Stolica Francji słynie z tego, że taksówkarze są niegrzeczni, słuchają głośnej muzyki, prawie nigdy nie akceptują kart kredytowych, a w sytuacji, gdy przyjeżdżają na zamówienie, mają już na liczniku € 10. Mało tego, znalezienie taksówki, notorycznie trudne do znalezienia.

Przed gmachem opery w Paryżu ustawia się gigantyczna kolejka, wszyscy oczekują na taksówkę. Bardzo ciężko jest znaleźć samochód, na którym nie będzie się wyświetlał napis "Zajęte". Podobnie jest w sytuacji, gdy pogoda pozostawia wiele do życzenia. Martin Pietz, niemiecki fotograf, od dawna mieszkający w Paryżu powiedział: - Jedna lub dwie krople deszczu i nigdzie nie można znaleźć taksówek. Kiedy już uda nam się zatrzymać jedną z nich, trzeba liczyć się z tym, że kierowca może być bardzo niegrzeczny, szczególnie jeśli akurat był w drodze do domu lub spieszył się na obiad. Zdarza się, że odpowiadają: "Złap kolejną taksówkę. Ja jestem teraz zajęty".

Szokujące jest to, że w Paryżu od 1950 roku liczba taksówek prawie wcale nie wzrosła i wynosi zaledwie 18.000 pojazdów, podczas gdy w Londynie ich liczba wzrosła do około 23 000 czarnych aut i 40 000 minicabs.
   
Mimo wyraźnej potrzeby rozszerzenia usług przewozu pasażerów, próby wprowadzenia minicabs takich, jakie kursują po Londynie, są skutecznie odpierane przez "le taxi parisienne".

Istnieje jednak szansa na to, że coś się zmieni. Wprowadzono zmiany prawne, które dopuszczają możliwość pojawienia się na ulicach Paryża pojazdów turystycznych z szoferami lub VTCs - francuskiego odpowiednika londyńskich  minicabs. Chętnych do korzystania z tego typu usług jest wielu!

29-letni Yan Hascoët wykorzystał ten moment i założył Chauffeur-Prive. Zaczęło się od 20 samochodów 18 miesięcy temu. Interes szybko się rozkręcił. Obecnie Chauffeur-Prive to aż 320 pojazdów, 15 000 klientów i 15. procentowy wzrost każdego tygodnia. Zmienił się tez standard, do którego przywykli mieszkańcy Paryża.

- Nasi kierowcy są ubrani w garnitur i czerwony krawat, otwierają drzwi i starają się sprawić, byś poczuł się jak w domu. Nie słuchają głośno muzyki, nie zaczynają sami z siebie rozmowy - wyjaśnia Yan Hascoët.

Jedyny minus jest taki, że tego typu przewoźnicy pracują jedynie na zasadach rezerwacji i nie zatrzymasz ich na ulicy. Pojawiły się jednak różnego rodzaju aplikacje, które umożliwiają znalezienie pojazdu w niewielkiej odległości. Wściekli taksówkarze mówią tutaj o próbie obejścia prawa.

- Musimy zapłacić 240 000 euro za nowe prawo jazdy, żeby móc pracować jako taksówkarze, obszar, w którym możemy się poruszać, jest z góry określony i to wprowadza pewne ograniczenia. Z kolei tego typu kierowcy płacą zaledwie 100 euro i pracują tam, gdzie chcą, mogą robić, co im się tylko podoba - mówi Jean-Michel Rebours, prężnie działający w obronie francuskich taksówkarzy (Defence of Paris Taxis Union, UDIP).

Aby zatrzymać ten proces, związki taksówek domagają się, by rząd nałożył na nielicencjonowanych przewoźników zasadę: samochód przybywa 15 minut po jego zamówieniu. Jak łatwo się domyślać, firmom takim jak minicabs ten pomysł nie przypadł do gustu.

- Zasada 15. minut oczekiwania jest próbą zniszczenia konkurencji. Jak możemy kazać czekać naszym klientom kolejne osiem minut, kiedy ich samochód już przybył? To zupełnie bez sensu - powiedział Hascoet.