Jest zimowy poranek 8 stycznia 1943 r. W bunkrze pruskiego Fortu VII w Poznaniu – gdzie w 1939 r. powstał pierwszy na terenie Polski obóz koncentracyjny KL Posen. Ma się odbyć egzekucja trzydziestu więźniów. Ich oczom ukazuje się dziewięć zamocowanych na suficie haków z linami, na których za chwilę zawisną ich ciała. Polski mikrobiolog Franciszek Witaszek oraz dwóch członków jego grupy – doktora Henryka Guenthera oraz Helenę Siekierską „Lusię” – spotka kara podwójna. Naziści zgodnie z wyrokiem sądu najpierw ich powieszą, a następnie zgilotynują. Głowy wylądują w słoikach i zostaną zalane formaliną, by później trafić na półki poznańskiego instytutu medycyny sądowej.

Początek wojny totalnej

Witaszek był przed wojną znanym i szanowanym lekarzem, asystentem w Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. A także wynalazcą środka Clarovac – konserwującego warzywa i owoce – oraz właścicielem firmy „Catgut Polski” produkującej struny operacyjne (włókno z kozich lub baranich jelit) do szycia ran. Gdy wybucha wojna, 31-letni Witaszek nie zostaje zmobilizowany, ale i tak przypadkiem trafia na front i leczy żołnierzy rannych w bitwie nad Bzurą. Jednak już w październiku wraca do stolicy Wielkopolski, by działać w konspiracji. Zostaje włączony do wojskowej organizacji „Ojczyzna”, a w końcu 1939 r. zaprzysiężony w Służbie Zwycięstwu Polski. 

W czerwcu 1940 r. Witaszek jest już pierwszym szefem Związku Odwetu wchodzącego w skład Związku Walki Zbrojnej (który zastąpił Służbę Zwycięstwu Polski). W owym czasie w tzw. Kraju Warty (Warthegau), włączonym do III Rzeszy, panuje terror. W samym tylko Poznaniu aresztuje się nawet 600 osób dziennie. Część trafia do obozów, inni są przesiedlani, kolejnych Niemcy po prostu mordują. 

Konspiratorzy mają mało broni i jest ich niewielu. Dlatego zdają sobie sprawę, że będą musieli sięgać także po niestandardowe formy walki z najeźdźcą. Te wynikają z „Wytycznych działań sabotażowo-dywersyjnych” opracowanych przez płk. Stefana Roweckiego, szefa ZWZ. „Akty sabotażu skierować na: transporty kolejowe, materiały importowane (ropa, benzyna i zboże) i wywożone z Kraju, wytwórnie uzbrojenia i żywnościowe. Muszą one nosić charakter przypadkowy, nie narażać ludności na represje – pisał Rowecki. – W miarę rozpracowania sposobów sabotażu przy pomocy trucizn, bakterii i środków chemicznych, prześlę Wam recepty bądź też gotowe preparaty, jak również szczegółowe wskazówki, jak robić sabotaż i dywersję”.   

Budowa zabójczego arsenału

W Wielkopolsce trzeba pracować przede wszystkim głową. Powstaje tam zespół naukowy badający wykorzystanie środków trujących i wybuchowych. To zadanie dla mikrobiologa Witaszka, którego do tajnego projektu wciąga inny młody lekarz – Henryk Guenther. 

Już na początku 1940 r. zapada decyzja, by na terenie miasta zakładać tajne laboratoria, w których naukowcy mają konstruować nie tylko bomby, ale także rozmnażać szczepy bakteryjne oraz tworzyć środki toksyczne. Niemcy niczego jeszcze nie podejrzewają, bo Witaszek oficjalnie zajmuje się prowadzeniem prywatnego gabinetu i szkoleniem absolwentów wydziału lekarskiego. Najprawdopodobniej pierwsze tajne laboratorium powstało u rodziny Górznych przy ul. Kwiatowej w Poznaniu. Sonia Górzna „Sonia”, laborantka, dołącza do grupy Witaszka wraz ze swoim mężem Henrykiem Rakowskim. Podobnie czynią Helena Siekierska „Lusia”, zatrudniona w Zakładzie Bakteriologii na uniwersytecie, technik Lucjan Nowicki i mierniczy Zenon Pluciński. 

