Ze swej grzędy wysoko w koronach drzew lasu deszczowego Sumatry wielki samiec orangutana imieniem Sitogos skacze na pień martwego drzewa i wykorzystując swoje 90 kg masy, kołysze nim, aż drzewo łamie się u podstawy. W ostatniej chwili Sitogos przeskakuje na pobliską gałąź, podczas gdy pień wali się na mnie z hukiem. Orangutany często tak robią, gdy się wściekną, i są w tym naprawdę dobre. Drzewo nie mogłoby być precyzyjniej nakierowane nawet za pomocą lasera. Samo imię, Sitogos, w używanym w północno-zachodniej części Sumatry języku batak oznacza „Ten Silny”. I rzeczywiście, wielki samiec gapi się na mnie z góry, potrząsa trzymaną w rękach gałęzią i wydaje głęboki gardłowy ryk. „Może i tam, na dole, chadzają sobie sumatrzańskie tygrysy i niedźwiedzie malajskie”, wydaje się mówić, „ale tu w koronach drzew królem jestem ja”.
 

Dzięki ramionom o ponaddwumetrowym zasięgu, długim palcom dłoni i sprawnym stopom Sitogos przemieszcza się w gałęziach, huśtając się niczym Tarzan. Każdy jego ruch naśladuje młoda samica Tiur („Optymistka”), zbliżając się, gdy Sitogos chwilę odpoczywa. O wiele mniejsza i delikatniejsza kontynuuje pościg, choć samiec nie wydaje się zainteresowany. We dwójkę wyciągają się na gałęzi, skubiąc kwiatki i rozłamując podobne do filiżanki młode pędy paproci, by pić zawartą w nich wodę. Gdy on pochyla się
w przód, ona czyści mu futro na grzbiecie. Całkiem niedawno Sitogos przeszedł zaskakującą przemianę. Przez wiele lat był niewiele większy od Tiur. I nagle, pod wpływem zalewającego organizm testosteronu, zaczęły mu rosnąć wielkie mięśnie, dłuższe futro, grube talerze policzkowe i wielkie, rezonatorowe podgardle, dzięki któremu jego ryk stał się jeszcze głośniejszy.
 

Sybarytyczna scenka wśród listowia – uwaga i oddanie Tiur oraz dostęp do niej i innych samic w celach reprodukcyjnych – to dla Sitogosa nagroda, ale fizyczne zmiany mają swoją cenę. Gdzieś z oddali dobiega głos innego samca. Sitogos podnosi się jak zaczarowany i rusza w stronę rywala. U wielu gatunków zwierząt wygląd samców zmienia się w okresie dojrzewania, ale u orangutanów ten proces jest szczególnie ciekawy. Nie wszystkie samce wyglądają jak Sitogos: z wielkim cielskiem, talerzami policzkowymi i workiem gardłowym. Wiele zachowuje szczupłą sylwetkę jeszcze długo po osiągnięciu dorosłości, dojrzewając wiele lat później niż rówieśnicy. Niektóre pozostają takie przez całe życie. Leżący u podstaw tego zróżnicowania mechanizm zwany dymorfizmem wewnątrzpłciowym pozostaje jedną z największych tajemnic zoologii.
 

W lasach północnej Sumatry nad miejscową grupą samic kontrolę sprawuje tylko jeden, dominujący samiec z talerzami policzkowymi. Inne samce w tym rejonie pozostają nieduże i nie pojawiają się u nich talerze policzkowe, zapewne po to, by uniknąć konfrontacji, do jakiej nieuchronnie dochodzi, gdy kilka samców próbuje ustanowić swoją dominację (oczywiście do czasu, gdy któryś spróbuje pokonać aktualnego przywódcę stada). Dla mniejszych samców jedyną szansą na przekazanie genów kolejnym pokoleniom jest czajenie się gdzieś z boku, poza zasięgiem „szefa”, i próba kopulacji z jakąś samicą przy nadarzającej się okazji.
 

Z drugiej strony na Borneo talerze policzkowe pojawiają się niemal u wszystkich samców. Wszystkie przemierzają wielkie przestrzenie i żaden nie ma „swojej” grupy samic. Najlepszą drogą do kopulacji jest urosnąć jak największym i włączyć się w rywalizację. Oznacza to jednak więcej pojedynków i więcej urazów.
 

