To dlatego, że zapach drewna ma swoje głębokie źródło w przyrodzie. Tkwi w nim idealna kompozycja naszych tęsknot o życiu zgodnym z rytmem natury. Formowała się w lesie i przez dziesiątki lat dojrzewała zamknięta w słojach. Nie ma w niej nic, co określilibyśmy jako sztuczne. Jest za to myśl o przytulnym domu, a także widok drewnianych mebli kojący dotyk i oczy. Wyobraźnia podsuwa obrazy i szum koron strzelistych sosen.

Mimo że technologie nieustannie wprawiają w zdumienie, a świat skurczył się do paru kliknięć w smartfonie, drewno nie jest ani trochę passe. Gdybyśmy byli w stanie swobodnie wybierać miejsce do życia, ogromna większość z nas chciałaby zamieszkać w domu z drewna. Sycić się jego zapachem, patrzeć na ogień w kominku. Wypoczywamy nie pośród betonu i stali, lecz pośród drzew i w otoczeniu z drewna. Zadaniem gospodarki leśnej jest, by nie zabrakło i drzew, i drewna.

Problemy klimatyczne dodatkowo uwypukliły te cechy surowca drzewnego, które decydują o jego odnawialnym charakterze. Dziś już korzystamy z drzew, które zostały posadzone na zrębach w latach młodości naszych dziadków. Ropa naftowa i węgiel wydobywane w tamtym czasie nie odtworzyły się na nowo. Wyprodukowane z nich plastikowe przedmioty to dziś w większości śmieci, które będą się rozkładać jeszcze przez kilkaset lat. Znaczna część drewna, które zostało wtedy pozyskane, trwa wbudowana w konstrukcje, meble, karty książek i nadal pozostanie magazynem wychwyconego dwutlenku węgla. Te drewniane przedmioty, które się zużyły, wciąż można przerobić na inne, a ostatecznie użyć do wytworzenia energii.

Obawy, że użytkowanie polskich lasów zagrozi ich istnieniu, nie potwierdziły się. Kiedy dobiegła końca II wojna światowa, mieliśmy w Polsce 65 tys. km2 przestrzeni leśnych. Dziś zbliżamy się do 95 tys. km2. Tereny leśne pokrywają niemal trzecią część kraju.

Jest jeszcze jeden parametr, który niezbicie dowodzi, że gospodarka leśna w Polsce jest zrównoważona. Leśnicy określają go zasobnością. Mówiąc najprościej, to ilość drewna w lesie. W połowie lat 40. XX w. było to 850 milionów metrów sześciennych. Dziś to 2,6 miliarda, trzykrotnie więcej! Jak to możliwe? Wzrost powierzchni lasów to jedno. Daleko większe znaczenie ma powściągliwe użytkowanie. Odnawialny surowiec, który corocznie opuszcza polskie lasy, to jedynie ok. 70% tego, co każdego roku w nich przyrasta.
Tę wyższą zasobność można przełożyć np. na liczbę drzew i ich rozmiary – mamy ich więcej i są bardziej okazałe niż parę dekad temu. Albo na ilość newralgicznego dwutlenku węgla zmagazynowanego w pniach i gałęziach. Sukcesywne powiększanie zasobów leśnych to jedyna sensowna recepta na redukowanie stężenia tego gazu cieplarnianego. Mozolna i długotrwała, ale w Polsce kroczymy nią konsekwentnie od wielu już lat.

Efekty nie są błyskawiczne, a przez to trudno je dostrzec. A w naszej, ludzkiej perspektywie drzewa bywają przecież tak niezmienne jak góra czy rzeka, stały element krajobrazu. W czasach, kiedy tempo życia narzuca internet, oczekiwanie na kolejne pokolenie drzew wydaje się wiecznością. Co ciekawe, w naszym idealnym obrazie świata jest miejsce zarówno dla zielonego lasu, jak i sielskiej drewnianej sadyby. Dziś zmieniliśmy kierunek o 180 stopni. W Polsce las zachłannie wkracza na dawne pola uprawne. Nasz kraj pachnie i lasem, i drewnem.