„Sonia” prowadzi hodowlę kultur bakterii chorobotwórczych, w tym tyfusu i wąglika. Jak wynika z dokumentacji poznańskiej komórki gestapo, w grę wchodziły też bakterie zarazy pyska i racic, a także nosacizny. Zachowały się zeznania, z których wynika, iż w laboratorium zamierzano produkować również preparaty nieodwracalnie niszczące śledzionę oraz nerki. „Wiele środków walki, które otrzymywał poznański Związek Odwetu, przywożono przez kurierów przede wszystkim z Warszawy. Poważne jednak ilości organizacja wytwarzała na miejscu w Poznaniu. Przeprowadzane w czasie okupacji badania i doświadczenia umożliwiły dr. Witaszkowi skomponowanie kilku środków niewywołujących objawów zatrucia, ale dokonujących w organizmie spustoszenia, które kończyło się zawsze śmiercią” – pisze w książce „Ogień w ampułkach” Henryk Tycner. „Witaszkowcy” mieli opracować 30 substancji służących do eliminacji wroga. 

Do początku 1942 r. wyprodukowali też miniaturowe bomby termitowe (mieszanina złożona ze sproszkowanego glinu i tlenku żelaza o temperaturze spalania około 3000 °C; była podkładana pod pociągi jadące na Wschód) oraz substancję, która po dodaniu do paliwa powodowała korozję silników. 

weiglSzczepionka przeciwtyfusowa prof. Rudolfa Weigla w Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. Fot. Łukasz Katlewa

Otruci oficerowie

Grupa dr. Witaszka skupiała nie tylko badaczy, którzy bezpośrednio pomagali mu w laboratorium. W jej skład wchodzili też kelnerzy. I to im przyszło wykonać jedną z najbardziej karkołomnych i niebezpiecznych akcji poznańskiej grupy (opisano ją m.in. we wspomnianej książce Tycnera oraz w reportażu, który na początku lat 60. ukazał się w lokalnej prasie). 

Na początku 1942 r. poznański oddział Armii Krajowej (na którą przemianowano Związek Walki Zbrojnej) dowiaduje się o przyjeździe pięciu wysoko postawionych oficerów Abwehry. Rozkaz dowództwa nie pozostawia żadnych złudzeń. Wszyscy Niemcy mają zostać zlikwidowani, choć znane jest tylko nazwisko jednego z nich. Nazywa się Horst. 

Czasu było niewiele, bo wiosną 1942 r. oficerowie mieli zatrzymać się w stolicy Wielkopolski tylko na chwilę, w drodze na Wschód. Mimo to konspiratorom bardzo szybko udało się ustalić, że grupa oficerów spotyka się w kawiarni „Cafe Sim”. Lokal był już wcześniej obstawiony przez „witaszkowców” – pracowało tam dwóch kelnerów współpracujących z doktorem: Hieronim Schepke i Stanisław Wilkowski. To oni mieli dokonać likwidacji nazistów w kwietniu 1942 r. za pomocą dostarczonego im preparatu. Dosypany do kawy, po paru dniach miał spowodować śmierć Niemców. 

Zabójcze kawy

Kiedy pięć kaw czekało już na tacy do wniesienia na salę, a kelnerzy wsypali do nich proszek z bakteriami tyfusu, przy stoliku oficerów pojawiło się trzech cywilów. Zamachowcy wystraszyli się. Oficerowie mogli przecież odstąpić swoje napoje przybyłym i uniknąć śmiertelnej trucizny. Zapadła szybka decyzja – zawartość pięciu filiżanek przelano do dzbanka, obok postawiono osiem mniejszych filiżanek i taca powędrowała na stół. „W drugim dniu po wypiciu kawy w kawiarni przy alei Marcinkowskiego umierają dwie osoby – opisuje Tycner. – Nie wzbudziło to jednak jeszcze konkretnych podejrzeń. Dopiero w następnym dniu, gdy umarła jeszcze jedna osoba, zaczyna się najpierw w miejscowej ekspozyturze Wehrkreis XXI, a następnie w gestapo wprost niesamowita akcja w celu wykrycia wykonawców wyroku”. Łącznie – jak twierdzi dziennikarz – w ten sam sposób zginęło pięć osób.

