Kiedy zastanawiam się nad swoją drogą przez życie, mam wrażenie, jakbym był prowadzony za rękę. Ale przez kogo? Przecież ja tego wszystkiego nie zaplanowałem. Gdy myślę o tym chłopcu, który zbierał znaczki, maliny i truskawki, mył szyby na stacjach benzynowych, popłynął do Afryki i przeżył straszny sztorm na Biskajach, podróżował autostopem po Europie i ZSRR, spał na Akropolu, przejechał Jugosławię, która potem stanęła w ogniu, był na Svalbardzie, przeszedł Grenlandię, poszedł na oba bieguny ziemi, spotkał Kasię, stał się ojcem Poli i Kaya, a pomiędzy tym wszystkim dotknął jeszcze wiele innych wypraw i zdarzeń – zastanawiam się, jakie to wszystko ma znaczenie? Po co się zdarzyło? Po co żyje człowiek i istnieje ziemia? Dlaczego jest raczej coś niż nic? Przypominam sobie, że podobne pytania zadawałem sobie już jako dziecko, a potem jako student filozofii i fizyki na Uniwersytecie Warszawskim. Skąd przychodzimy i dokąd idziemy? Czy dzięki wyprawom na krańce ziemi przybliżyłem się do odpowiedzi na te pytania? Może tak, może nie.

 

Biegun jest w nas

Na tej swojej drodze byłem Markiem Kamińskim, który patrzył na świat szeroko otwartymi oczami. Chciał poznawać go, zdobywać i odkrywać. Człowiek jest tym, co w życiu robił. I tyle też z niego zostaje.

Oczywiście każdy ma swoją perspektywę i swoich bohaterów. Ale w naszej pamięci zostają ci, którzy dali coś innym. Nie chcę oczywiście porównywać się z wielkimi historycznymi postaciami. W życiu jednak starałem się robić rzeczy, w które wierzę, które miały dla mnie sens, nie oglądając się na to, co myśli o tym świat. Bo świat zewnętrzny to pewna iluzja. Ten chłopiec, który najpierw chciał zdobywać świat, dotarł na oba bieguny, potrafił potem pójść dalej i dzięki pomocy gdańskiemu szpitalowi dla dzieci i wyprawie z Jaśkiem Melą odkrył, że człowiek jest tym, co daje innym. Dzięki wyprawom Wisłą i swoim dzieciom posiadł prawdę, że tak naprawdę bieguny są bardzo blisko nas i w nas samych. Trzeba było pójść na krańce ziemi, by zrozumieć sprawy, które są na wyciągnięcie ręki, i pomóc ludziom, którzy są obok. Trzeba być uważnym, żyć tu i teraz, bo ten pozornie chaotyczny i przypadkowy świat daje nam ciągle znaki. Tylko my, wpatrzeni w siebie, nie zawsze potrafimy je dostrzec i odczytać.

W swojej podróży przez życie starałem się być uważny, ale nie zawsze to potrafiłem. Przez pierwsze 40 lat życia myślałem bardziej o tym, co będzie, a niewiele o tym, co jest teraz. Obecnie o wiele więcej myślę o tym, co już było. To dla mnie niezwykłe doświadczenie. Świat to całość i jako całość trzeba go interpretować, wyciągać wnioski z tego, co było, zastanawiać się nad tym, co będzie, ale przede wszystkim co jest teraz. Często na spotkaniach ludzie zadają mi te same pytania i sądzą, że mnie to męczy. Ale tak nie jest. Jak powiedział Einstein: „Pytania są wprawdzie takie same, ale prawidłowe odpowiedzi zupełnie inne”. I właśnie te moje odpowiedzi wciąż się zmieniają, tak jak zmienia się moje doświadczenie. Z czasem nie zmieniamy wersji zdarzeń, ale lepiej zaczynamy rozumieć świat i wnikamy pod powierzchnię.

