Ludzi Zachodu długo dręczył dylemat – kawa czy herbata? Już w XVIII w. usiłował go rozwikłać szwedzki król Gustaw III, który skazanym na śmierć za morderstwo braciom bliźniakom zaproponował ułaskawienie w zamian za udział w eksperymencie. Jeden bliźniak miał więc pić codziennie cztery filiżanki kawy, drugi herbaty, zaś grono profesorów z założonej właśnie przez króla Akademii Nauk miało obserwować efekty działania tych napojów i wydać ostateczny werdykt, co jest lepsze dla zdrowia. Bliźniacy pili i pili, w międzyczasie króla zamordowano, poumierali też profesorowie, a bracia dalej pili. W końcu pierwszy zmarł ten pijący herbatę, kawosz żył kilka lat dłużej. Ale – uwaga, uwaga!!! – ten od herbaty i tak dożył 84 lat, co na ówczesne czasy, gdy średnia długości życia oscylowała wokół czterdziestki, było niesłychanym osiągnięciem.
Wtedy kawa formalnie wygrała, jednak dziś nauka wie już tak wiele o zdrowotnych zaletach herbaty, że dla ludzi dbających o siebie ów dylemat stracił znaczenie – oczywiście herbata! Co więcej, dylematu takiego nigdy nie mieli ludzie Wschodu, którzy pierwsi poznali się na dobroczynnych właściwościach herbaty. Również statystyki mówią same za siebie – dziś na świecie wypija się prawie 300 mld litrów herbaty rocznie. Więcej spożywa się tylko czystej wody, natomiast kawa, a nawet wszędobylska coca-cola, zdecydowanie z herbatą przegrywają. I nie powinno być inaczej, gdyż herbata to napój zawierający o połowę mniej kofeiny niż kawa, i co najważniejsze, ponad 450 pożytecznych substancji, w tym witaminy i naturalne antyoksydanty. To dzięki nim ma właściwości regulujące metabolizm i wzmacniające system odpornościowy, a przez to zapobiega nowotworom i infekcjom, chorobom układu trawienia i krążenia, kamicom, otyłości i starzeniu się. Herbata jest – co nauka coraz bardziej potwierdza – bezcennym darem natury dla człowieka. Chińczycy, którzy odkryli herbatę, posługują się na jej określenie w swym piśmie hieroglifem przedstawiającym człowieka wśród roślin, bo dla nich herbata od zawsze symbolizuje harmonię ludzi z naturą.
Niestety, burzliwa historia ostatnich dwóch stuleci sprawiła, że nasze pojęcie o herbacie jest dotąd bardzo ograniczone. Z powodu ciągłych wojen i stopniowej utraty dostępu do Chin Anglicy, którzy rozpowszechnili chińską herbatę w Europie i Ameryce, musieli zainwestować w plantacje w Indiach i na Cejlonie oraz tak przyspieszyć produkcję, żeby sprostać rosnącej konsumpcji. W rezultacie Zachód pije niemal wyłącznie herbatę czarną, zbieraną maszynowo, szybko suszoną i fermentowaną, wygodną w transporcie i sprzedaży. W roku 1904 rękę do upodlenia herbaty przyłożyli zaś obsesyjnie wszystko „upraszczający” Amerykanie. Pewien handlarz w Bostonie zaczął wtedy wysyłać klientom próbki herbaty w jedwabnych saszetkach i tak zaczęła się zawrotna popularność herbaty w „torebkach”. Dzięki nim producenci mogli szybko i tanio zasypać rynek porcjowanymi mieszaninami pokruszonych herbat pośledniejszych gatunków. Również latem 1904 r., z powodu upałów panujących w St. Louis, gdzie trwały stanowe targi, kilku barmanów zaczęło wrzucać do herbaty kostki lodu. Tak zapoczątkowali modę na „ice tea”, czyli „herbatę mrożoną”, która jest teraz nafaszerowana sztucznymi aromatami i konserwantami. Oto jak Amerykanie odwdzięczyli się herbacie, której, poniekąd, zawdzięczają niepodległość, jeśli pamiętać, że niepodległościowy ferment zaczął się w Bostonie od wyrzucenia do morza z trzech angielskich statków całego ładunku herbaty, za którą Londyn domagał się sążnistego podatku.
Oczywiście, to wszystko nie oznacza, że powinniśmy przestać pić herbatę czarną i torebkowaną. Z położonych u stóp Himalajów indyjskich plantacji Asamu i Dardżylingu oraz z upraw na Cejlonie pochodzi kilka bardzo szlachetnych czarnych herbat, o wspaniałym smaku i aromacie. Liście tych najlepszych powinny być całe, a nie kruszone czy granulowane, no i jak największe – w rozmiarze „orange pekoe”, który to termin często mylnie uważany jest za określenie gatunku herbaty. Renomowane firmy, głównie brytyjskie, oferują też całkiem szlachetne mieszanki z liści kruszonych i kilka dobrych herbat „torebkowanych”, których wyższa jakość odzwierciedlana jest przez cenę. Czarna herbata wprawdzie traci część zdrowotnych właściwości z powodu szybkiej fermentacji liści, ale ma tę zaletę, że jest bardziej aromatyczna.



