Paralotnią z Huascaránu

Mauduit urodziła się u podnóża Alp, więc ze sportami zimowymi była za pan brat od małego. Z nart szybko przeskoczyła do wspinaczki lodowej – była jedną z pierwszych, o ile nie pierwszą kobietą wspinającą się lepiej od wielu mężczyzn. Równocześnie będąc po uszy naładowana seksapilem, owijała sobie męskie towarzystwo wokół palca.

Francuski Narodowy Związek Alpinizmu włączył ją do kadry, stąd już było blisko do gór najwyższych, a Chantal Mauduit w ten świat dosłownie wleciała. W Andach po wejściu na Huascarán, najwyższą górę Peru (6768 m), zleciała z niej na paralotni, bo i ten sport zdarzyło się jej uprawiać. Jak relacjonuje Jennifer Jordan – Francuzka wylądowała obok grupy wspinaczy, robiąc na nich takie wrażenie, że jeden z nich zaproponował jej udział w wyprawie na Mount Everest. Pojechała w 1991 r. i chociaż na szczyt nie weszła, postanowiła od tej pory zdobywać ośmiotysięczniki – bez tlenu, bo dobrze znosiła przebywanie na dużych wysokościach. I taki scenariusz miał się powtarzać: do osobistego sukcesu dzięki wrażeniu robionemu na mężczyznach. Tego samego roku pojechała znów, wywołując w bazie bijatyki między mężczyznami rywalizującymi o jej względy. Ona wybrała jednak Amerykanina Thora Kiesera – po prostu pakując mu się do namiotu z butelką alkoholu w ręku. Kieser w książce Jordan przyznaje, że miała niezaspokojony temperament.

Ale rok później, gdy pojechała na wyprawę na K2, Kieser był już dla niej historią – teraz jej wybrankiem został znany wspinacz Ed Viesturs, który z inną sławą Scottem Fischerem oraz... nadal zakochanym w niej Thorem Kieserem szturmował groźny szczyt. Przeniosła się zwyczajnie do obozu Eda, kiedy jej grupa szwajcarskich wspinaczy zrezygnowała z ataku.

Mauduit nie brała udziału w przygotowaniach drogi, poręczowaniu. 28 lipca po prostu wyszła za grupą atakującą i podłączyła się do nich. Kieser przetorował większość drogi w kopnym śniegu i niewiele przed szczytem odpuścił. Przetartym szlakiem Mauduit doszła na wierzchołek K2 razem z Rosjaninem Aleksiejem Nikiforowem. Ale schodząc, była już w fatalnej kondycji, zmarznięta i niemal ślepa, bo jej oczy zostały porażone przez promienie słońca odbijające się od śniegu. Rosjanin sprowadził ją do obozu IV i zostawił, stamtąd samotnie pociągnął ją ledwo żywy Kieser. Na ratunek wyszli Viesturs i Fischer, a później także Dan Mazur z jeszcze jednym wspinaczem i tak udało się pięciu mężczyznom uratować życie Mauduit.

Jej wejście okrzyknięto sukcesem, ale już wtedy pojawiły się głosy krytyki – że żaden facet nie otrzymałby takiej pomocy. Mężczyźnie nie pozwolono by też obijać się przy poręczowaniu i prowadzeniu drogi. Jennifer Jordan zauważa także, że Francuzka w relacjach bagatelizowała otrzymaną pomoc i w ogóle pominęła w podziękowaniach Thora Kiesera.

 

Worek ziemniaków

Chantal Mauduit zawsze powtarzała, że wspina się w stylu „alpejskim” – czyli z minimalną ilością sprzętu, potrzebną jedynie do szybkiego wejścia i zejścia na szczyt. Nie używała tlenu, więc nie potrzebowała butli. Ale równocześnie nosiła minimalistyczny plecak i unikała jak ognia wynoszenia zapasów do wyższych obozów.

W 1994 r. wybrała się po raz kolejny na Mount Everest razem z komercyjną wyprawą (uczestnicy płacą za udział, wykupując usługi przewodników). Gdy poproszono ją o wyniesienie osobistego sprzętu, odpowiedziała, że skoro jest klientką, to ładunek ma wynieść ktoś za nią. Tak, Chantal, jesteś klientką, ale nawet klienci muszą nieść własny zapas wody i osobiste rzeczy, nieprawdaż? Chyba nie chcesz, żeby podczas twojego wejścia ktoś niósł twoją szczoteczkę do zębów, mylę się? – miał odpowiedzieć zirytowany przewodnik. Wyprawa musiała skapitulować wobec złej pogody, ale stosunek Mauduit do dyscypliny wspinaczkowej pozostał stałym zarzutem wobec sławnej Francuzki.

