Reklama

Panienka za ladą spojrzała na mnie dziwnie i szczęka jej opadła, ukazując przedziwną kombinację dentystyczną. Do dwóch prawdziwych górnych zębów przyczepiono trzeci, zdobyty chyba na dzikiej zwierzynie, i umocowano gęsto plecionymi metalowymi drucikami.
– Czy jest yerba mate? – zapytałam jeszcze raz.
– Nie ma – odparła panienka, strzelając z ust zielonymi kropelkami.
Otarłam twarz. Nie ma? Przecież yerba mate miała być wszędzie, miała być narodowym sportem Paragwajczyków, rozrywką i pasją, dzieloną bez wyjątku przez kobiety i mężczyzn.

Za ladą pojawiła się kopia panienki w rozmiarze trzykrotnie większym i starszym. Oczarowała mnie najpierw szerokim drucikowym uśmiechem, a potem ze zrozumieniem pokiwała głową i wydała córce niezrozumiałe dla mnie polecenie. Po kilku minutach na stoliku przede mną stanął plastikowy kubek z bagnistą zawartością i metalową rurką wbitą w środek oraz litrowy pojemnik na wodę, w którym pływały kostki lodu i trawa. Obie panie oparły się o ladę z wyrazem oczekiwania na twarzach. Obejrzałam z bliska kubek, powąchałam zielone błoto, pokręciłam metalową rurką. W końcu chwyciłam za dzbanek i zaczęłam pić z niego wodę. Przerwał mi niepohamowany chichot. Właścicielki lokalu patrzyły raz na mnie, raz na siebie i śmiały się jak szalone. W końcu starsza podeszła, wcisnęła mi do ręki kubek, wskazała na rurkę, a potem na usta. Pij! To błoto?... Pociągnęłam bardzo ostrożnie i poczułam gorycz. Piekielne ziółka! Matrona poczekała, aż połknę, po czym z dzbanka z trawą i lodem dolała do kubka wody i znów dała mi do picia.

To była yerba mate. Jedno z najmniej przyjemnych doświadczeń kulinarnych w moim życiu. Trawiasty, mocny, gorzki napar. Wykrzywiał twarz i napełniał oczy łzami. Chwyciłam za rurkę i zamieszałam zielone błoto. Podjęłam jeszcze dwie czy trzy próby zasmakowania w mate, a potem dałam za wygraną i zajęłam się opróżnianiem dzbanka z zimną wodą, do której dla aromatu dorzucono garść ziół. Niedługo potem miałam okazję się przekonać, że yerba mate to jedna z najlepszych rzeczy na świecie.

Reklama


INDIAŃSKIE ZIELE
Dawno, dawno temu garstka ludzi z plemienia Guaraní przedostała się na drugą stronę Wielkiego Oceanu. Po długiej wędrówce znaleźli dla siebie piękną ziemię. Indianie karczowali pierwotną puszczę i sadzili na jej miejscu maniok i kukurydzę. Kiedy gleba stawała się sucha i jałowa, musieli przenosić pola, a wraz z nimi także swoje domostwa i cały dobytek. Pewien stary Indianin poczuł się zmęczony ciągłymi przeprowadzkami i postanowił na zawsze zostać tam, gdzie stała jego chata. Najmłodsza córka, piękna Jary, miała rozdarte serce: pójść z resztą plemienia czy towarzyszyć ojcu, do chwili gdy śmierć przeniesie go do krainy wiecznego spokoju? Postanowiła zostać.
Pewnego dnia do ich chaty zawitał nieznany szaman. Zapytał, czego im brakuje do szczęścia. Stary ojciec odrzekł:
– Chciałbym, żeby Jary mogła powrócić do swoich przyjaciół, którzy odeszli w poszukiwaniu nowej ziemi.
Szaman podarował im zieloną roślinkę o dobrym zapachu i powiedział, żeby ją zasadzili, a kiedy urośnie, niech zerwą listki, wysuszą je nad ogniem, zmielą, umieszczą w naczyniu, zaleją zimną lub gorącą wodą i piją ten napar.
– Ten napój – powiedział szaman – będzie waszym wiernym towarzyszem nawet w godzinach największej samotności.
I odszedł.
Tak narodziła się caá-mini, z którego powstał napój caá-y, nazwany później przez białych chimarrão w Brazylii, zaś w Argentynie, Urugwaju i Paragwaju – yerba mate.