Na szlaku niedaleko stacji badawczej Cheryl Knott widzę dowody takich samczych konfrontacji. Wysoko na figowcu siedzi samiec o imieniu Prabu. Gdy od czasu do czasu spogląda w dół, można dostrzec świeżą ranę kłutą na jego czole i wyszarpany fragment dolnej wargi. Z pewnością uczestniczył w walce, ale wygrał czy przegrał?
 

Gdy mu się przyglądam, podnosi się i wydaje z siebie serię dźwięków znaną jako „długi zew”: skomplikowaną, modulowaną mieszaninę niskich warkotów i gardłowych pohukiwań, które słychać w lesie na milę. Zwykle taki samczy zew nie trwa dłużej niż minutę, ale Prabu ciągnie go przez ponad 5 minut. Zakrwawiony, lecz niepokorny, wciąż obwieszcza swą siłę, zarówno innym rywalom, jak i potencjalnym partnerkom.
 

Zdaniem części naukowców podział wśród orangutanich samców pojawił się częściowo ze względu na różną geologiczną historię dwóch indonezyjskich wysp. Sumatra jest żyźniejsza niż Borneo, gdzie starej, wyjałowionej ziemi brak składników odżywczych niezbędnych dla roślin, a w wielu lasach naprzemiennie występujące lata nasienne, czyli okresy obfitości, i lata niedostatku owoców są normą, co oznacza okresowe braki żywności. Sumatrzańskie orangutany nie muszą podróżować daleko, by znaleźć coś do jedzenia, a i samic jest tu więcej. To pozwala samcom pozostawać na określonym terenie i tworzyć siatkę powiązań. Na względnie uboższym Borneo powstało środowisko otwarte dla wszystkich, poszczególne osobniki wędrują tam na duże odległości, poszukując pożywienia i partnerów tam, gdzie to możliwe. To może wyjaśniać różnice w wykształcaniu się zewnętrznych cech płciowych u samców na obu wyspach, zarazem jednak stawia kolejne, o wiele trudniejsze pytanie. – Skąd sumatrzański samiec wie, że jeśli nawet „zapuści” sobie talerze policzkowe, nie będąc samcem alfa, nie osiągnie sukcesu reprodukcyjnego? – zastanawia się Carel van Schaik, gdy rozmawiamy w jego gabinecie na Uniwersytecie w Zurychu, gdzie wraz z kolegami opublikował już dziesiątki prac naukowych na temat orangutanów.
 

Odpowiedzią na pytanie van Schaika jest rzecz jasna: „samiec tego nie wie”, przynajmniej nie w ludzkim znaczeniu tego słowa. – To nie jest coś, czego można się nauczyć – wyjaśnia badacz. – Musi być jakiś przełącznik, którego czułość jest różna w różnych społecznościach, i musi być do pewnego stopnia zapisany w genach.
 

Pytanie o to, co pobudza u samców przemianę, pozostaje otwarte, po części z tego samego powodu, dla którego badacze orangutanów mają pod górkę w każdej dziedzinie: obiekty ich badań są wciąż tak trudne do obserwacji. Poza fizjologiczną różnorodnością orangutany prezentują też różnice w zachowaniu, przekazywane z osobnika na osobnika i z pokolenia na pokolenie w sposób, który spokojnie można nazwać kulturowym.
 

– W jednym z naszych obozów słyszeliśmy zaśpiew, jakim matki uspokajają dzieci – opowiada mi Maria van Noordwijk, członkini zespołu z Zurychu, który bada matczyną opiekę u naczelnych. – Nazwaliśmy go „chrapanką”. Mieliśmy samicę, którą dobrze poznaliśmy, jeszcze zanim po raz pierwszy urodziła. Następnego dnia po porodzie już uspokajała nim swoje dziecko, a nigdy wcześniej go u niej nie słyszeliśmy. To z pewnością coś, czego nauczyła się od swojej matki.
 