Niemcy szybko trafiają na trop „Cafe Sim” oraz dwóch kelnerów, którzy tego feralnego dnia podawali oficerom kawę. Najpierw aresztowany zostaje Witkowski, następnie Schepke. Podczas pierwszych przesłuchań obaj przeżywają horror. W trakcie śledztwa umierają bowiem kolejni tajniacy z Abwehry. Schepke próbuje zażyć przemyconą truciznę, a gdy ta nie działa, podcina sobie żyły. Czujni Niemcy ratują go. Muszą z niego wydobyć, kto zlecił podanie śmiercionośnej substancji w kawiarni.

Wielka Wsypa

Gestapo z tygodnia na tydzień zdobywa coraz więcej informacji o Związku Odwetu i prowadzonych przez organizację akcjach. Ostatecznie 24 kwietnia 1942 r. zatrzymuje samego Franciszka Witaszka, jego żonę oraz czterech współpracowników.

Jednak Niemcy na tym nie kończą. W ich ręce wpada niemal cała siatka. Łącznie ponad 30 osób. Znaleziono u nich tyle niebezpiecznych substancji, że hitlerowcy postanowili wysłać je do Instytutu Bakteriologicznego prowadzonego przez prof. Ponsolda w Berlinie. Do ekspertyzy trafił m.in. termit służący do konstruowania bomb podpalających, 25 ołowianych rurek stosowanych jako obudowy ładunków termicznych, a także bakterie duru oraz wąglika. 

Poznański bakteriolog wraz z Heleną Siekierską, Henrykiem Guentherem oraz kilkunastoma innymi konspiratorami trafia przed sąd i zostaje skazany na śmierć za zdradę stanu. Wszak wszyscy byli mieszkańcami Kraju Warty. Wyroki wykonano 8 stycznia 1943 r. w poznańskim Forcie VII. Po zgilotynowaniu zwłok głowa Witaszka trafiła do słoja z napisem: „Der Kopf eines inteligenten, polnischen Massenmoerders, dr Franz Witaschek” (Głowa inteligentnego polskiego masowego mordercy dr. Franciszka Witaszka).

Czy w głowie „inteligentnego mordercy”, ale jednak szanowanego lekarza, rzeczywiście mógł powstać plan stosowania metod niezgodnych z jego powołaniem i zaprzeczających przysiędze Hipokratesa, której miał być wierny? Potwierdzały to słowa jednej z dwóch osób, które współtworzyły siatkę w Poznaniu i przeżyły okupację – Mariana Schlegla. Dziś historycy do jego rewelacji podchodzą z dużym dystansem, choć sama postać Schlegla i jego wspomnienia są elektryzujące.

Ucieczka z obozu 

Schlegel to człowiek nietuzinkowy. Uczestnik kampanii wrześniowej (walczył w 7. Pułku Strzelców Konnych Wielkopolskich), a następnie konspirator w Związku Odwetu. Podobnie jak Witaszek trafił do Fortu VII. Udało mu się jednak zatrudnić przy garbowaniu skór królików hodowanych przez komendanta obozu. Ponieważ wykonywał pracę na koronie wałów fortu, mógł obserwować, jak funkcjonuje obóz. Szukał luk w zabezpieczeniach, które umożliwiłyby ucieczkę. 

Więzień postanowił zaryzykować 10 lipca 1942 r. Wykorzystał porę obiadową, kiedy strażnicy schodzili z fosy i korony wałów, by się posilić. Na posterunku pozostawał co prawda wartownik przy głównej bramie, jednak Schlegel miał przy sobie odpowiednie narzędzia, by wydostać się z fortu, nie zwracając jego uwagi. Wcześniej udało mu się bowiem przygotować „hak” – za który posłużył stalowy pręt, oraz „liny” – wykonane z drutu kolczastego. Mimo pokaleczonych dłoni uciekinier zdołał sforsować ogrodzenie i około dziesięciometrową fosę. 

