"Choć łzy płynęły mi po policzkach, jadłem dalej". TAK smakują prawdziwe Chiny!
4/14
Udostępnij: Udostępnij
Wielki Budda z Leshanu wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Shutterstock
Tak zielonych Chin jak na Emei Shan nie widziałem wcześniej. Święte góry w Kotlinie Syczuańskiej porastają bambusowe lasy, po drzewach skaczą makaki tybetańskie, które co rusz wskakują na turystów i próbują dobrać się do ich plecaków z prowiantem. Na wszelki wypadek dobrze jest mieć solidny kij bambusowy (sprzedają go po trasie za juana), a przewodniki radzą też stanąć w rozkroku i krzyczeć ile tchu. To ponoć działa na makaki. Nie próbowałem walczyć z małpami, poddałem się i oddałem im swoje jedzenie.
Trasa jest malownicza, Chińczycy cenią Emei za dziewiczą przyrodę. Górę porasta wiele nigdzie indziej niespotykanych okazów orchidei, rododendronów, kamelii.
Przy świątyniach rosną nanmu, które wydają się wysokie aż do nieba. To z ich pni powstają kolumny podpierające tutejsze dachy klasztorów. Są i niewystępujące już nigdzie naturalnie miłorzęby, które tutaj przetrwały dzięki mnichom. Sadzili je w przyklasztornych ogrodach jako rośliny lecznicze. Ich owoce hamują ponoć pożądanie seksualne.