(Przeczytaj wywiad z Tomaszem Stachurą, autorem podwodnych zdjęć wraku Marsa)

23:45. Morze było spokojne, a niebo czyste. Mały statek badawczy Księżniczka Alicja kołysał się na Morzu Bałtyckim 15 mil morskich na północ od szwedzkiej wyspy Olandia. Krótko przed północą 26 maja 2011 r. na jego pokładzie rozległy się okrzyki radości.

Sonarzysta Christofer siedząc przed ekranem, w skupieniu wpatrywał się w sygnały przekazywane z dna morza przez urządzenie lokacyjne. Od wielu godzin przewijało się tam zaskakująco dużo małych, rozsypanych po dość dużym obszarze szczątków. O 23.45 dostrzegł zarys czegoś większego.

– Chłopaki, patrzcie! – krzyknął. Pięciu mężczyzn nachyliło się nad ekranem sonaru. Te niewyraźne kształty na głębokości 75 m dla laika były tylko stosem desek. Oczy fachowców rozpoznały jednak od razu uszkodzony kadłub potężnego okrętu. – Mamy go – powiedział Richard Lundgren.

Ale tylko nurkowie mogli jednoznacznie potwierdzić, czy to, co leżało na dnie, było owianym legendami szwedzkim okrętem wojennym. Mars, zwany też Niezrównanym, zatonął 447 lat wcześniej, 31 maja 1564 r., w czasie dwudniowej bitwy. Na dno zabrał 700, a według niektórych źródeł nawet 800 szwedzkich i niemieckich załogantów i żołnierzy. Przez lata wraku poszukiwały dziesiątki nurków i archeologów. Niektórzy chcieli go zwyczajnie splądrować.

Powód był prosty: Mars nie był jednym z wielu podobnych okrętów. To jednostka, o której profesor archeologii morskiej Johan Rönnby rzekł: W połowie XVI w. był to najnowocześniejszy okręt wojenny na całym świecie. Dłuższy, wyższy i lepiej uzbrojony niż wszystkie inne żaglowce. I najwyraźniej łakomy kąsek – według legendy przewoził na pokładzie szwedzką kasę wojenną.

W czasie trwającej od 1563 do 1570 r. I wojny północnej, w Skandynawii zwanej wojną trzech koron, był flagowym okrętem Szwecji, która walczyła wówczas z Danią i hanzeatycką Lubeką o kontrolę nad szlakami handlowymi.

Pozornym zarzewiem konfliktu, od którego wojna ta wzięła także nazwę, był fakt, że król Fryderyk II Oldenburg wciąż miał w swoim godle wspomniane trzy korony, chociaż od koronacji Gustawa I Wazy (dziadka późniejszego króla Polski Zygmunta III Wazy) w 1523 r. Szwecja (wcześniej zdominowana przez Danię) była już niepodległym królestwem.

Syn Gustawa, król Eryk zwany XIV, wykorzystał tę prowokację jako okazję do rozpoczęcia wojny. Jego duński odpowiednik też dążył do konfrontacji. Nie chodziło bowiem o godło, lecz o hegemonię na Bałtyku. Dania, a w mniejszym stopniu także Lubeka, kontrolowały wówczas lukratywny handel morski.

Choć miasto hanzeatyckie utrzymywało tradycyjnie dobre relacje ze Sztokholmem, obawiało się, że Szwedzi mogliby zawładnąć handlem z Rosją. Pozostałe miasta hanzeatyckie nie przyszły Lubece z pomocą. Pełne chwały czasy Hanzy należały już do przeszłości. Niegdyś potężny związek niemieckich miast rozpadł się wskutek drobnego sporu.

Nieco ponad dwa metry – taka była widoczność, gdy Richard Lundgren, jego brat Ingemar oraz ich przyjaciel Fredrik Skogh pod koniec maja 2011 r. po raz pierwszy zeszli ze sprzętem nurkowym do wraku. W świetle latarek zobaczyli zwęglone dębowe deski. Dziób był roztrzaskany, a z otworów na bakburcie wystawały armaty, które w czasie walki rozgrzały się do czerwoności i popękały, gdy okręt szedł na dno. Pięciometrowe działo z brązu leżało w piasku.

Gdy nurkowie odkryli godło Eryka XIV, wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. To, co leżało na występie skalnym poniżej, było najdroższym i najpotężniejszym okrętem wojennym swoich czasów. Nikt nie mógł usłyszeć radosnego okrzyku, jaki Richard wydał w swojej masce nurkowej. – Wylądowaliśmy na Marsie!

Znalezisko dokonane w maju 2011 r. zelektryzowało pasjonatów historii podwodnej. Choć archeolodzy przywykli już do odkryć w Bałtyku (przypuszcza się, że na dnie tego płaskodennego śródziemnego morza zwanego dowcipnie „wanną” leży 100 tys. wraków), takiego okrętu jak Mars nie znajduje się codziennie.

Praktycznie w żadnym innym akwenie na świecie nie ma równie dobrych warunków do konserwacji drewnianych elementów. Statki z drewna dębowego mogą w nim przetrwać nawet tysiąc lat.

Kluczowe są trzy czynniki: woda o niskiej zawartości tlenu, niski poziom zasolenia, ale przede wszystkim brak mięczaka Teredo navalis. Żarłoczny świdrak okrętowiec, który osiąga do 60 cm długości, a grubość do 2 cm, może żyć wyłącznie w słonych wodach Atlantyku i Pacyfiku. W deskach wraków drąży on korytarze, pozostawiając po sobie bezkształtną maź.

W Bałtyku z kolei największym kłopotem są pozbawieni skrupułów nurkowie, którzy splądrowali już niejeden wrak.

Claus Lutterbeck

To tylko fragment artykułu z marcowego wydania "National Geographic Polska" – już w kioskach!