– Naczelne nie powinny być zdolne do nauki wokalizy przez naśladownictwo – mówi Carel van Schaik. – A jednak jeśli nie wierzysz, że to kwestia genów, co – jak sądzę – możemy wykluczyć, bardzo prawdopodobne, że mamy do czynienia z kulturą. To, czym posługują się orangutany, nie przypomina ludzkiego języka, jest w nim jednak i zrozumienie, i uczenie się, i naśladownictwo dźwięków.
 

Gdy badacze obserwują orangutany, dostrzegają coś więcej niż zwierzęce zachowania. W końcu oni wszyscy (a także ja i ty) na wielkiej autostradzie ewolucji naczelnych znaleźliśmy się na tylko troszkę innym rozjeździe niż obiekty ich badań. Przez notatki naukowców i zbiory danych cały czas przebija pytanie: co orangutany mogą powiedzieć nam o nas samych. Odkrycie wszystkich sekretów, jakie kryją się w ciałach i mózgach tych wielkich małp, oznacza zrozumienie całego spektrum przystosowań. – Jeśli każda grupa jest jedyna w swoim rodzaju, nie wystarczy zadeklarować, że będziemy chronić gatunek w kilku wybranych miejscach – mówi Knott. Zagłada każdej z unikalnych populacji oznacza utratę szansy na poznanie jej niepowtarzalnych przystosowań kulturowych i środowiskowych. Spędziłam trochę czasu w terenie z Markiem Ancrenazem, który od 1996 r. kieruje projektem badań i ochrony orangutanów w rejonie Sabah, na północnym wschodzie Borneo. Kilkaset orangutanów żyje tu wzdłuż rzeki Kinabatangan, w wąskim, zdegradowanym korytarzu, wśród wiosek, które z kolei toną w morzu plantacji palm olejowych. Poszatkowane spłachetki drzew w niczym nie przypominają „dziewiczych lasów deszczowych”, z jakimi kojarzy się te małpy.
 

– Jasne, że wolelibyśmy pierwotny, dziewiczy las, ale mamy to, co mamy – wzdycha Ancrenaz. – 20 lat temu nauka była zdania, że orangutany nie przeżyłyby poza lasem deszczowym. To, co tu zobaczyliśmy, zupełnie nas zaskoczyło. Jakim cudem orangutany są w miejscu, w którym nie powinno ich być?
 

Ancrenaz jest jednym z wielu badaczy, którzy sądzą, że krajobrazy zmienione przez człowieka też są ważne dla przetrwania gatunku. – Moim zdaniem to przyszłość  bioróżnorodności – mówi.
 

W zachodnim Borneo Cheryl Knott założyła organizację, która współpracuje z lokalnymi społecznościami w kwestiach tworzenia alternatywnych, odnawialnych źródeł utrzymania, zmniejszenia skali nielegalnej wycinki i kłusownictwa oraz zapewnienia edukacji ekologicznej na terenach wokół parku Gunung Palung.
 

W tym samym duchu działa Ancrenaz, który stworzył programy edukacji ekologicznej w szkołach Sabah i lokalnych społecznościach. Współdziała z ludźmi żyjącymi wzdłuż rzeki Kinabatangan, pomaga im zarabiać na orangutanach i innej dzikiej faunie poprzez ekoturystykę i powiązane z nią przedsięwzięcia. Ma nadzieję, że mieszkańcy zaangażują się w ochronę zwierząt.
 

Aby orangutany przetrwały w swojej obecnej różnorodności, rządy i ekolodzy muszą mądrze wybierać miejsca na rezerwaty, odpowiednio nimi zarządzać i właściwie wykorzystywać ograniczone środki. Muszą znaleźć sposób na pokojowe współistnienie gatunku z ludźmi na dwóch wyspach w sytuacji, gdy naturalne środowisko życia orangutanów wciąż się kurczy. – Znam wielu ludzi, którzy starają się ratować te małpy, wkładając w to serce i uczucia, i to jest dobre – mówi Ancrenaz.
 

W lasach Borneo i Sumatry orangutany wciąż zachowują się tak, jak to określiły miliony lat ewolucji. Niektóre z tajemnic ich życia udało się nam poznać. To, czego jeszcze zdołamy się nauczyć, zależy od tego, czy uda się połączyć naukę z ekologią, znaleźć odpowiedzi na pytania, co łączy nas z tymi małpami.