Stanfordzki eksperyment więzienny – znany też jako eksperyment Zimbardo – to jeden z najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych, jakie kiedykolwiek wymyślono. Przeprowadzano go w sierpniu 1971 r. w piwnicy Uniwersytetu Stanforda. Pomysłodawcą i szefem grupy badawczej stojącej za eksperymentem był profesor psychologii tej uczelni, Philip Zimbardo.

Na czym polegał eksperyment Zimbardo?

Zimbardo chciał sprawdzić, w jaki sposób na ludzi wpływają role społeczne, jakie przypadają im w udziale. Wymyślił dość ekstremalny sposób. Celem eksperymentu było ustalenie, jakie będą psychologiczne efekty znalezienia się w więzieniu – jako więzień albo jako strażnik.

W tym celu w piwnicach Jordan Hall, budynku Wydziału Psychologii Uniwersytetu Stanforda, zbudowano atrapę zakładu penitencjarnego. Składała się z małych cel na trzy osoby każda, szerokiego korytarza, łazienki i pokoju dla strażników.

Kto wziął udział w eksperymencie Zimbardo?

Ochotnicy. Naukowcy znaleźli chętnych, zamieszczając ogłoszenia w dwóch gazetach: „Palo Alto Times” i „Stanford Daily”. Słynna, później wielokrotnie dyskutowana treść anonsu brzmiała: „Poszukiwani studenci płci męskiej do badania psychologicznego życia w więzieniu. 15 dol./dzień na 1–2 tygodnie, poczynając od 14 sierpnia”.

Eksperyment ZimbardoEksperyment Zimbardo / fot. Philip Zimbardo, Wikimedia Commons, CC-BY-SA-4.0

Na ogłoszenia odpowiedziało 70 chętnych. Psychologowie przeprowadzili z nimi wywiady, by wyeliminować osoby z problemami psychicznymi, zdrowotnymi, używające narkotyków lub mające na swoim koncie zatargi z prawem. Ostatecznie do eksperymentu zakwalifikowano 24 studentów. Podzielono ich losowo na dwie grupy: pierwsza miała być więźniami, druga strażnikami. Sześć osób pozostawało w rezerwie, gdyby któryś z badanych wykruszył się przed czasem.

Czy uczestnicy eksperymentu Zimbardo zostali naprawdę aresztowani?

Tak. Dziewięciu studentów, którym przypadła rola więźniów, odwiedziła w domach policja. Zostali oskarżeni o napad z bronią w ręki i włamanie. Przeczytano im ich prawa, kazano oprzeć się o policyjne auta, następnie zaś zostali przeszukani i skuci kajdankami. Posadzono ich na tylnych siedzeniach samochodów i zawieziono na policyjny posterunek. Tam – niczym prawdziwi aresztanci – przeszli procedury rejestracyjne. Zrobiono im zdjęcie do kartotek, tak jak innym aresztowanym.

Następnie z posterunku „więźniowie” trafili do atrapy więzienia, czyli do piwnicy Jordan Hall. Tam już czekali „strażnicy”. Twórcy eksperymentu przyjęli, że trzech „strażników” będzie pilnowało dziewięciu „więźniów”.

Jak przebiegał eksperyment Zimbardo?

Najpierw wszyscy uczestnicy eksperymentu musieli zmienić ubrania. Strażnicy dostali mundury, pałki policyjne i ciemne okulary. Więźniowie musieli założyć na gołe ciało długie białe koszule z numerami identyfikacyjnymi. Wokół prawej kostki okręcono im, a następnie zapięto łańcuch. Włosy mieli schować pod damską pończochą. Taki strój miał ich jednocześnie zdehumanizować i upokorzyć.

Jaki był tego skutek? „Gdy tylko niektórzy z naszych więźniów włożyli te uniformy, zaczęli inaczej chodzić, siedzieć i inaczej się trzymać” – można przeczytać na stronie prisonexp.org, dokładnie relacjonującej przebieg eksperymentu. Łańcuch na nodze, którego nie mogli zdejmować nawet w nocy, miał przypominać o opresyjności otoczenia, w jakim się znaleźli.

Rola więźnia różniła się znacząco od roli strażnika. Przede wszystkim „więźniowie” przebywali w zamknięciu 24 godziny na dobę. Studenci, którym przypadło pilnowanie osadzonych, wcielali się w swoje role tylko przez osiem godzin dziennie.

Mimo to jednak – zdaniem autorów eksperymentu – iluzja posiadania władzy wywarła ogromny wpływ na „strażników”. Cele, jakie postawili im twórcy eksperymentu, obejmowały utrzymanie porządku, przestrzeganie przepisów i zapobieganie ucieczkom. Przemoc fizyczna została zabroniona. „Strażnicy” zaczęli jednak znęcać się nad osadzonymi i to na wiele sposobów.

Ile trwał eksperyment Zimbardo?

