Z mojego parapetu patrzy na mnie posążek Indianina z anielskimi skrzydłami (kupiony w małym sklepiku w Oregonie). Przypomina mi on staruszka, który zabrał mnie na stopa w Ameryce, a potem powiedział; „zabrałem cię, bo Anioły trzeba zabierać, a kto wie…
Pamięci Anioła
Obok statuetki stoją milcząco dwie pogrzebowe figurki z Etiopii – wymienione krakowskim targiem na tani zegarek w czasie wędrówki przez pustynię. Pamiętam, jak potem niosłem je przymocowane do plecaka przez ponad 200 km. Koło nich kolebał się trzylitrowy kanister na wodę. Nogi zapadały się w piasek. Było gorąco. Bałem się. Na parapecie leży też fajka, wytańczona na Tańcu Słońca w Blood Reserve w Kanadzie. Ona też mi przypomina – Two Crowa, Indianina z doktoratem z biologii morskiej, który patrzy na świat z dystansem wynikającym z wieku i mądrości. On zrozumiał, gdy mu powiedziałem, że chciałbym być stary. Dalej leży pamiątkowy medal podarowany mi przez wielkiego mistrza zakonu templariuszy. Na medalu płonie Jacques de Molay, obok niego w niebo unosi się płaski (jak to na płaskorzeźbie) Duch Święty w postaci gołębicy. Pamiętam przepełnione pamiątkami mieszkanie wielkiego mistrza w Porto i jego śmiech, gdy go zapytałem, gdzie jest św. Graal… Trochę dalej tkwi jak wykrzyknik metalowa figurka tańczącego Sziwy. Hinduski Bóg wytańcza świat. Kupiłem Sziwę w Kalkucie. Kilkadziesiąt metrów od pogrzebowych gat, na których dzień i noc płoną stosy. Spędziłem przy tych stosach noc swoich urodzin. Jadłem słodycze, którymi częstowała mnie rodzina zmarłego, a potem wraz z dziećmi puszczałem w niebo latawce. Kolorowe ogony papierowych „statków” wyglądały na tle wschodzącego słońca jak rower ET u Spielberga. Na moim biurku, koło drukarki, stoi drewniano-skórzany pojemnik na mleko. Pojemnik jest niepozorny. Jakby nieistotny. Jednak gdy go otworzę, ze środka wypływa zapach zjełczałego mleka połączonego z cierpką wonią starej krwi. Przypomniałem sobie, jak piłem z niego w małej wiosce mleko krowy zmieszane z jej krwią. Nomadzi nacinają krowom żyły, by ściągnąć do mleka trochę ich krwi. Potem, zmieszanym ze śliną błotem, zasklepiają rankę, żeby krowa mogła dalej służyć jako chodząca restauracja. Mlekiem i krwią poiła mnie matka poznanego pośrodku pustyni Mojżesza. Kobieta miała gołe piersi, które kolebały się, gdy dwoma kamieniami rozgniatała łupiny ziaren kawy. Dalej leży kamienna głowa Sokratesa z Efezu. Sokrates zajął strategiczne miejsce koło domofonu, tak żebym pamiętał, kiedy ktoś zadzwoni do drzwi, że najważniejsze są odpowiednio postawione pytania, a same odpowiedzi nie mają już tak wielkiego znaczenia. Obok umościła sobie przestrzeń czaszka jelenia z wsadzonymi w oczodoły pękami szałwii z mojego rezerwatu. Przypomina mi mojego brata – peyotlowego szamana Zepa i ceremonie, w których razem wymiotowaliśmy, oraz nasze polowanie na „świętego jelenia”. Pod ścianą stoi na ziemi stara ikona z Rosji, a koło niej, spuszczona ze sznurków, XIX-wieczna lalka szamana z Birmy. Lalkę znalazłem w ciemnym sklepiku gdzieś na północy kraju. Sprzedawca oprowadzał mnie po nim, trzymając w ręku ogarek świeczki. Światło wyciągało z ciemności wiszące na ścianach lalki. Wyglądały tak, jakby żyły. Ich cienie tańczyły na ścianach. Sklep z lalkami znalazłem, wędrując od żeńskiego klasztoru buddyjskiego, w którym mieszkałem, do poznanego dzień wcześniej Żyda polskiego pochodzenia z Australii, który był buddyjskim mnichem i od kilku lat mieszkał w wydrążonym drzewie pośrodku birmańskich lasów. Później tego dnia, siedząc przed drzewem i trzymając na kolanach zawiniętą w stare gazety lalkę, wspominaliśmy kraj, który ja znałem z opowieści mojego ojca, a on swojego. Odmawialiśmy więc specyficzny kadysz za nieistniejącą Polskę – za małe uliczki, za żydowskie dzieci, za smak bajgli. A na zewnątrz drzewa kłóciły się papugi. Otaczają mnie przedmioty z moich wędrówek. Są one moim bankiem pamięci. Twardym dyskiem. Biblioteką aleksandryjską zwojów mózgowych. Moim malutkim notesikiem, w którym nie mniej małym ołóweczkiem zapisuję telefony i spotkania. I nie ma znaczenia, czy te pamiątki są drogie czy tanie, z nieoderwaną jeszcze metką z napisem „made in China”. Nieważne też, czy komuś się podobają, czy nie. Ważne jest to że mają swoją historię do opowiedzenia…
Traveler Extra to kwartalnik przygotowany przez redakcję Travelera. Każde wydanie poświęcone jest innemu zakątkowi globu, a w środku znajdziesz najciekawsze informacje o danej części świata.