Był wolny, ale groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Hitlerowcy wyznaczyli za Schlegla nagrodę w wysokości tysiąca reichsmarek, czyli równowartość ośmiu ówczesnych pensji. Co w tej sytuacji zrobił uciekinier? Wybrał najbardziej niespotykane rozwiązanie. Postanowił udać się do jaskini lwa. Do Berlina. 

Dotarł tam pociągiem. Na posterunku policji oświadczył, że nazywa się Teodor Konarski, a po drodze zgubił dokumenty. Pomogła mu bardzo dobra znajomość języka niemieckiego. Fortel udał się, dokumenty wystawiono mu na trefne nazwisko. Dzięki temu członek Związku Odwetu mógł do końca wojny spokojnie pracować jako robotnik rolny w rejonie Osterburga. 

WitaszekTajemnica upamiętniająca m.in. Franciszka Witaszka na Pałacu Cesarskim w Poznaniu. Fot. CC BY-SA 4.0

Tyfus czy sole uranowe?

Po wojnie o swojej brawurowej ucieczce i działalności poznańskiej siatki Schlegel opowiadał przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Na ile koloryzował? Tego nie da się jednoznacznie stwierdzić. Z jednej bowiem strony „wojnie bakteriologicznej” zaprzecza córka dr. Witaszka, z drugiej zaś istnieje raport gen. Stefana Grota-Roweckiego. Jeszcze w 1941 r. informował on Londyn o działaniach Związku Odwetu, który wytypował kilkadziesiąt trucizn, toksyn, środków bakteriologicznych. Te – jak twierdził szef ZWZ – miały zabić blisko 150 Niemców na terenie Polski.

Aleksandra Pietrowicz z poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej uważa, że liczba ta jest wiarygodna, choć jednocześnie zaznacza, że w raportach sporządzanych przez lokalne gestapo nie ma nazwisk wysokich oficerów Abwehry, których zgładzenie przypisuje się poznańskiemu Związkowi Odwetu. Jednocześnie z dokumentacji wynika, że Niemcy badali sprawę  zakażenia przez kelnerów tyfusem 26 osób. 

Trzeba jednak pamiętać, że w latach okupacji tyfus – zarówno plamisty, jak i brzuszny – był bardzo rozpowszechnioną chorobą. Nie ma pewności, czy Witaszek faktycznie używał tej choroby jako broni. Aleksandra Pietrowicz jest przekonana, że lekarz rzeczywiście eksperymentował z bakteriami tyfusu, choć w zupełnie innym celu. „Gdyby chciał zakażać tyfusem Niemców, stwarzałby jednocześnie zagrożenie dla Polaków. Im łatwiej było się zarazić, byli w zdecydowanie gorszej sytuacji materialnej i bytowej, dlatego jeśli pracował z tyfusem, to w celu tworzenia szczepionek. Te produkowano w laboratorium przy ul. Kwiatowej – tłumaczy historyk  i dodaje: – W zeznaniach, które składał dr Witaszek, pojawił się też wątek dotyczący stosowania soli uranowych, który przez niego był w toku śledztwa systematycznie deprecjonowany. Skoro w ten sposób się zachował, istnieje prawdopodobieństwo trucia nazistów radioaktywnymi substancjami”. 

Jej zdaniem Związek Odwetu kierował tego typu akcje nie przeciw Niemcom w ogóle, lecz przeciw wytypowanym przez wywiad ZWZ-AK szczególnie groźnym funkcjonariuszom niemieckiej policji i administracji na okupowanych ziemiach polskich. 

Tak czy inaczej te akcje stanowiły tylko fragment – choć bardzo niezwykły – walki z okupantami. Na pierwszy plan wysuwały się jednak: niszczenie systemu komunikacji oraz sabotaże w przemyśle i gospodarce. Na terenie Polski od początku 1941 r.do lipca 1944 r. wykonano ok. 5,7 tys. zamachów na Niemców i doprowadzono do wykolejenia ponad 700 transportów. Za ile z nich odpowiada grupa Witaszka? Tego nikt nie zdołał oszacować.