Plan zakładał, że eksperyment więzienny potrwa dwa tygodnie. Został jednak zakończony już po sześciu dniach. Dlaczego? Ponieważ „strażnicy” stawali się coraz bardziej brutalni. Za próbę buntu części „więźniów” zabrano na pewien czas ubrania i materace. Później „więźniów” dręczono przymusowymi „apelami” i odliczaniem. Musieli na rozkaz wykonywać ćwiczenia fizyczne. Ograniczono im dostęp do łazienki i zmuszono do korzystania z wiadra stojącego w celach.

Czwartego dnia jeden z „więźniów” załamał się i Zimbardo zdecydował, że nie będzie dalej brał udziału w eksperymencie. Piąty dzień okazał się przełomowy. W Jordan Hall pojawiła się Christina Maslach, psycholożka i przyszła żona Zimbardo. Spostrzegła narastającą brutalność strażników. Zauważyła też, że Zimbardo – który przyjął rolę superintendenta więzienia – przestał de facto być bezstronnym obserwatorem. Przedstawiła swoje wątpliwości Zimbardo, który dzień później zdecydował o zakończeniu eksperymentu.

Co to jest efekt Lucyfera?

Zimbardo wiele razy twierdził, że przebieg zdarzeń w Jordan Hall mocno go zaskoczył. Psycholog nie sądził, że w ciągu kilku dni „zwykli” studenci zmienią się w ofiary i oprawców. Żaden z nich nie miał wrodzonych skłonności do okrucieństwa. Zimbardo doszedł do wniosku, że winna była sytuacja, w jakiej wszyscy się znaleźli.

Jego zdaniem szczególne okoliczności mogą sprawić, że nawet dobrzy ludzie zamienią się w złych. Jeśli dostają władzę i mają poczucie bezkarności, a ich ofiary – pozbawione cech indywidualnych przez jednolity strój i numery – stają się anonimowe, wówczas łatwo może dojść do przemocy i nadużyć. Później Zimbardo nazwał to „efektem Lucyfera”.

Czy eksperyment Zimbardo był krytykowany?

Tak i to od samego początku. Pierwszym głośnym krytykiem Zimbardo był Eric Fromm. Po pierwsze, Fromm wytykał eksperymentatorom liczne potknięcia „metodologiczne”: ciężkie warunki „więzienne”, nieprecyzyjne wstępne testy oceniające osobowość uczestników, mieszanie realistycznych cech więzienia z nierealistycznymi.

Po drugie, uznał, że wnioski wyciągnięte przez Zimbardo były całkowicie błędne. W ciągu sześciu dni trzech z dziewięciu strażników zaczęło wykazywać cechy sadystyczne. Zdaniem Fromma, fakt, że sześciu z dziewięciu strażników nie zamieniło się w sadystów, dowodzi, że sytuacja jednak nie może tak łatwo wyzwalać w ludziach czystego zła.

Później krytyków eksperymentu więziennego przybywało. Zwracano uwagę, że sama treść ogłoszenia mogła już wpłynąć na jego wynik. Chętni zgłaszający się do „psychologicznego eksperymentu więziennego” mogli podświadomie przygotować się do niego psychicznie i później zacząć zachowywać się tak, jak – ich zdaniem – domagali się od nich organizatorzy. Innymi słowy, strażnicy bezwiednie założyli, że powinni być surowi, więźniowie zaś – że dostaną w kość.

To wszystko jednak rzadko przebijało się do opinii publicznej. Zimbardo stał się gwiazdą na skalę światową, a jego eksperyment przeniknął do popkultury. Sytuację zmienił dopiero Thibault Le Texier, ekonomista i socjolog z Uniwersytetu w Nicei.

Nadużycia czy błędy?

Po zbadaniu archiwów Stanfordu Texier napisał książkę o wymownym tytule „Histoire d`un mensonge. Enquête sur l’expérience de Stanford” („Historia kłamstwa. Dochodzenie w sprawie eksperymentu stanfordzkiego”). Jego zdaniem strażnicy byli instruowani przez eksperymentatorów, jak powinni się zachowywać. Studenci zrobili to jedynie, czego od nich oczekiwano. Texier uznał cały eksperyment za naukową mistyfikację.

Zimbardo twardo bronił wniosków, jakie wyciągnął. Jego zdaniem udało mu się wykazać, że sytuacja społeczna wpływa na nasze zachowanie i to o wiele bardziej, niż chcemy przyznać. W książce „Efekt Lucyfera” napisał jednak: „Byłem winny grzechu zaniedbania – zła bierności – braku odpowiedniego nadzoru, kiedy było to konieczne… Do ustaleń doszło kosztem ludzkiego cierpienia. Przykro mi z tego powodu i do dziś przepraszam za przyczynienie się do tej nieludzkości”.


Źródła: Prison Experiment, Thibault Le Texier, Wikipedia.