 

Najważniejsza wyprawa

W przeżyciu najtrudniejszych momentów pomagały mi często wiersze, filmy, obrazy. Pamiętam szczególnie wiersz Siergieja Jesienina Żegnaj, przyjacielu. Poeta napisał go własną krwią na ścianie pokoju w hotelu Angleterre w Leningradzie, gdzie go znaleziono. Podczas jednej z wypraw odwiedziłem ten hotel. Niesamowite jest dla mnie, że wiersz napisany w tak dramatycznym momencie życia przez człowieka, który odchodzi z tego świata, może komuś innemu dawać nadzieję, tak jak dawał mnie. Życie jest pełne paradoksów.

Kilkakrotnie dotknęły mnie ważne spojrzenia, tak jak to niezwykłe oko Boga bądź oko Bieguna na biegunie północnym, kiedy poczułem, że jakaś tajemnicza siła na mnie patrzy. Albo wcześniej, kiedy w Meksyku spojrzałem w oczy dwóch jaguarów, i na Zanzibarze, gdy razem z Kasią patrzyłem w oczy delfinów. Kiedy szedłem przez Grenlandię i Antarktydę, doświadczałem dziwnych zawirowań czasu i przestrzeni, oglądając swoją przeszłość i przyszłość.

Co dalej? Życie nie kończy się na biegunach i krańcach świata, żyje się tu i teraz. W tej chwili prawdziwą wyprawą jest dla mnie rodzina: Kasia, Pola i Kay. Ale mimo wszystko myślę czasami o zdobyciu Mount Everestu albo trzech biegunów w jednym roku: północnego, południowego i Mount Everestu właśnie. Myślałem też o locie w kosmos, choć pamiętam o tym, co mówił Stanisław Lem – że ciągle jesteśmy w kosmosie i lecimy w nim.

Niedawno trafiłem na trop niesamowitej historii Paula Bulgerina, który w 1510 r. zawędrował do Santiago de Compostela. Tam na swoje pytanie, czy istnieje ważniejsze duchowe miejsce, usłyszał odpowiedź, że jest nim Naga Góra na Pomorzu. Bardzo go to zdziwiło, bo mieszkał 100 m od niej. Ta anegdotyczna historia pokazuje właśnie, że bieguny są obok nas albo może w nas. Usłyszałem o tej historii właśnie w Santiago i pomyślałem o wyprawie w odwrotnym niż tradycyjny kierunku, czyli od Santiago de Compostela do Gdańska, pieszo przez Hiszpanię Drogą św. Jakuba, rowerem przez Francję i kajakiem do Polski. Odyseja, człowiek w poszukiwaniu wartości. Byłaby to próba zrozumienia współczesnego świata. Ciekawe, jaką drogę przebyliśmy od czasów Paula Bulgerina i w jakim kierunku nawigują Europa i świat?

 

Mądra przegrana

Kiedy zastanawiam się nad sensem Biegunów, przypomina mi się także Timajos Platona i historia Atlantydy. Według niektórych Atlantyda leży pod biegunem północnym. Dante umiejscawiał Eden na biegunie południowym. Spotkałem się też z teorią, że Biegun, czyli nieporuszony poruszyciel, jest związany ze Świętym Graalem, tak istotnym dla historii świata. Więc może wokół tych pojęć będzie kręcić się moja następna wyprawa? Co ciekawe, w I w. n.e. niejaki Pomponiusz Mela bardzo przekonująco opisał swoją wizję krańca świata. Cóż za niezwykła zbieżność nazwisk…

Wiele osób jest przekonanych, że to pieniądze decydują o sukcesie podobnych wypraw. Ale przecież nie widać, żeby ci najbardziej majętni ludzie wędrowali na bieguny. Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Będą, a potem się rozproszą, taką już mają naturę. Jeśli zarabiamy tylko pieniądze, tylko one po nas zostaną. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, co jest priorytetem naszego życia, i panować nad różnymi elementami rzeczywistości. Ważne, by mieć dalekosiężny cel, który nie musi być wartością materialną. Bo twierdzenie, że cel musi być geograficzny albo mierzalny, jest tylko złudzeniem. Nie można bać się paradoksów. Czasami za dobre rzeczy można zostać zlinczowanym, a za złe – nagrodzonym oklaskami. Człowiek jest tym, co daje innym.

