Czy słyszeliście już o SDP – „Syndromie Dnia Przedostatniego”? Cierpi na niego wielu turystów i podróżników. Chronicznie. Objawia się on szałem kupowania pamiątek i prezentów w przeddzień wyjazdu. Często współwystępuje ze zdenerwowaniem, z niezadowoleniem i z irracjonalnymi decyzjami o zakupie rzeczy zupełnie nietrafionych. W skrajnych przypadkach przeradza się w SDO, czyli „Syndrom Dnia Ostatniego”. Na szczęście SDP jest w pełni uleczalny, a terapia dość prosta. Wystarczy zdać sobie sprawę, że w wakacyjnych zakupach nie chodzi tylko o rzeczy, ale także, a może przede wszystkim, o kulturalne doświadczenie, możliwość interakcji i poznania lokalnego kolorytu. O przygodę! Żeby w takim podróżniczym shoppingu znaleźć frajdę, trzeba wyzbyć się starych nawyków. Przede wszystkim odrzucić stereotypowe myślenie na temat cen i towarów i zawsze umieć odegrać znawcę lokalnych zwyczajów. Wtedy, oprócz doświadczenia, można kupić coś znacznie ciekawszego niż sztandarową pamiątkę (prawdopodobnie wyprodukowaną w Chinach) i wyszukać jakieś oryginalne ubrania, tradycyjną biżuterię czy egzotyczne przyprawy. I nieważne, czy wybierasz się na targ warzywny w Maroku, czy na Piątą Aleję w Nowym Jorku. Wszędzie zakupy mogą stać się niezapomnianą przygodą.
POZA 1:
NIEUGIĘTY NEGOCJATOR
Nigdy nie pokazuj zbytniego zainteresowania towarami. To zasada numer jeden w trakcie zakupów na azjatyckich i afrykańskich targach. Bo tylko wtedy masz szanse na dobicie satysfakcjonującego targu. Jeżeli sprzedawca wyczuje zbytnie zainteresowanie z twojej strony i to, że ma do czynienia z niedoświadczonym turystą, nie będzie traktował cię poważnie. Zasada numer dwa: zawsze trzeba się targować. Nie spodziewaj się ustalonych cen towarów. Wszystko jest relatywne. Cena to kwestia momentu i relacji, jakie uda ci się zbudować ze sprzedawcą. W Afryce zdarza się, że zamiast transakcji gotówkowej kupcy wolą handel wymienny. Krem Nivea albo porządne skarpetki można wymienić na piękne hebanowe figurki lub ciekawą afrykańską biżuterię. Targowanie to coś pomiędzy tradycją a sportem narodowym, w którym obydwie strony mają być na końcu zadowolone. Jeżeli więc chcesz poczuć lokalny klimat, za wszelką cenę ćwicz sztukę negocjacji. Nie poddawaj się naciskom, nie wierz w opowieści o wielodzietnej rodzinie sprzedawcy, która przez ciebie będzie głodna, ani o tym, że kupisz coś po kosztach produkcji. To wszystko świetnie wyreżyserowana gra. Sprzedawcy doskonale wiedzą, gdzie postawić granicę, i nigdy nie sprzedadzą towaru bez zysku. Hindusi radzą, by na bazarach nie płacić więcej niż 50 proc. ceny wyjściowej. Ale każde miejsce ma swoją specyfikę, dlatego zasada numer trzy mówi: nigdy nie rób zakupów pierwszego dnia pobytu i nie kupuj na pierwszym napotkanym stoisku. Wyczuj, jakie są ceny innych produktów, porozmawiaj z ludźmi, podpatrz, jak kupują lokalni mieszkańcy. W Afryce często dobicie targu ma miejsce dopiero po paru dniach, więc uzbrój się w cierpliwość. Zasada numer cztery: nie zgub się w gąszczu wąskich uliczek, charakterystycznych dla wielkich bazarów, bo zanim dotrzesz do interesujących cię towarów, możesz paść ze zmęczenia. Na pierwszy rzut oka chaotyczne, bazary te mają zazwyczaj jakąś swoją wewnętrzną logikę. Na Chandni Chowk, jednym z największych bazarów w Delhi, znajdziesz wszystko, ale musisz wiedzieć, do której części targu się udać – na Dariba Kalan kupisz perły i złoto, w alejce Khari Baoli znajdziesz aromatyczne przyprawy, a w uliczce Katra Neel przymierzysz wymarzone sari czy tradycyjne męskie okrycie dhoti (więcej o tradycyjnych targach na stronie 46). Koniecznie wybierz się też na targ z jedzeniem. To kopalnia wiedzy o lokalnej kulturze. Przechadzaj się po nim jak po gastronomicznym muzeum, wąchaj, smakuj, oglądaj. Jeżeli widzisz jakieś dziwne produkty – nie bój się zapytać, jak się je spożywa. Sprzedawcy chętnie ci o nich opowiedzą, a często dadzą trochę na spróbowanie. Czasem są to rzeczy tylko dla ludzi o mocnych nerwach, jak na przykład popularny w Indiach durian – owoc o bardzo specyficznym smrodku, czy tajwańskie jądra koguta. Ale czyż nie do odważnych świat należy?POZA 2:
MÓW MI UNDERGROUND
Różowe włosy, za krótkie spodnie, rzeczy wyszukane w lumpeksie, czyli pełen luz i zupełny brak konwenansów. Tak należy podchodzić do zakupów w Nowym Jorku, Londynie czy Berlinie, gdzie ludzie bawią się modą, a mieszkańcy są otwarci na inność. Tu można dać się ponieść fantazji, wyszukiwać rzeczy nietypowe, oryginalne. Era tanich lotów do Stanów, ogłoszona parę lat temu z powodu niskiego kursu dolara, odeszła w zapomnienie. Już nikt nie lata specjalnie do USA po elektronikę czy sweterki. I może na szczęście, bo Nowy Jork ma ciekawsze rzeczy do zaoferowania. Trzeba tylko trochę wysiłku, by znaleźć niebanalne butiki schowane w uliczkach SoHo, Brooklinu czy Noho.W Londynie wybierz się do Notting Hill czy bardziej alternatywnego Camden Town. W Berlinie odwiedź Kreuzberg i Prenzlauer Berg, gdzie łamie się stereotypy o tym, jak i co można sprzedawać. Ciekawe butiki zazwyczaj znajdują się w pobliżu niezależnych galerii sztuki i modnych klubokawiarni, do których możesz wpaść pomiędzy zakupami. To właśnie do takich miejsc należy się wybrać, jeżeli chcesz poznać lokalną śmietankę towarzyską. Zwłaszcza mając mało czasu na zakupy, odpuść sobie centra handlowe, nawet te bardzo znane. Berliński KaDeWe czy londyński Harrods nie wywołują już takiego szoku kulturowego, jaki przeżywano tam jeszcze w latach 90., a ceny towarów są wyższe niż u nas. Pamiętaj, nie musisz (czytaj: nie powinieneś) do domu wracać z reprodukcją Bramy Brandenburskiej, Big Bena czy figurką Statui Wolności. Berlin, Londyn i Nowy Jork są kreatywne. Bądź i ty.