Na hasło Zjednoczone Emiraty Arabskie, niejednemu na myśl od razu przychodzi Dubaj, gdzie wszystko jest NAJ. Szklane drapacze chmur, ekskluzywne hotele, luksusowe restauracje, najdroższe jachty i samochody. Dla jednych, niesamowitą przygodą może być spacer po szklanym tarasie na 52. piętrze hotelu Address, inni marzą o kolacji w nagrodzonej gwiazdką Michelin Trésind Studio, uważaną za jedną z najlepszych restauracji na świecie.

Ja swoją przygodę życia przeżyłem 150 km na północ od Dubaju. W górach Hajar położonych na terenie emiratu Ras al-Chaima. Tu też wszystko jest NAJ – tyle, że zupełnie inaczej.

Wyprawa przez Góry Hadżar – najszybciej

Do Ras al-Chajma pojechałem wziąć udział w międzynarodowej wyprawie trekkingowej „Highlander”. Ponad 25-kilometrowa trasa do pokonania w dwa dni wymagała aklimatyzacji, a nawet jeśli nie, to ja jej potrzebowałem. Za oknem środek zimy, ujemne temperatury i plucha, więc perspektywa naładowania baterii w strefie klimatu zwrotnikowego przyciągała jak magnes.

Dwa dni przed imprezą zameldowałem się w hotelu Longbeach Campground. Ekskluzywny namiot z własną łazienką przy samej plaży Zatoki Perskiej był doskonałym wyborem, ale już następnego dnia mam dosyć leniuchowania. W podręcznym plecaku lądują dwie butelki wody oraz banan i jabłko po cichu wyniesione z hotelowej stołówki. Jadę zjechać najdłuższą tyrolką na świecie. 

1934 metry n.p.m. ma najwyższy szczyt górskiego pasma Haja – Jabel Jais. To właśnie tutaj zbudowano Jais Flight, najdłuższą (i prawdopodobnie najszybszą) tyrolkę świata. Zupełnie nie rozumiem dlaczego takie ryzyko mnie przyciąga. Pierwszy skok adrenaliny czuję, podpisując wszystkie zgody. Dane osobowe, wiek, choroby i kogo powiadomić w razie…No właśnie. W razie czego?!

Fadi ma długie włosy związane w kucyk i czarne jak węgiel, roześmiane oczy. – Oddychaj głęboko. Wszystko będzie dobrze – mówi, powoli ubierając mnie w kask, uprząż, mnóstwo lin i karabinków. – Wyjmij wszystko z kieszeni. Jeśli po drodze cokolwiek ci wypadnie, już tego nie znajdziesz. Teraz kombinezon. Pościągam i posprawdzam zapięcia. Od tego zależy twoje bezpieczeństwo.

Na platformie wszystko sprawdzimy jeszcze raz. Kilka minut później spoglądam w kilkusetmetrową przepaść. Za moimi plecami trzyosobowa, profesjonalna obsługa spokojnie czeka, aż stanę na rampie. Zdaje się, że wszyscy, oprócz mnie, wiedzą, co mają robić. Wydają krótkie, dokładne polecenia. Połóż ręce na podłodze, unieś nogi, słyszę dźwięk kolejnych zapinanych karabinków. – Teraz ręce za plecy i pamiętaj, żeby ich nie rozkładać. Przy tej prędkości możesz sobie zrobić krzywdę.

Zawsze mnie dziwił smak adrenaliny. Jakbym trzymał w ustach aluminiową monetę. Teraz mam ich całą garść. 

HadżarWyprawa przez Góry Hadżar. Fot. National Geographic/Krzysztof Stypułkowski

Kamerę na kasku ustawiam na wprost, więc patrz w dół. Będziesz miał fajny film. 3-2-1-GO!

Wycie rozpędzających się na stalowej linie rolek potęguje wrażenie prędkości. Do tego wiatr próbujący zerwać mi gogle. Wszystko wydaje mi się takie nierealne i nagle strach zupełnie znika. Podnoszę głowę i, zachwycony widokiem, otwieram usta. Teraz wyglądam jak pies wyglądający przez okno samochodu. Śmieję się głośno sam do siebie.

