POBUDKA

Juleha rozpoczyna ceremonię – wyciąga przed siebie dłonie pełne ziaren prażonej kukurydzy, rozrzuca je wokół, a potem rytualnym sztyletem dotyka podłogi cztery razy, w czterech kierunkach świata. W ten sposób przywołuje duchy i prosi je o błogosławieństwo. Teraz, kierując ostrze w stronę pługu, wyśpiewuje starobugijską modlitwę w torilangi, świętym języku bissu. Jego dźwięczny głos wibruje w powietrzu, miesza się z dymem kadzideł i delikatnie budzi arajang ze snu. Juleha milknie, podchodzi do pługu, namaszcza go olejkiem i żeby okazać szacunek, całuje. Skinieniem głowy daje znak pozostałym, że obudzony pług mogą wynieść na zewnątrz, odwinąć przykurzony całun i obmyć drewno wodą. Przyjemna pobudka – myślę. Delikatny śpiew, pocałunek, a potem kąpiel i namaszczanie wonnymi olejkami – pewnie i śpiąca królewna byłaby zadowolona z takiego poranka.

Wieczorem, kiedy cichną meczety i dudnienie deszczu o blaszane dachy, na tarasie domu arajang zbierają się mieszkańcy pobliskich wiosek. Przyszli tu nie tyle dla pługu, co zobaczyć bissu w rytualnym tańcu. A ci, za ścianą jak za teatralną kurtyną, szykują się do występu. Kiedy zakulisowe przygotowania dobiegają końca, zaczyna się „show”.

Bissu wychodzą na taras niczym aktorzy na scenę. Rozbrzmiewa gong, błyskają flesze telefonów komórkowych, muzycy biją w bębny. Najpierw powoli, jakby dla rozgrzewki, tańczą wokół pługu z otwartymi wachlarzami w dłoniach. Wymachują nimi to w górę, to w dół przez kilka okrążeń, by potem zastąpić je masywnymi sztyletami. Bębny przyspieszają, tak samo jak taniec bissu, którzy pogrążają się coraz głębiej w transie. Wa Nani, z ostrzem sztyletu przytkniętym do cienkiej skóry szyi obraca się wokół arajang i wokół własnej osi. Naciska na rękojeść, próbuje wbić sztylet w krtań, wwiercić go w przełyk. W drugim końcu tarasu Wa Mata, drobniusieńki starszy bissu o żylastych dłoniach, pada na ziemię. Wije się ze sztyletem przyciśniętym do brzucha, przyklęka i napiera całym ciężarem ciała na ostrze. Jego pokryte bielmem oczy wydają się nieobecne, a on sam nieświadom tego, co dzieje się wokół. W tym czasie Juleha, z twarzą spoconą od wysiłku, pcha ostrze sztyletu w środek otwartej dłoni. Ale ani on, ani żaden inny bissu nie ma na skórze nawet najmniejszej rany, nie płynie ani kropla krwi. Podobno to znak, że bissu są we władaniu duchów, które chronią ich przed zranieniami. To także znak, że do domu arajang przybyły opiekuńcze bóstwa.

Muzyka milknie nagle, a z nią okrzyki przerażonych i podekscytowanych zarazem widzów. Z nastaniem ciszy bissu kończą taniec. Kończy się też pierwszy dzień Mappalili.

ŚMIGUS-DYNGUS I KREW KOGUTA

Drugiego dnia bissu powtarzają taniec ze sztyletami, a trzeciego, ostatniego, pług obnoszony jest po okolicznych wsiach w uroczystej procesji. To właśnie od niej wywodzi się nazwa święta, bo Mappalili znaczy po prostu „chodzić wokół wsi”.

O poranku wyruszamy z domu arajang. Na czele pochodu idą kilkuletni chłopcy w piłkarskich strojach, wszyscy jednakowych – z numerem 10 i nazwiskiem Messiego na plecach. Za drużyną małych Messich dorośli mężczyźni niosą święty pług, a za nim pod czerwonym ceremonialnym parasolem idzie Juleha. Procesję zamykają pozostali bissu i my, zwykli śmiertelnicy. Po drodze zatrzymujemy się kilka razy, żeby złożyć kosze z ofiarami przy drzewach, w których mieszkają opiekuńcze duchy, a potem skręcamy w stronę dawnych pól ryżowych, a obecnie – rybnych stawów. I chociaż ani pług, ani święto z rybami nie mają nic wspólnego, bissu co roku, trzymając się tradycji, wracają w to samo co dawniej miejsce…

Po przejściu przez wąskie ścieżki między stawami docieramy do celu. Procesja zatrzymuje się, a mężczyźni kładą pług na ziemi. Juleha z uniesionym w górę sztyletem recytuje modlitwę, potem klęka, nacina grzebień koguta, którego przynieśliśmy z wioski, nabiera na palec kilka kropel krwi i delikatnie wciera ją w drewno pługu. Bugijczycy wierzą bowiem, że krew, jako symbol życia i płodności, dostanie się z pługiem do ziemi, która dzięki temu wyda obfity plon.

Ale do tego bardziej niż krew koguta potrzebny jest deszcz. Dlatego następny etap święta, bugijski śmigus-dyngus, wyraża nadzieję na obfite opady. Chlust! Pierwsze wiadro wody ląduje na głowie Julehy. Chlust, obrywa jego pomocnik niosący ceremonialny parasol. A potem już każdy „leje” każdego: dzieci siebie nawzajem, dorośli bissu, kobiety święty pług, ja Julehę, a mnie – wszyscy – wiadrami, szlauchami, kubełkami, bo jako jedyna biała przyciągam najwięcej uwagi. Przemoczeni idziemy nad rzekę, by jeszcze raz obmyć święty pług, a potem na targ, gdzie przy świętym drzewie, w obecności duchów, bissu nacierają arajang olejkami, zanim znów owinięty białym całunem zaśnie na rok.

POŻEGNANIE

Pług został już odwieszony na miejsce. Na słońcu suszą się mokre stroje bissu, a oni sami w pośpiechu szykują się do wyjazdu do Dżakarty. Już jutro w stolicy dadzą kolejny pokaz, tym razem na festiwalu kultury. Żegnam się z nimi. Ściskam dłoń Julehy, dziękuję Wa Nani. Kiedy mam już odejść, Wa Mata, staruszek z bielmem na oku, wyciąga w moją stronę żylastą dłoń i podnosi kciuk do góry w geście aprobaty. Jego pozornie groźną twarz rozjaśnia szeroki uśmiech. – Kiedy znów do nas przyjedziesz? – pyta. – Może za rok – uśmiecham się trochę do niego, a trochę do siebie.

Tekst: Anna Jaszkiewicz