„Dakar” jest najtrudniejszym rajdem świata, choć nie dla każdego to oczywiste. Opisywanie rajdu prostymi faktami – 10 etapów, długość 5 tys. km – nie ma jednak żadnego sensu. Do wyobraźni bardziej przemawia, że rajd w Polsce, taki na asfalcie-zaliczany do naszych mistrzostw, ma ledwie kilkaset km. „Dakar” jest więc wielokrotnie dłuższy, a przede wszystkim ze względu na temperaturę i bezdroża bardziej wymagający od ludzi i sprzętu. Tam nie ma bitych dróg, ale po prostu jazda na azymut, oczywiście z prędkościami dochodzącymi nawet do 200 km/h.


Jak jest na „Dakarze”? W Peru, a tam odbyła się tegoroczna edycja, jest wszystko. Od ostrych skał, które w każdej sekundzie mogą rozerwać opony, zniszczyć silnik czy zawieszenie jak piasek wszelkich odmian. W Peru bywa czerwony, żółty, szary, biały, a jego drobiny są czasem tak drobne, że wciskają się w każdą szczelinę. Przy silniejszym wietrze samochody giną w kilometrach kurzu, w którym nie da się jechać bez gogli ciasno osłaniających oczy. Czasem kilometrami jest twardo i rajdówki mogą pędzić z prędkością zbliżoną do maksymalnej, gdy nagle rajd zmienia charakter. Najgorszy jest fesh-fesh (z arabskiego, gdyż pierwsze „Dakary” odbywały się w Afryce), czyli piasek drobny jak puder, który na wierzchu pokrywa zerodowana warstwa grubości może dwóch centymetrów. Jest złudnie twarda. Wystarczy jednak postawić na takim piachu stopę, żeby nagle zapaść się pod własnym ciężarem do połowy łydki. Fesh-fesh to także oczywista pułapka dla każdego pojazdu. Jeden fałszywy ruch kierownicą, źle podyktowana przez pilota trasa, przesadnie wciśnięty gaz i rajd kończy się nieubłaganie a zarazem ostatecznie – urwane koła, dachowania czy wydawałoby się banalne zakopanie w piachu są na porządku dziennym.

 


Wiele samochodów zostaje na pustyni. Wyliczono, że z 98 rajdówek, które wystartowały z Limy, do mety dojechała mniej niż połowa – to chyba najbardziej przemawia do wyobraźni? Zwyciężyła ekipa Toyota GAZOO Racing South Africa i to pierwsza w historii wygrana japońskiego producenta w klasyfikacji generalnej. Najszybszy był Nasser Al-Attiyah z Kataru, pilotowany przez Matthieu Baumela. W sumie wynik w jakimś sensie był do przewidzenia, bo kierowca Toyoty Hilux ma ogromne doświadczenie. Katarczyk wcześniej dwa razy zwyciężał w „Dakarze”, przed rokiem dojechał (także Toyotą) drugi w generalce.


Liczy się również styl tej wygranej, bo obie Toyoty (w zespole GAZOO Racing był też Hilux Giniela de Villiersa i Dirka von Zitzewitza) prowadziły od początku do końca. Katarczyk skończył rywalizację z przewagą aż 46 minut nad Nani Romą (drugie miejsce) oraz blisko dwóch godzin do Sebastiena Loeba, zaś de Villiers dojechał dziewiąty. Pierwszą dziesiątkę zamknął Ronan Chabot, zaś 11. dojechał Benediktas Vanagas. Jesteśmy zbyt dokładni? A może podpowiadamy, że Litwina pilotował Polak Sebastian Rozwadowski? Też, ale liczy się również coś innego – Chabot i Benediktas też jechali Hiluksami. Dlaczego wszyscy wybrali wyczynówkę na bazie pickupa? Odpowiedź jest oczywista – po prostu to mocne samochody. W morzu piasku liczy się moc, ale też wytrzymałość. Niektórzy twierdzą, że nawet... przede wszystkim.

tekst: Rafał Jemielita