Platforma pośrednia zbliża się w szybkim tempie. Jest zawieszona na linach na wysokości 80 metrów nad ziemią i ma szklaną podłogę. Przypominam sobie o kamerze na kasku. Cóż. Nagrałem piękne niebo. Obsługa szybko przepina rolki i kolejny, kilkudziesięciometrowy zjazd pokonuję już klasycznie, nogami w dół. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. – Jak było? – pyta Fadi, gdy już porozbierany ze „szpeju” stoję na ziemi. – Chcę jeszcze raz!

Wyprawa przez Góry Hadżar – najwyżej

Następnego dnia o 6 rano melduję się na punkcie startowym Highlandera. Hajar to najwyższe pasmo górskie na Półwyspie Arabskim. Ciągnie się przez 700 km, aż do Omanu. O tej porze, na wysokości 1680 metrów n.p.m. jest przenikliwie zimno. Gęsta, mokra mgła jeszcze potęguje uczucie chłodu.

W świetle latarki, pod odkrytym namiotem podpisuję listę, odbieram mapę i racje żywnościowe na dwa dni. Dwa batony energetyczne, jabłko, małą paczkę suszonych owoców i torebkę liofilizowanego obiadu. Upycham to wszystko w plecaku, w którym już mam namiot, śpiwór, karimatę, ciepłą bieliznę, apteczkę, małą kuchenkę turystyczną, czołówkę i najważniejsze: wodę. A dokładnie cztery lity wody.

Hajar w języku arabskim znaczy kamień i idealnie oddaje surowy klimat gór. Nie ma tu żadnego potoku, żadnej roślinności i żadnego cienia. Ras al-Chajma jest emiratem z temperaturą niższą o 10 stopni od pozostałych emiratów, ale temperatury nawet teraz, zimą, mogą się wahać od ponad 30 stopni w ciągu dnia do 5 stopni w nocy. Żadnego schroniska z ciepłą herbatą i domową szarlotką. Jesteś zdany tylko na siebie. Dlatego woda jest taka ważna. Te dodatkowe 4 kilogramy, które są dodatkowym balastem, mogą uratować ci życie.

Highlander to międzynarodowe górskie wyprawy trekkingowe organizowane na wszystkich kontynentach. Najpiękniejsze miejsca w obu Amerykach, w całej Europie, m.in w:

  • Gruzji,
  • Macedonii,
  • Hiszpanii,
  • Portugalii,
  • Czarnogórze,
  • Chorwacji.

Czy w końcu w tutaj, w Azji. Doskonała organizacja i świetna logistyka. Gdy miesiąc wcześniej wypełniałem online zgłoszenie, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że chcę to zrobić. Podobnie jak ponad 230 osób z całego świata. 

Na linii startu robi się gęściej. Wymieniamy pozdrowienia i życzliwe uśmiechy. To niesamowite, jak podobne pasje zbliżają do siebie ludzi. Wokół rozpalonego ogniska spora grupka rozgrzewa się po spędzonej tu zimnej nocy, nucąc skoczną melodię w rytm dźwięków ukulele. „I’m highlander, I’m highlander, I’m highlander”.

Khamis skomponował ten utwór na wyprawie zorganizowanej w Ras Al-Chajma rok temu. Muzyka łatwo wpada w ucho i ma szansę zostać naszym przebojem. A on sam – lokalną gwiazdą, bo, oprócz ukulele, wyróżniają go cienkie sandały na stopach. Pokona w nich cały dystans. 

Dzień w górach Hadżar

Chmury powoli się rozchodzą i wychodzi słońce. Krajobraz jaki rozpościera się przed nami onieśmiela. Dość lekceważąco myślałem o wysokości gór Hajar. Niecałe 1700 metrów nad poziomem morza to sporo mniej niż nasze Tatry. Tylko że tutaj to morze widać. Lazurowa otchłań wyłania się pomiędzy ostrymi jak brzytwa krawędziami skał. Ekspozycja jest ogromna. Wymarzona scenografia do filmów fantastyczno-naukowych.