Krzewy herbaciane Camellia sinensis pochodzą z podhimalajskiej prowincji Yunnan w Chinach, gdzie na nasłonecznionych, zraszanych ciepłym deszczem stokach odkryto je już około XI w p.n.e. Ale dopiero 1,5 tysiąca lat później, gdy w Chinach zaczął rozprzestrzeniać się buddyzm, herbata stała się narodowym napojem Chińczyków. To bowiem buddyjscy mnisi pierwsi docenili orzeźwiające i tonizujące zalety herbaty i zaczęli zakładać przyklasztorne plantacje. Oni też stworzyli legendę o „odkryciu” herbaty przez Bodhidharmę, twórcę buddyjskiej sekty medytacyjnej chan (po japońsku zen). Mnich ponoć medytował latami w stanie ciągłego czuwania, a gdy zmorzyła go senność, odciął sobie powieki w akcie pogardy dla swej słabości. Z powiek wyrosły dwa wiecznie zielone krzewy o liściach obdarzonych mocą odpędzania snu i rozjaśniania umysłu. Legenda ta przyczyniła się potem do promocji herbaty w Japonii, Korei, Indiach i Mongolii, gdzie na chińsko-buddyjską modłę zadomowiły się zrytualizowane ceremonie jej zaparzania i picia.
W Chinach, które szczęśliwie nie były poddane monopolizacji produkcji herbaty w brytyjskim stylu, bogactwo rodzajów herbat może przyprawić o zawrót głowy. Generalnie dzielą się one na najdelikatniejsze niefermentowane (zielone, żółte i białe), ostrzejsze półfermentowane (oolong, czyt. ulung)i najostrzejsze w smaku, fermentowane (czarne, które z racji koloru naparu Chińczycy nazywają czerwonymi). Wszystkie liście oczywiście pochodzą z tego samego krzewu Camellia sinensis, choć w Europie długo sądzono, że źródłem herbaty czarnej i zielonej są odmienne rośliny. W Polsce dodatkową konfuzję wprowadziła sprzedawana długo pod nazwą „Ulung” mocno fermentowana herbata czarna, gdyż prawdziwe oolongi są tylko lekko fermentowane i w niczym nie przypominają herbat czarnych. Najlepsze herbaty zielone, żółte i białe pochodzą z prowincji Zhejiang, Jiangsu, Hunan i Anhui. Te, które niegdyś dostarczano na cesarski dwór, osiągają dziś na aukcjach ceny do 18 tys. dol. za 100 gramów. W produkcji herbaty oolong specjalizuje się natomiast prowincja Fujian, zwłaszcza powiat Anxi. Stąd pochodzą najlepsze odmiany tej wyróżniającej się intensywnym smakiem i korzennym aromatem herbaty, które sprzedawane są zazwyczaj pod nazwą Tieguanyin (dosł. metalowy posąg buddyjskiej patronki miłosierdzia Guan Yin).
Z Anxi pochodzi też pierwsza czarna herbata, którą na początku XVII w. zaczęto sprowadzać do Europy. Ale chińskie herbaty czarne, uważane przez samych Chińczyków za najpośledniejsze, są w porównaniu z indyjskimi i cejlońskimi bardziej „mdłe”, wręcz słodkie, co przy pierwszej degustacji może do nich zniechęcać. Podobnie jak próbowanie oolongów, herbat zielonych, żółtych i białych, które są bardzo lekkie, niemal „sikowate” i w smaku niczym nie przypominają herbat czarnych. No, ale cóż – kawior czy trufle też nie wszystkim smakują.

Szczególnym odkryciem dla amatorów herbaty może być pu’er, czyli herbata dojrzewana. Ma ona specyficzny „drewniany” smak i zapach „zatęchłej studni”, a to dlatego, że dzięki kulturom bakterii dojrzewa latami, jak ser czy wino. Oczywiście, im starsza, tym lepsza. Za funt niemal stuletniej pu’er płaci się na aukcjach po 20 tys. dol. Chińczycy wierzą, że jest to królowa herbat. Jak na królową przystało, pu’er pochodzi z kolebki herbaty, Yunnanu. Najlepsze gatunki, zazwyczaj całe liście prasowane potem w okrągłe, półkilogramowe brykiety, zbiera się w rejonie Xishuangbanna z krzewów dziko rosnących, mających nawet 800 lat. Moda na kolekcjonowanie pu’er sprawia, ze chińskie herbaciarnie, niczym banki, oferują klientom odpłatne przechowywanie tej herbaty rocznikami, by po latach mogli napawać się nią w gronie wnuków, lub też sprzedać z zyskiem. Inne herbaty bowiem nadają się do spożycia co najwyżej przez 1,5 roku i ich wartość topnieje z dnia na dzień.  
TAJEMNICE WRZĄTKU
Eksperci zalecają zaparzanie herbaty „białym” wrzątkiem z wody źródlanej o temp. 85–90OC, a zwłaszcza herbat zielonych, gdyż zalane za gorącym wrzątkiem mogą nawet zupełnie stracić smak. Z wyjątkiem herbat czarnych, inne można zalewać po kilka lub nawet kilkanaście razy i rozkoszować się ewolucją bukietu.
CZAJNICZEK Z BUKIETEM
Prawdziwy amator powinien mieć czajniczek z Yixing, miasta w chińskiej prowincji Jiangsu. Wyrabia się je tam od czasów dynastii Tang (618–906) z glinki zwanej zisha. Ma ona mikroskopijne pory, dzięki którym czajniczki z czasem tak przesiąkają aromatem herbaty, że przy każdym kolejnym zaparzaniu bukiet staje się jeszcze pełniejszy.
ZIELONE I CZARNE
Najlepsze są klasyczne czarne indyjskie Asam z plantacji Tarajulie, Keyhung i Dirial lub wyróżniające się „muszkatowym” smakiem Dardżyling z plantacji Margaret’s Hope i Soom, łagodną Keemun (Qimen) z prowincji Anhui lub pochodzącą z Yunnanu, bardzo „słodką” Dianhong. Aromatyczne cejlońskie z rejonu Dimbula lub plantacji Liddesdale. Herbaty zielone: Wśród nich królują chińskie – mocna Longjing (Dragon’s Well) z prowincji Zhejiang i bardzo delikatna Biluochun z prowincji Jiangsu.