We wszystkich moich wyprawach przeżywałem całą gamę stanów emocjonalnych, od euforii do klęski. Kiedy spoglądam na to dzisiaj, przekonuję się, że to właśnie porażka uczyła mnie więcej o świecie niż sukces. Nieudana próba trawersu Antarktydy sprawiła, że głębiej spojrzałem na rzeczywistość. Lepsza jest mądra porażka niż pusty sukces. Takie puste zwycięstwa mogą zaprowadzić nas do porażki, a klęski, z których umiemy się podnieść, prowadzą często do prawdziwych sukcesów. To niespełnienie było inspiracją dla mnie do powrotu w świat polarny i świat Arktyki i do wypraw z Jaśkiem Melą na oba bieguny.

 

Kierunek miłość

Wszystkie wyprawy były dla mnie ważne, ale nie można zapomnieć o Miłości i o tym, że jest jeszcze wyprawa z Kasią przez całe życie. Z Biegunami i Miłością związane są dwie niezwykłe historie o sile tego uczucia, która pokonała lody. Salomon Andrée w XIX w. wraz z Nilsem Strindbergiem i Knutem Fraenkelem postanowili dolecieć na biegun północny balonem, który nazwali Orzeł. Strindberg zostawił w ojczyźnie narzeczoną. Szwedzi nigdy nie dotarli na biegun, rozbili się po trzech dniach. Walczyli sto dni o przetrwanie, ale im się nie udało. Po 33 latach znaleziono ich ciała. Nils do końca pisał do narzeczonej listy. Anna Charlier długo na niego czekała, ale w końcu poślubiła innego mężczyznę. Nils nosił do końca medalion z jej zdjęciem i jej pukiel włosów. Korespondencję tę Anna dostała po wielu latach. Kiedy umierała, poprosiła męża, żeby jej ciało pochowano przy nim, jej serce miało jednak spocząć przy Strindbergu.

Druga historia dotyczy Douglasa Mawsona, australijskiego polarnika. Wyruszając na biegun południowy, również był już zaręczony. Kiedy wracał z wyprawy, był dosłownie wrakiem człowieka: stracił zęby, włosy, z wyglądu postarzał się o kilkadziesiąt lat. Wysłał telegram do narzeczonej, że zwalnia ją z danego słowa, bo niewiele z niego zostało. Na to ona odpisała, że weźmie to, co zostało.

 

Dotknąć tajemnicy

Na mojej drodze życiowej spotkałem Magdalenę Grodzką, niezwykłą kobietę. Była żołnierzem Armii Krajowej, brała udział w likwidowaniu konfidentów, pomagała Żydom w ucieczce z getta. Po wielu latach wyjechała do Kanady, aby jednak ostatecznie wrócić do Polski w latach 90. Z jej autobiograficznej książki Szczęściara dowiedziałem się, że kiedy umierał jej mąż, wielkim wsparciem były dla niej moje dzienniki z wypraw na bieguny. Odchodzenie męża było dla niej dochodzeniem na Biegun. Pisała, że czuje, iż razem ze mną dochodzą wspólnie na ten najtrudniejszy Biegun życia. To niesamowite, że moje wyprawy oddziałują na innych. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi i nie wiemy czasami, gdzie te kule zaniesie.

Mówi się, że kto poznał tajemnicę Biegunów, poznał tajemnicę świata. Ja po ich zdobyciu wcale nie czułem, że już wszystko wiem o świecie. Ale dzisiaj im więcej czytam o Biegunie, tym bardziej jest on dla mnie tajemnicą, której udało mi się dotknąć.

Wydaje nam się, że to my patrzymy na świat, ale może jest właśnie tak, że to my jesteśmy oczami świata, i to w nas przegląda się świat, odkrywając własne możliwości. W żaden sposób nie jesteśmy od tego świata oddzieleni. Jesteśmy nim.

 

Tekst jest fragmentem książki „Warto podążać za marzeniami. Moja podróż przez życie”, która ukazała się nakładem wydawnictwa G+J 7 listopada. To osobiste świadectwo życia filozofa, który został podróżnikiem i podróżnika, który nie przestał być filozofem. Tytuł, śródtytuły i skróty od redakcji.