O wyroku poinformowała Fundacja Viva!, która wraz z Tatrzańskim Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami była w tej sprawie oskarżycielem posiłkowym. “Naszym zdaniem kara jest niewspółmierna do stwierdzonej przez Sąd winy. Rozważamy, czy nie wnieść apelacji w zakresie zasądzonej przez Sąd kary” – powiedziała Katarzyna Topczewska, pełnomocnik Fundacji Viva!

 

Pierwszym ze skazanych mężczyzn był Jan W. Uznano go winnym znęcania się nad schorowanym koniem Maksem poprzez zmuszanie go do pracy. W 2016 roku, kiedy Maks miał 7 lat, jedna z turystek zgłosiła władzom Tatrzańskiego Parku Narodowego, że na trasie do Morskiego Oka pracuje koń z pękniętym kopytem. Funkcjonariusze straży TPN jeszcze tego samego dnia potwierdził uraz kopyta, nakazując wycofanie zwierzęcia z pracy oraz natychmiastowe rozpoczęcie leczenia. Okazało się, że zwierzę odczuwa ogromny ból, a furman tłumaczył się tym, iż nie wiedział, że taki uraz może być bolesny. Po dwóch pracownicy TPN wrócili do stajni w towarzystwie weterynarza i odkryli że rana nadal nie została opatrzona, a koń cały czas bardzo cierpiał. Nie było więc mowy o niewiedzy, czy celowym zaniechaniu niesienia pomocy rannemu zwierzęciu.

 

“Sąd podzielił nasze stanowisko, że furman wiedział lub powinien wiedzieć, że koń ma pęknięte kopyto” – powiedziała Anna Plaszczyk z Fundacji Viva! – “Dla nas od początku było to jasne, że osoby, które od lat wmawiają opinii publicznej, że są specjalistami od koni i znają się na nich jak nikt inny, powinny bez trudu oceniać stan koni. Tymczasem ten furman po prostu zaniechał pomocy zwierzęciu, a wręcz zaprzęgł go do wozu i kazał mu pracować.”

 

Tatrzański Park Narodowy zawiesił licencję furmana na wykonywanie transportu i odsunął konia od pracy na 6 miesięcy, jednak nie zawiadomił organów ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami. Jan W. sprzedał więc Maksa kilka miesięcy po wybuchu skandalu, a jego dalsze losy pozostają nieznane.

 

Drugim furmanem uznanym za winnego jest Wojciech Ch. Śledztwo udowodniło, że w 2016 roku nie wymieniał koni podczas kolejnych kursów, nie zapewniał im niezbędnych przerw w pracy, a także zmuszał zwierzęta do kłusowania na odcinku, na którym jest wyraźny zakaz pracy koni w takim chodzie. Sprawa wyszła na jaw, kiedy podczas wjazdu na Morskie Oko Shann,  jeden z dwóch koni zaprzęgniętych do przewożenia tustystów, upadł na trasie i nie był w stanie samodzielnie wstać. Furman zabrał wówczas zwierzę samochodem do przewozu koni, a furmankę samodzielnie zwiózł na dół drugi koń, Okaz.

 

 

W prowadzonym przez siebie dzienniku pracy koni Wojciech Ch. pod tą datą zapisał inną parę koni, tymczasem zapis monitoringu udowodnił, że tego dnia furman pokonał trasę trzykrotnie, za każdym razem używając tych samych koni.

 

“Warto tu podkreślić, że już jednokrotny przejazd tą trasą może stanowić dla koni wysiłek ponad ich siły” – powiedziała Beata Czerska, prezeska Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami – ”Tymczasem te zwierzęta pokonały tę trasę bez żadnego odpoczynku trzy razy tego samego dnia. Od lat alarmujemy, że regulamin stworzony przez Tatrzański Park Narodowy oparty jest na błędnych wyliczeniach hipologa, co prowadzi do przeciążania zwierząt.”

 

Tatrzański Park Narodowy zamierzał zawiesić licencję Wojciecha Ch. do czasu wyjaśnienia sytuacji, jednak mężczyzna sam zrezygnował z wykonywania przewozów turystycznych. Nie wiadomo, co stało się z Shannem i Okazem.

Katarzyna Mazur