Reporter Echa Białostockiego w 1937 r. tak opisywał wędrówkę do cerkwi tajemniczego proroka Ilji: „Znajduję się w lasku sosnowym, straciłem drogę. Księżyc w pełni, w lasku sto dróżek w stu kierunkach, którą iść? Naraz z oddali, gdzieś spoza lasu, z głębi nocy słychać pienia”. W końcu udało mu się trafić. Starzec, który budził nabożną cześć tłumów, powiedział mu o sobie: „Jestem biedny prosty człowiek”. Tytuł artykułu brzmiał: W ekstazie wiary czy odmęcie ciemnoty. Pytanie to zostało aktualne do dziś. Jaki naprawdę był prorok Ilja?

Cerkiew z ziemi wyrosła

Cerkiew, wokół której skupiali się wyznawcy proroka Ilji, czyli Eliasza Klimowicza, znajduję w Starej Grzybowszczyźnie. Obecnie jest to prawosławna kaplica Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Otwierana jest tylko „na nabożeństwa, kiedy potrzeba”. Zwraca uwagę jej nietypowa bryła. Wieża przypomina kościoły katolickie, kopuła jest zaś typowo prawosławna. Oto tygiel kulturowy, w którym pojawił się prorok Ilja, i cerkiew, wokół której rozegrał się dramat proroka i jego wyznawców.

Na początku XX w. Klimowicz odwiedził Jana Kronsztadzkiego, prawosławnego duchownego spod Petersburga – znakomitego kaznodzieję, który prowadził też działalność dobroczynną. Po powrocie do Grzybowszczyzny Eliasz Klimowicz poszedł w ślady Jana. – Stwierdził, że ludzie mają daleko do domu modlitwy. Postanowił więc wybudować cerkiew. Zaczął przed I wojną, ale podczas działań frontowych żołnierze mu wszystko rozwlekli na okopy – opowiada Wojciech Załęski, artysta rzeźbiarz z Supraśla. Swoje ambitne zamierzenie zrealizował Eliasz po I wojnie. Zaczął wtedy ludzi „leczyć Duchem Bożym” – jak mówił.

A były to czasy, gdy w okolicy jak nigdy brakowało duchowego przewodnika. W tym właśnie czasie Klimowicz za uzbierane ofiary dokończył świątynię. Zaskoczeni postępem prac pielgrzymi zaczęli rozpowiadać, że cerkiew „sama wyrosła z ziemi”. Dzięki takim opowieściom jego popularność jeszcze wzrosła. „Ojciec Eliasz czyni cuda. Leczy, kładzie na głowie ręce, odmawia werset z Ewangelii i pacjent zapomina o chorobie” – relacjonował wydarzenia, których był świadkiem, reporter Echa Białostockiego. Do Klimowicza ciągnęły procesje z coraz dalszych zakątków Polski. – Miejscowi raczej uważali go za prostego człowieka, który ze sprawami świętymi nie ma wiele wspólnego. Niektórzy nawet z niego szydzili, że zwykły, niepiśmienny człek ogłosił się prorokiem. Ale im dalej od Grzybowszczyzny, tym wyznawców Ilji było więcej. Ludzie długo wspominali wiernych pielgrzymujących z chorągwiami, obrazami, ze śpiewem – mówi badaczka lokalnych dziejów Cecylia Bach- Szczawińska, która rozmawiała z nieżyjącymi już świadkami tamtych zdarzeń.

Koniec czy początek

Pewnego dnia prorok Ilja ogłosił, że zbliża się koniec świata. Wyznaczonego dnia na polu obok cerkwi zwanym Doliną Jozafata pojawili się więc jego wyznawcy. Apokalipsa jednak nie nastąpiła. Wiara
w Ilję zaczęła się chwiać. Klimowiczem, który dostał kiedyś za dobroczynną działalność odznaczenie państwowe, zainteresowała się policja. Sprawdzała, czy nie podżega ludności do niepokojów. Był ponoć podejrzewany o zabójstwo… Kolejny problem stanowiła sama cerkiew. Klimowicz chciał przekazać ją hierarchii prawosławnej, ale uznał, że ta nie dotrzymała warunków umowy. Sprawa trafiła do sądu, a Eliasz próbował robić podchody w stronę Kościoła katolickiego.

W atmosferze zamieszania Klimowicz zaczął budować w głębi lasu kolonię Wierszalin. Jedni, np. Wojciech Załęski, uważają, że miała tam stanąć szkoła i ośrodek, w którym Ilja udzielałby pomocy ludziom. Zdaniem innych miała to być „nowa stolica świata”, nowe Jeruzalem. „Klimowicz miał wizję, ale to otoczenie zaczęło go prowadzić. Zrobiło z niego nieśmiertelnego. Potem sam w to uwierzył”.

