Jest piątek rano, wraz z kolegami ruszam na szlak w Nowym Targu, by po kilku godzinach zameldować się na miejscu (jesteśmy zziajani jak małe lokomotywy, ale – dla niepoznaki – uśmiechnięci). Rozbijanie namiotu idzie nam gładko – co to dla nas, starych harcerzy! Wokół  gęste mleko, cud, że w ogóle widać schronisko. Bardzo dobrze! Mamy wizję warunków, jakie czekają w naprawdę wysokich górach. WinterCamp to przede wszystkim szkolenia, które prowadzą specjaliści z branży outdoorowej (jeden przystojniejszy od drugiego). Na pierwszy ogień wybieram zajęcia z pierwszej pomocy. Specjaliści z MedAid Adventure Team odpowiadają na tuzin pytań i tłumaczą, jak pomóc sobie i innym, kiedy wiadomo, że karetka nie przyjedzie. Jest okazja do ćwiczeń, bo nawet w polskich górach na pomoc można czekać kilka godzin. Przy okazji znęcam się nad fantomem i partnerze symulacji. Po chwili ćwiczymy na zewnątrz. Leżę na śniegu i udaję nieprzytomną, z zimna dostaję drgawek, a śnieg wielkimi płatami ląduje na mojej twarzy. Już wiem, że zimą poszkodowany naprawdę nie może czekać.

Bez folii NRC poszkodowanemu nie byłoby do śmiechu. Pewnie i tak nie jest.

Przychodzi wieczór, a wraz z nim prelekcja Adama Pustelnika dotycząca jego wspinaczkowych wypraw. Zdjęcia robią na mnie wrażenie, od samego oglądania czuję zakwasy w mięśniach. Jeszcze tylko kilkanaście piosenek zaśpiewanych przy dźwiękach gitary i mogę zmierzyć się z kilkunastostopniowym mrozem. Na szczęście udaje mi się wytrwać i rano wykazuję czynności życiowe. Po wyjściu z namiotu zastanawiam się, czy jestem w tych samych górach. Mgła rozpierzchła się w ciemnościach, ustępując miejsca słońcu, które cudownie oświetla zaśnieżone gorczańskie grzbiety. Aktywną sobotę rozpoczynam na szkoleniu z biwakowania w zimowych warunkach. Przez kilka minut przyczyniam się do wykopania śnieżnej jamy, niestety objawy klaustrofobii nie pozwalają mi na dłużej. Co innego poruszanie się w rakach i z czekanem – trening skutkuje postanowieniem, że będę szlifować nową umiejętność. Na koniec wysłuchuję prelekcji o sprzęcie. Wreszcie ktoś mi tłumaczy, co, jak, z czym i dlaczego. I że kurtka przeciwdeszczowa nie jest oddychająca. Zajęcia wydają mi się najciekawsze ze wszystkich, tym bardziej, że kończą się krótkim kursem chodzenia na rakietach śnieżnych. Program biwaku pozwala tylko na trzy bloki zajęć, więc drogą selekcji odpada mi szkolenie lawinowe prowadzone przez GOPR-owca. Na szczęście akcja psów-ratowników wygląda efektownie nawet oglądana z boku. Ci, którzy uczestniczą w kursie, mają okazję poznać tajniki akcji na lawinisku, a nawet wczuć się w położenie osoby zasypanej… samemu dając się zasypać. Gdy robi się ciemno, przychodzi czas na ognisko z pieczeniem kiełbasy, a następnie kolejne spotkanie, tym razem z himalaistką Kingą Baranowską. Opowieści o zdobyciu dwóch ośmiotysięczników wzbudzają niemałe zainteresowanie i falę pytań o wszystkie aspekty życia na kilku tysiącach metrów n.p.m. Późny wieczór oznacza konfrontację schroniskowego ciepła z minusową temperaturą na dworze. Kieszonkowy termometr wskazuje -16 stopni, cudem zasypiam i znów udaje mi się dotrwać do rana.

Spacer na rakietach śnieżnych.

Jednoosobowa reprezentacja Travelera: pierwsza z lewej.

Niedzielny poranek rozpoczyna krótka gra terenowa podsumowująca wyniesione z zajęć umiejętności. Podzieleni na grupy uczestnicy mają godzinę na obejście sześciu punktów rozmieszczonych wokół schroniska. Mam okazję m.in. szukać „poszkodowanych” (czyli woreczków ze śniegiem) na lawinisku, zakładać raki na czas i biec slalomem na rakietach śnieżnych. Przy ostatnim zadaniu realizuję zasadę „dzień bez upadku jest dniem straconym”. Na koniec otrzymuję certyfikat udziału w biwaku i z nieskrywanym żalem opuszczam schronisko. Podczas zejścia, a raczej biegu do Nowego Targu co i rusz wyłania się panorama Tatr. Niestety, pociąg nie zechce na mnie zaczekać, więc nie mogę zostać i podziwiać. Wędrówka, jak i cały weekend, odzywają się jeszcze przez kilka dni, czuję je w każdym mięśniu. I bardzo dobrze, dzięki temu wspomnienie WinterCampu zostanie na dłużej.


Panorama Tatr widziana sprzed schroniska

Organizatorom, czyli stowarzyszeniu Polish Outdoor Group oraz sklepowi turystycznemu Woda – Góry – Las, dziękuję za zaproszenie. Zobaczymy się za rok.
Biwak nie odbyłby się bez pomocy sponsorów, czyli firm: Alpinus, Columbia, Salewa, Lifesystems, Marabut. www.wintercamp.org.pl Tekst: Joanna Stachowiak