Ekspedycja, którą kierował Douglas Mawson, postawiła sobie za cel eksplorację lądu leżącego bezpośrednio na południe od Australii – liczącego trzy tysiące dwieście kilometrów nieznanego ludziom, skutego lodem pustkowia. Po przezimowaniu na Przylądku Denisona Mawson podzielił ekipę na trzyosobowe grupy z saniami, z których każda wyruszyła w innym kierunku, by zmapować przemierzany obszar. Najambitniejszy cel postawiła sobie grupa wschodnia, w skład której oprócz Mawsona weszli Mertz oraz Ninnis. Zamierzali zapuścić się co najmniej pięćset pięćdziesiąt kilometrów w głąb lądu w kierunku południowo-wschodnim.

500 kilometrów wędrówki przez lodową pustynię

Dramatyczny przebieg tej wyprawy został opisany przez Davida Robertsa w książce „Samotność polarnika. Najwspanialsza historia o przetrwaniu w dziejach wypraw odkrywczych”.

Tak zapisano jeden z przełomowych, szczególnie dramatycznych dni:

„14 grudnia 1912 Mawson, Mertz i Ninnis zwijali obóz rozbity na noc na środku polarnego płaskowyżu. Po pięciu tygodniach marszu z saniami oddalili się o ponad czterysta osiemdziesiąt kilometrów od kwatery zimowej. Dzięki psom pociągowym Zespół Dalekowschodni pokonał w tym czasie większy dystans niż którakolwiek z pozostałych drużyn startujących z Przylądka Denisona oraz oba zespoły badające wybrzeże przy bazie zachodniej. Wprawdzie wbrew pierwotnym zamierzeniom grupa Mawsona nie zdołała na razie spiąć terra incognita Ziemi Adeli z odległymi wzgórzami Ziemi Wiktorii, wypatrzonymi ze statku przez ludzi Scotta w 1911 roku, jednak Mawson miał wszelkie podstawy, by zakładać, że cel ten zrealizują w ciągu najbliższego tygodnia. Wystarczyło, że utrzymają dotychczasowe tempo marszu i osiągną punkt oddalony od obozu o pięćset sześćdziesiąt kilometrów, jak pierwotnie założyli. (…)

I właśnie wtedy Ninnis wpadł do gigantycznej szczeliny lodowcowej, zabierając ze sobą sanie i sześć najsilniejszych psów. Chwilę wcześniej po tym samym moście śnieżnym bez najmniejszych problemów przeszli Mertz i Mawson, a przeszkoda niczym nie różniła się od niezliczonych mostów śnieżnych, jakie z powodzeniem przekraczali podczas minionych pięciu tygodni. Dwaj mężczyźni na powierzchni godzinami nawoływali towarzysza, który zniknął w lodowej otchłani. Próby związania z krótszych odcinków sznura liny wystarczająco długiej, by pozwoliła opuścić się w dół przepaści, na niewiele się zdały. W głębi, na lodowej półce czterdzieści pięć metrów niżej leżał skomlący żałośnie pies ze złamanym kręgosłupem. (…)

Można się zastanawiać, dlaczego wśród niezliczonych sytuacji, gdy w szczeliny wpadali członkowie wszystkich drużyn AEA, akurat wypadek Ninnisa zakończył się tragicznie. Mosty śnieżne raz za razem załamywały się pod ciężarem polarników w innych częściach Ziemi Adeli, jednak zawsze zawisali oni na linach, którymi byli związani z kolegami, albo na uprzęży sań. Nigdy też nie wpadali głębiej niż na osiem metrów i zawsze wychodzili z tej opresji bez większego szwanku. Chaotyczny labirynt lodowcowych szczelin, z którym mierzył się Zespół Wschodniego Wybrzeża Franka Wilda, wydawał się znacznie bardziej wymagający od wyglądającej zupełnie niewinnie śniegowej równiny, którą grupa Mawsona przemierzała 14 grudnia.

Samotność polarnika. Najwspanialsza historia o przetrwaniu w dziejach wypraw odkrywczych

Trudno też cokolwiek zarzucić ich logistycznemu planowi poruszania się. Wydawało się, że taki układ – Mertz biegnący na nartach na przedzie, Mawson ciągnący pierwsze sanie załadowane mniej potrzebnym sprzętem i prowiantem oraz zamykający pochód Ninnis, który prowadził sanie przewożące najważniejszy ładunek ścieżką sprawdzoną uprzednio przez obu kolegów – jest najbezpieczniejszy. Żadna ekspedycja antarktyczna do dnia dzisiejszego nie znalazła sposobu na całkowite wyeliminowanie ryzyka.

Szczeliny lodowcowe są normą dla polarników chodzących po Antarktydzie, choć na każdą szczelinę odkrytą, którą można zidentyfikować już z daleka, przypada jedna albo dwie rozpadliny ukryte pod wyrzeźbionymi przez wiatr mostami śnieżnymi, których nie dostrzegą nawet najbardziej bystre oczy doświadczonego polarnika.

Śmierć Ninnisa i koszmarną walkę o przetrwanie, na jaką skazała jego towarzyszy, należy tłumaczyć jedynie pechem. Zapas żywności, jaki pozostał dwóm ocalonym, powinien wystarczyć na zaledwie półtora tygodnia. Co gorsza, przepadło całe psie jedzenie, namiot, szpadel, czekan, a także drobne elementy wyposażenia, jak kubki i łyżki. Mertz stracił ocieplane nieprzemakalne spodnie z gabardyny i musiał zdać się na spodnie wełniane, pierwotnie mające służyć jako kalesony, które szczęśliwym zrządzeniem losu przewożone były na saniach Mawsona. (…) Wygłodniałym psom rzucili do gryzienia „stare futrzane rękawice, buty ze skóry reniferów i rzemienie z niewyprawionej skóry”.

 Australazjatyckia Wyprawa Antarktyczna

Ze skrótowych zapisów dziennikowych Mawsona sporządzonych w tych dniach przebija skrajne wyczerpanie i ponury pragmatyzm. Piętnastego grudnia pisał: „Pobudka o godzinie dziesiątej. Spakowaliśmy się, zwinęliśmy namiot, zabiliśmy George’a itd. Psy bardzo wygłodniałe (…). O piątej podzieliliśmy zapasy i usmażyliśmy psie mięso – będzie na śniadanie. Odchudzamy ekwipunek”. Z chwilą, gdy najlepsze czworonogi zakończyły żywot w szczelinie, a wraz z nimi przepadła zarówno ich karma, jak i większość ludzkiego prowiantu, dla obu mężczyzn stało się jasne, że w drodze powrotnej będą musieli po kolei zabijać i żywić się mięsem pozostałych sześciu psów”.

Finalnie, po przejściu ponad pięciuset kilometrów Mawson wrócił sam, bez zaprzęgu, wyczerpany do granic możliwości. Koledze, którego napotkał jako pierwszego, wchodząc do bazy głównej na jego widok przyszła do głowy tylko jedna myśl: „Wiem, że jesteś jednym z nich. Ale którym?”.

Poza tym, że trudno uwierzyć w to, czego dokonał, mierząc się z samotną drogą w bezkresie śniegu i lodu, najbardziej zadziwiające jest to, że Mawson poprowadził jeszcze dwie ekspedycje antarktyczne – w 1929 i 1930 roku...

Cytaty pochodzą z książki Davida Robertsa „Samotność polarnika. Najwspanialsza historia o przetrwaniu w dziejach wypraw odkrywczych”, Wydawnictwo Słowne, 2021