– Wszystko zmierzało do absolutnego mistycyzmu – opowiada Waldemar Sieradzki, szef Nadleśnictwa Krynki, które opiekuje się Wierszalinem. Dziś z dawnej zabudowy pozostał dom, pomieszczenie gospodarcze, stodoła i studnia. Dom miał być lokum tzw. Matek Boskich. Krążyło wokół nich wiele plotek. Zapewne pomagały Eliaszowi przy przyjmowaniu pielgrzymów. Ludzie roznosili jednak niestworzone wieści o rzekomych ekscesach seksualnych, a nawet „płodzeniu Chrystusa”… – W domku „Matek Boskich” głównym poszczeniem była kaplica, gdzie wisiały ikony, obrazy święte. W rogu stał ołtarzyk – mówi fotoreporter Marek Dolecki.

A co zatem z domem samego Eliasza? – W dwóch miejscach w Wierszalinie widać jeszcze fundamenty. Były tam dwa domy: w jednym Eliasz mieszkał, w drugim bywał. W czasie okupacji jeden został rozebrany i przeniesiony do Ostrowia, gdzie spłonął. Drugi przeniesiono do Leszczan. Po wojnie urządzono w nim szkołę. Kiedy została zamknięta, budynek kupił emerytowany nauczyciel. Prowadzi do niego brzozowa aleja. To podobno właśnie dom Eliasza! – opowiada Dolecki. Czy to możliwe? Dlaczego hitlerowcy mieliby przenosić jakieś budynki z Wierszalina? – Niemcy obawiali się kontaktów miejscowych z partyzantką, więc ludziom mieszkającym w głębi lasu albo palili domy, albo przenosili – wyjaśnia fotoreporter. Jest więc szansa, że tajemniczy dom w Leszczanach to faktycznie lokum Klimowicza!

To nie wszystko. Na pagórku, wśród drzew, po drugiej stronie wjazdu do Wierszalina, zachowały się fundamenty nowej cerkwi Klimowicza, której nigdy nie zbudował. Także Pawłowi Wołoszynowi, współpracownikowi i sąsiadowi Klimowicza zwanemu „Leonardem da Vinci z Wierszalina”, nie udało się ukończyć wielu niezwykłych konstrukcji. – Konstruował przedziwne maszyny – do zwożenia siana, do podorywania itd. Był złotą rączką. Po jego śmierci syn sprzedał to na złom. Koło ich domu działała elektrownia wiatrowa. Teraz został z niej tylko fundament – opowiada Marek Dolecki.

Śmierć proroka

Jak mówi legenda, pod koniec lat 30. Eliasz uważał się już niemal za Mesjasza, a wierni postanowili go sprawdzić. Pewnego dnia przyszli doń z krzyżem, młotem i gwoździami. Wystraszony prorok uciekł. Krzyż zaś, na którym miał zawisnąć, postawiono przy drodze do wsi Ozierskie; można go oglądać do dziś (prawdę mówiąc, nie wygląda na tak stary).

A ile prawdy w legendzie? Wojciech Załęski (powołując się na spisane wspomnienia niejakiej Franciszki Radziewicz z Podlipek) twierdzi, że opowieść dotyczy nie Eliasza, lecz innego „świętego starca” Mikołaja Regisa. Uchodził on za cudem ocalałego cara. Żywot wiódł hulaszczy.

– To wokół niego skupił się ten łajdacki świat, który rzutował później na Klimowicza. Był tam ze dwa lata, nagrabił pieniędzy i uciekł. A wszystko poszło na konto Klimowicza – sugeruje Załęski. To Regis odgrażał się: „Ukrzyżujcie mnie, a trzeciego dnia wstanę!”. I to po niego, nie po Klimowicza, przyszli ludzie z krzyżem.

Jaki więc koniec spotkał „proroka Ilję”? Prawdopodobnie po wejściu Armii Czerwonej został wywieziony na Wschód i zmarł w jakimś klasztorze przerobionym przez NKWD na więzienie.

Całej prawdy o Eliaszu dociec obecnie nie sposób. Z tych, którzy dobrze go pamiętali, w okolicy nie żyje już nikt. Poza tym miejscowi niechętnie o nim mówią, choć w niektórych domach przetrwały pamiątki, obrazki czy nawet malowidła z Klimowiczem. Ponoć zdarza się, że do Wierszalina przyjeżdżają „wyznawcy” Ilji z dalszych stron. Jego dzieje pozostały inspiracją dla prof. Włodzimierza Pawluczuka, autora słynnej książki Wierszalin. Reportaż o końcu świata, i aktorów znanego w całej Europie Teatru Wierszalin z Supraśla. Pozostał też klimat i krajobraz z czasów Eliasza. 

Tekst: Adam Węgłowski