Popijając w rześkie poranki zielony napar, stary Indianin wyzdrowiał i nabrał tyle siły, że wyruszył z córką w długą drogę na spotkanie z krewnymi. Zostali przyjęci z radością i odtąd całe plemię nabrało zwyczaju picia rano gorącego naparu z gorzko-słodkiego zioła caá-mini, które dodawało siły i odwagi, napełniając otuchą w chwilach samotności i zwątpienia.

POD LUPĄ NAUKOWCÓW
W 1964 r. Instytut Pasteura wraz z Paryskim Towarzystwem Naukowym zorganizował szczegółowe badania yerba mate. Naukowców zaintrygowało m.in. to, że w Argentynie, gdzie powszechny jest widok ludzi zmierzających rano do pracy z kubkami yerba mate w rękach, rzadko kto cierpi na otyłość. W tym samym czasie Ochotnicy Korpusu Pokoju zgłosili niezwykły fakt. Otóż w rejonach dotkniętych klęską głodu, gdzie ludzie mogli sobie pozwolić na zaledwie jeden mały posiłek dziennie, wszyscy żyją, są zdrowi i silni, osiągając czasem wiek ponad stu lat. Połączono te informacje z faktem niemal nałogowego spożywania yerba mate i rozpoczęto badania. Wyniki dało się streścić w dwóch zdaniach. Trudno byłoby znaleźć na świecie jeszcze jedną roślinę o równie nieprzeciętnych wartościach odżywczych. Yerba mate zawiera praktycznie wszystkie witaminy niezbędne do przeżycia.


Amerykanie badali tę roślinę przez wiele lat, zastanawiając się, dlaczego każdy dorosły w rejonie krajów Paragwaj – Urugwaj – Argentyna – Brazylia zawsze rozpoczyna dzień od wypicia yerba mate. Czyżby byli uzależnieni? Stwierdzono jednak ponad wszelką wątpliwość, że yerba mate nie zawiera nic, co mogłoby prowadzić do uzależnienia; więcej: nie ma w niej żadnych szkodliwych substancji.

Na czym zatem polega jej działanie? Yerba mate podnosi odporność, czyści krew i usuwa z niej substancje toksyczne, działa uspokajająco, przywraca młodzieńczy kolor włosów, opóźnia starzenie się, niweluje zmęczenie, pobudza umysł, odchudza, wzmaga siły, zmniejsza stres i zwalcza bezsenność. Ma właściwości stymulujące, przeczyszczające, ściągające, moczopędne, napotne i przeciwgorączkowe. Zawiera: witaminy A, C, E, B1, B2 (ryboflawinę) i B complex, karoten, kwas pantotenowy, biotynę (witaminę H), magnez, wapń, żelazo, sód, potas, mangan, krzem, fosforyty, siarkę, cynk, kwas chlorowodorowy, chlorofil, cholinę oraz inozyt.

CUDOWNA MATEINA
Ciągle poszukiwano tajemniczej substancji, której mate zawdzięcza swoje właściwości. Pobudza jak kawa, ale nie jest to efekt działania kofeiny. Naukowcy z Instytutu Higieny w Hamburgu stwierdzili, że nawet jeżeli yerba mate zawiera kofeinę, są to ilości śladowe. Trzeba by zaparzyć 100 torebek mate w jednej szklance wody, żeby uzyskać takie stężenie kofeiny jak w jednej filiżance normalnie parzonej kawy. Aktywną substancję yerba mate, niepodobną do żadnej wcześniej odkrytej, nazwano więc mateiną. Stymuluje układ nerwowy, ale – odwrotnie niż kofeina oraz teina (znajdująca się w herbacie) – nie wywołuje przy tym uzależnienia.