W 1993 r. Mauduit zdobyła Czo Oju i Sziszapangmę – ale „na lewo”, bo nie miała odpowiednich zezwoleń. Po prostu po nieudanej próbie wejścia na Mount Everest przeniosła się pod kolejne szczyty i weszła na nie, mając gdzieś lokalne przepisy. Zostały na nią nałożone kary finansowe, które tylko sprowokowały ją do ostrzejszych publicznych wypowiedzi o nepalskiej i tybetańskiej biurokracji.

Tak samo, jak za nic miała lokalne przepisy, tak samo lekceważyła kulturę tubylców. W muzułmańskim Pakistanie, gdzie kobiety wychodzą z domu owinięte w burki, chodziła w obcisłych legginsach, ściągając na siebie oburzenie krajowców. Wzbudzała też swoim swobodnym zachowaniem wobec kolegów wspinaczy niezdrowe pożądanie u Pakistańczyków. Ci ostatni posuwali się nawet do prób gwałtu, ale Mauduit zawsze udawało się uniknąć molestujących ją agresorów. Nie zmieniła jednak ani sposobu ubierania, ani zachowania. Wciąż uważała, że to właśnie otoczenie ma się do niej dostosować, nie ona do otoczenia. Obozy bazowe poszczególnych wypraw traktowała zresztą jak kluby, w których wieczorami i nocami można urządzać znakomite zabawy, z tańcami, pijaństwem i wszelkimi uciechami. W oczach pakistańskich oficerów łącznikowych była, delikatnie mówiąc, „kobietą lekkich obyczajów”.

W 1995 r. znów ruszyła na Mount Everest, jak zwykle bez użycia tlenu, z Robem Hallem – tym samym, który rok później zginie na Evereście w tragicznej wyprawie opisanej przez Jona Krakauera w książce Wszystko za Everest. Hall musiał zawrócić Chantal Mauduit, ratować ją tlenem, aż wreszcie znosić za nogi i pod pachy z innymi wspinaczami, którzy ruszyli na pomoc (znów pojawił się Ed Viesturs). Ale w obozie IV Francuzka błyskawicznie doszła do siebie i sama wróciła do bazy. Hall skomentował potem tę akcję słowami o „niesieniu worka ziemniaków” i był wyraźnie zły na Mauduit.

 

Z wizytą u dalajlamy

Ta historia i reakcja Halla pozwalają sądzić, że wspinacze mieli Mauduit za złe nie tyle fakt, że było ją trzeba ratować, ale to, że nie dbała o zwiększenie bezpieczeństwa przez odpowiednie przygotowanie czy to sprzętowe, czy kondycyjne. Thor Kieser, z którego Jennifer Jordan wydobyła najbardziej intymne wspomnienia, powiedział wprost: Chantal nie dbała o siebie. Nie wyleczyła przed wyprawą poważnej kontuzji kolana, piła w trakcie wypraw ogromne ilości alkoholu, przerzucała na innych obowiązki przygotowania dróg wspinaczkowych. Narażała siebie, ale narażała też innych.

Czy jednak była wyrachowaną kobietą pozbawioną empatii? Z pewnością nie! Była mocno poruszona ubóstwem Nepalu i biedą tamtejszych dzieci – do tego stopnia, że zajęła się ich wspieraniem przez własną organizację charytatywną. Jej zaangażowanie dostrzegł sam dalajlama i przyjął ją na osobistej audiencji. W 2001 r. w Katmandu otwarto szkołę jej imienia.

Miała cięty język i poczucie humoru. Podczas pobytu w Paryżu wdrapała się bez zabezpieczenia na szczyt katedry Notre Dame, wieszając na niej flagę Tybetu. Jakiś czas później taki sam numer wycięła w bazylice Sacré- Cœur – weszła w nocy, wspinając się po elementach budowli. Ostatnią wyprawę na Dhaulagiri nazwała „Wyprawą słonecznikową” i pomalowała namiot w kwiatki.

Jaka więc była Chantal? Żadne określenie używane przez jej przyjaciół czy wrogów nie będzie trafne. Nie mogła być wyrachowana, skoro miała być nieodpowiedzialna. Nie można jej nazwać złym wspinaczem, bo pięciu ośmiotysięczników bez tlenu zły wspinacz nie zdobędzie. Nie była też profesjonalnym himalaistą, bo jej podejście do przygotowań sprzętu czy drogi zakrawało na farsę i zwiększało ryzyko. Niszczyła mężczyzn i doprowadzała ich do białej gorączki, ale równocześnie miała serce, którym pokochała nepalskie dzieci.