Wyprawa objęła trasę 20 tysięcy kilometrów. Do przemierzenia, oprócz najważniejszych miast kontynentu, były tereny wymagające ogromnych umiejętności i wytrwałości – od dzikich obszarów Alice Springs, Parku Narodowego Kakadu po bezdroża Wielkiej Pustyni Wiktorii czy Pustyni Gibsona. Tadeuszowi Szumińskiemu towarzyszył Piotr Niewiejski, nieoceniony kompan, nadzorujący trasę z samochodu. Partnerami strategicznymi ekspedycji byli Inchcape Motor Wrocław, autoryzowany dealer marek BMW i MINI oraz BMW Group Polska. Celem przedsięwzięcia jest promowanie polskiej turystyki motocyklowej oraz udowodnienie, że zwiedzanie świata na motorze jest dostępne dla każdego, kto czuje w sobie pasję przeżywania przygód. Śmiałkowie na co dzień borykali się z nieposkromioną przyrodą oraz ekstremalnymi warunkami pogodowymi. Pierwszy etap techniczny prowadził na północ od miasta Perth, do Portu Grzegorza, więc w największym zachodnim stanie Australii, który mimo że wielkością porównywany jest do Indii, zamieszkuje niespełna 2 mln osób. Widok na wyświetlaczu nawigacji robi na nas wielkie wrażenie – pierwszy skręt w lewo za 350 km! - relacjonował na bieżąco Tadeusz Szumiński. - Mimo to nie narzekamy na monotonię drogi. Jazda jest przyjemna, a wszystko wokół nas intryguje – od przyrody (różowe jezioro niczym kisiel) do pojazdów na drogach, które nie wytrzymały trudu tej przeprawy – dodaje. Po Kalgoorlie panowie dotarli do miejscowości Leonora, gdzie zaczął się australijski off – road po Pustyniach. Adwuś, czyli motocykl BMW model 1200 GS, spisał się dzielnie, choć nie obyło się bez drobnych strat. Do tego wyskakujące nie wiadomo skąd kangury, nie ułatwiały przeprawy. Lawirowanie między nimi z 350 kg bagażem było prawdziwym wyzwaniem. Ale 1258 km odcinek został w końcu pokonany – opowiada z dumą Szumiński. Mimo niewątpliwych trudów podróży Wrocławianie znaleźli siłę na zdobycie świętej góry Aborygenów - Uluru (obwód przy gruncie wynosi 9,4 km, wysokość – 348 m), uznawanej przez wiele lat za największy monolit świata. Kolejny etap podróży wiódł z Alice Springs do Darwin, miasta różnorodnego pod względem kulturowym i językowym. Tadeusz Szumiński radzi:
Ciekawostki i cenne wskazówki dla wszystkich tych, którzy planują przyjazd do Australii z własnym motorem:
1.    Warto upewnić się czy planowany odbiór sprzętu przypadnie w terminie wolnym od świąt. Tutaj na wyraz cenią sobie święta i nie robią w tym czasie zupełnie nic, poza świętowaniem i zabawą. Mieliśmy okazję sprawdzić to na własnej skórze, bawiąc się od piątku do wtorku włącznie.
2.    O czym należy pamiętać podczas odbioru motoru:
    a) warto na miejscu mieć kogoś znajomego, kto nawet na trzy tygodnie przed naszym     przylotem załatwi transport i dopilnuje papierkowych spraw, których jest całkiem sporo;
    b) jeżeli nie masz na miejscu znajomych – wypożycz samochód ze sprawną nawigacją i pamiętaj – w Australii obowiązuje zasada lewostronnego ruchu drogowego! A teraz długa lista spraw do załatwienia zaraz po przylocie: wizyta u spedytora, w Urzędzie Celnym i w Urzędzie od kwarantanny. Następnie kierujemy się do magazynu agencji celnej, gdzie oczekujemy na urzędnika od kwarantanny. Czas może się wydłużyć, ponieważ urzędnik pojawia się jak pozwala mu na to grafik. Aby odbiór motoru przebiegł sprawnie, proponuję  wykonać przed wylotem następujące czynności: zmienić opony na nowe, umyć   dokładnie motocykl, szczególnie błotniki od wewnątrz. Dzięki temu zwiększamy nasze szanse na szybki odbiór sprzętu. W przeciwnym razie narażamy się na spore wydatki, które muszą pokryć mycie, dezynfekcję i ponowną wizytę u oficera kwarantanny. I tak może być aż do znudzenia. Ja na szczęście, dzięki uprzejmości BMW Group Polska i Inchcape Motor mam nowy motocykl, więc wszystko poszło gładko.
3.    Po odbiorze sprzętu okaże się, że na czas wyprawy nie mamy co zrobić ze skrzynią/bagażami. Koszt przechowania bagażu na miejscu wynosi 70$ za tydzień. Polecam więc, w miarę możliwości oczywiście, wypożyczenie busa i przewiezienie rzeczy do znajomych – koszt: 140$ w obie strony.
4.    Po wizycie u urzędników zaczyna się kolejna przeprawa – przegląd motocyklu w celu dopuszczenia do ruchu. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takimi praktykami. Stacja obsługi mieści się razem z Urzędem Rejestracji. Panowie inspektorzy, ubrani w mundury niczym policja, mają do dyspozycji wiatę, kilka stanowisk, podnośniki, etc. Najciekawszy okazał się sposób sprawdzenia hamulców – wsiadają na motocykl i sprawdzają ich działanie na betonie. Ustawiasz się w kolejce na pierwszym peronie dla motocykli, pojazdów użytkowych oraz nowych i czekasz. Stoisz i nic się nie dzieje, stoisz dalej, aż w końcu inspektorzy znajdują chwilę i proszą pojedynczo, abyś podjechał. Sprawdzają światła – koniecznie powiedz, że są przystosowane do ruchu lewostronnego (nie mają możliwości, aby to skontrolować), następnie dostajesz numerek, w końcu płacisz. Bardzo ważne, abyś przed wyjazdem załatwił carnet de passage – międzynarodowy dokument celny, który upoważnia do wjazdu samochodem/motorem na terytorium kraju oraz zwalnia z obowiązku meldunkowego. Co warto pamiętać – tutaj każdy ceni swój czas i pracuje od 10 do 16.30.
5.    Na koniec pozostaje ubezpieczyć sprzęt, ponieważ polskie ubezpieczenie nie jest tu honorowane. W tej kwestii nie ma przymusu, istnieje pełna dowolność, jednak z własnego doświadczenia doradzałbym wykupić polisę. W każdym dużym centrum handlowym jest agencja. Mamy przy tym pewność, że za jakiekolwiek usterki czy problemy nie będziemy płacić z własnej kieszeni.