Doktor José Martin, dyrektor Paragwajskiego Instytutu Technologii, pisze: Według najnowszych badań mateina ma skład chemiczny podobny do kofeiny, ale różni się od niej wiązaniami molekularnymi. Mateina nie ma żadnej z negatywnych właściwości, jakie ma kofeina. Nie ma też żadnych przeciwwskazań dla spożywania yerba mate.

NAMIĘTNOŚĆ PARAGWAJCZYKÓW

Yerba mate to potoczna nazwa ostrokrzewu paragwajskiego (Ilex paraguariensis), rośliny wiecznie zielonej osiągającej wysokość zwykle kilku, ale czasem nawet kilkunastu metrów. Występuje ona dziko w Ameryce Południowej między równoleżnikami 10° i 30°, czyli w Argentynie, Chile, Peru, Brazylii i Paragwaju, gdzie jej plantacje są największe. Słowo yerba znaczy „zioło”, a mate pochodzi od wyrazu matí (w języku quechua oznacza tykwę), w której sporządza się napar i z której się go pije – na sposób brazylijski.


Reklama

W Paragwaju robi się specjalne kubki ze świętego drzewa Indian Nivaclè, palo santo. Drewno jest zielone i ma charakterystyczny smak, który zyskuje także napój. Najważniejszą częścią ekwipunku jest jednak bombilla, czyli specjalna metalowa rurka zakończona czymś w rodzaju skrzyżowania łyżeczki z sitkiem. Gorącą mate pije się rano. Około południa, kiedy upał staje się nie do zniesienia, pragnienie gasi się tererè. Zamiast kubka z drewna używa się krowiego rogu (guampa), a zamiast wrzątku – wody z lodem. Sposób przygotowywania i picia jest taki sam jak gorącego naparu.

W Paragwaju yerba mate to więcej niż „napój narodowy”. To coś znacznie więcej niż wino dla Francuza czy herbata dla Chińczyka. Yerba mate to namiętność. Kierowca autobusu jedną ręką trzyma kierownicę, a drugą obsługuje kubek z termosem, do którego zamontowano specjalny uchwyt. Kasjer w banku ma termos i kubek pod pulpitem. W szkole, w pokoju nauczycielskim stoi wielki pojemnik z gorącą wodą, żeby profesorowie podczas przerw mogli się napić do woli. Na dworcach i w supermarketach stoją podobne gigantyczne termosy o pojemności kilkudziesięciu litrów, z których przez cały dzień każdy Paragwajczyk może za darmo zaparzyć sobie mate.

Yerba mate piją księża i zakonnice, nauczyciele, dyrektorzy i robotnicy drogowi, piją rolnicy w polu, uliczny sprzedawca owoców i zakochani na ławce pod pomnikiem. Pije recepcjonistka w szpitalu i prowadzący program w radiu. Pije każdy przez cały dzień, a kiedy jest to tylko możliwe, nie pije sam.
Ja też pisząc te słowa, piję yerba mate, w której zasmakowałam jeszcze w Paragwaju i którą od kilkunastu lat codziennie zaczynam nowy dzień.

PARZENIE YERBA MATE
Kubek z drewna albo tykwę wyparzyć wrzątkiem. Nasypać do środka suchej yerba mate (do 2/3 wysokości). Można dodać szczyptę ziół, np. rumianku, mięty, anyżku. Zatkać koniec rurki kciukiem, wkręcić w suchą mate i umieścić w kubku, tak żeby sitko znajdowało się tuż nad dnem, a rurka opierała się o brzeg kubka.
Przygotować gorącą wodę o temperaturze ok. 80° (taką, jakiej używa się do zaparzania kawy rozpuszczalnej). Wlać wodę do termosu i szczelnie go zamknąć.

Kubek z yerba mate napełnić wodą z termosu i zostawić tak długo, aż woda wsiąknie. To pierwsze zalanie nazywa się „para Santo Tomas”, czyli dla Świętego Tomasza. Sucha yerba mate tak wciąga w siebie wodę, jakby naprawdę wypijał ją niewidzialny święty. Potem dolewamy z termosu dwa–trzy łyki wody i pijemy. Kiedy w rurce zabulgocze powietrze, znów dolewamy trochę wody. W ten sposób można pić gorącą yerba mate przez kilka godzin.

Reklama
Reklama
Reklama