nich na robieniu pompek, litrów potu wylanych podczas podciągania się na drążku i tysięcy powtórzeń ćwiczeń wzmacniających mięśnie nóg, brzucha i pleców. Parkour jest dyscypliną, która nie wybacza pomyłek. Źle wymierzony skok lub niewystarczająca amortyzacja lądowania może zakończyć się kontuzją na całe życie. Dlatego bardzo ważne jest odpowiednie wzmocnienie ciała, tak aby było w stanie przyjąć na siebie przeciążenia, którym je poddajemy.

Jako że parkour w swoich założeniach jest dyscypliną pozbawioną elementu rywalizacji, nikt nie może powiedzieć, że jest najlepszym traceurem. Nie ma tu rekordów do poprawienia ani pucharów do zdobycia. Jedynym rywalem, z jakim się zmagamy, jesteśmy my sami. Ciągle wyznaczamy sobie nowe cele i przekraczamy kolejne granice. Każdy rozwija się we własnym tempie, od innych czerpiąc inspirację.

Parkour globalnie

Nie ma chyba miasta w Polsce, w którym nie spotkamy traceura. Można to stwierdzić choćby po tym, że zapisy na Ogólnopolski Zlot Parkour zamykają się zazwyczaj po kilku godzinach. W zeszłym roku zostało zarejestrowanych sześć stowarzyszeń i klubów sportowych, które zajmują się popularyzacją tego sportu. Starają się również o wybudowanie parkour parków w największych miastach Polski. Większość z nich jest zrzeszona w nieformalnej organizacji Parkour Poland.

Sztukę przemieszczania się, ze względu na jej efektowność, coraz częściej wykorzystują twórcy kultury masowej. Traceurzy pojawiają się w pełnometrażowych filmach, na przykład Casino Royale, w teledyskach takich gwiazd jak Madonna czy David Guetta oraz w reklamach. Do rozprzestrzenienia się parkouru na całym świecie najbardziej przyczynił się jednak internet, w szczególności serwisy pozwalające dzielić się nagraniami. Dla traceurów publikowanie filmów z wyczynami stało się naturalną formą komunikacji i wymiany doświadczeń, możliwą mimo dzielących ich kilometrów.
 

Filip Stachowiak