Z każdym kolejnym zakrętem mój zachwyt rośnie. Robię setki zdjęć i nagrywam dziesiątki filmów. Do pierwszego punktu kontrolnego oddalonego o 10 km docieramy po 4 godzinach. Ciężkie plecaki i spore przewyższenia dają weryfikują nasze fizyczne przygotowanie do górskich wędrówek. Tutaj jest ostatnia szansa na wycofanie się z dalszej trasy. Kilkanaście minut przerwy – na przekąskę i kilka łyków wody, stempel potwierdzający obecność – i ruszamy dalej.

Trzymamy się razem w małej, 4-osobowej grupie. Arpad, fotograf podróżniczy z Węgier. Wiecznie uśmiechnięta Hanneke, która przyleciała z Holandii i jest duszą towarzystwa, bo zadaje wiele pytań i opowiada o sobie. – Dobrze mieć koło siebie kogoś z taką energią – mówi Lisa z Frankfurtu. – Zapominasz o bolących kolanach i obtartych stopach.

Lisa chce powiedzieć coś jeszcze ale z niedowierzaniem podnosi głowę. Kilkanaście metrów nad nami, z ukulele w rękach i tych swoich sandałach, Khamis jak kozica przeskakuje kolejne skalne stopnie ze swoją piosenką na ustach: „I’m highlander, I’m highlander, I’m highlander”. Patrzymy na siebie z niedowierzaniem. 

HadżarNasza międzynarodowa ekipa. Fot. National Geographic/Krzysztof Stypułkowski

Wyprawa przez Góry Hadżar – najzimniej

Po kolejnych długich 4 godzinach docieramy do obozu. Nie ma mowy o prysznicu i wygodnym łóżku. Trzeba przygotować obozowisko, rozbić namiot, zagotować wodę i zalać nią zawartość torebki z liofilizowanym obiadem. Trafiła mi się jagnięcina po marokańsku. Przynajmniej tak jest napisane na opakowaniu. To dla mnie żadnego znaczenia. Po takim dniu zjadłbym ze smakiem absolutnie wszystko.

Mobilizuję resztki sił i dołączam do sporej grupy, siedzącej wokół ogniska. Można tu uzupełnić wodę i zapas batonów energetycznych. Atmosfera jest super, ale ja po 30 minutach ląduję w śpiworze. Już po godzinie budzi mnie przenikliwe zimno. Albo twarda ziemia pod karimatą. Albo jedno i drugie. Temperatury nocą spadają tu do 8 stopni. Naciągam kaptur, przekręcam się na drugi bok. Przez cienkie ścianki namiotu słyszę, że dla moich towarzyszy ta noc też będzie długa.

Dolina Wadi Naqat, w której mamy obóz, jest głęboka.Otaczające nas góry Hadżar chronią nas przed wiatrem, ale też skutecznie zasłaniają słońce o którym wszyscy marzymy. Jest szósta rano. Zwijamy szybko namioty i ruszamy dalej. Nie ma sensu marznąć, skoro za kolejnym wzniesieniem będzie można pozdejmować kolejne warstwy ubrań i korzystać z promieni arabskiego słońca.

Do mety zostało 7 kilometrów. Teren wypłaszcza się i gdzieniegdzie pojawia się zieleń. Spotykamy lokalnego pasterza, który serdecznie nas pozdrawia. – Salam alejkum! Pokój z wami!

Ten powitalny zwrot jest kierowany do każdego, niezależnie od wyznania. Pasterz ma fascynującą twarz. Pooraną głębokimi, ostrymi bruzdami, zupełnie jak otaczająca nas skały. Na głowie kefija, tradycyjne arabskie nakrycie głowy. Na twarzy wielodniowy, siwy zarost. – Mogę zrobić Ci zdjęcie? – pokazuję na aparat. – La – kręci przecząco głową. Muszę uszanować jego prośbę. 

Za kolejną skalną półką widać metę. Udało się! Odbieram odznakę i dyplom i robimy sobie wspólne zdjęcie. „I’m highlander, I’m highlander, I’m highlander”.

Podcast National Geographic Traveler

Przypominamy, że kolejne odcinki naszych wideopodcastów są również dostępne na kanałach National Geographic Polska na YouTube i na Spotify.