Zmarnować wakacje, umierając z nudów na praktykach w polskim szpitalu – taka wizja czekała mnie, gdy kończyłam kolejny rok studiów na biotechnologii. Ministerstwo wymaga, by każdy student odbębnił miesięczne praktyki zawodowe. „Odbębnił”, bo przecież to strata czasu. Nikt nie sprawdza, czy coś umiemy, czy nie. Połączenie nieprzyjemnego z bezużytecznym.

A przecież mogłam te wakacje spędzić w Chinach! To moja  prawdziwa pasja. Zaraził mnie ją mój brat, student sinologii mieszkający od lat w Państwie Środka. Po maturze całe pieniądze ze stypendium sportowego (ach, opłaca się szybko biegać!) zainwestowałam w bilet do tego kraju. Spędziłam tam wtedy zaledwie dwa miesiące, ale wiedziałam, że muszę wrócić.

A może połączyć praktyki z wyjazdem? Przyszła mi do głowy Baza Badawczo-Hodowlana Pandy Wielkiej w Chengdu. Podczas wcześniejszego pobytu w Chinach ominęłam Syczuan. Tymczasem ciągle od kogoś słyszałam: „Nie byłaś tam? Nie widziałaś więc pand? Jaka szkoda!”. Nie czułam co prawda, że dużo wtedy straciłam, skreślając tę prowincję z listy miejsc do odwiedzenia, ale gdzieś w podświadomości był pewien niedosyt, który stał się zalążkiem całego pomysłu.

ZNUDZONY JAK PANDA

Tylko czy oni tam potrzebują wolontariuszy? W internecie  znalazłam stronę bazy, napisałam e-maila z pytaniem o praktyki. Po trzech tygodniach przyszła odpowiedź: zakwalifikowali mnie do pracy w laboratorium! A kilka dni później napisała do mnie szefowa działu naukowego – Hou Rong, przedstawiając szczegóły projektu, w którym miałam uczestniczyć.

Baza Badawczo-Hodowlana Pandy Wielkiej w Chengdu,  do której jechałam na staż, to największy tego typu ośrodek naukowy na świecie. Oddalona o 7 km od centrum miasta od lat 80. zatrudnia specjalistów od endokrynologii, genetyki, reprodukcji i konserwacji gatunku. Ale 84 pandy wielkie i 58 czerwonych to także największa atrakcja turystyczna miasta, przyciągająca tu miliony turystów. Warto dodać: jedyna atrakcja. Oprócz mało reprezentatywnej statuy Mao, sprawującej pieczę nad miejscowym bałaganem, i kilku dość typowych świątyń Chengdu zachęca przyjezdnych jedynie klimatycznymi herbaciarniami.

Trudno tu nie trafić: praktycznie wszystkie hotele, hostele i zajazdy w Chengdu mają w swojej ofercie zwiedzanie ośrodka. Ja z turystycznej oferty nie korzystam: wsiadam do autobusu 198 i za jednego juana dojeżdżam pod pomnik czarnobiałego niedźwiedzia, przy którym znajduje się brama bazy. Po jej przekroczeniu jestem w innym świecie. W tyle zostają brudne ulice, hałas przejeżdżających samochodów i wołania chciwych taksówkarzy. Tu obcokrajowiec czuje się jak u siebie – Europejczycy, Amerykanie czy Australijczycy są tu zbyt częstymi gośćmi, żeby moja osoba robiła na kimkolwiek wrażenie. – Widziałaś już nasze niedźwiedzie? – pyta mnie pierwszego dnia Zhang Liang z mojego laboratorium. Przyznaję się jej, że nie. Rano, ze względu na liczne formalności, nie miałam na to czasu. Po chwili śladem mojej przewodniczki zarośniętymi bambusem ścieżkami docieram do pierwszego w moim życiu wybiegu dla tych zwierząt. Ku mojemu zdziwieniu zupełnie opustoszałego. „Jest za gorąco” – wyjaśnia Zhang Liang, proponując wejście do środka. W klimatyzowanych pomieszczeniach wypełnionych pędami bambusa i drewnianymi przeszkodami, które ledwo udają naturalne środowisko, wylegują się dwa samce. Siadam na podłodze i przez szybę wpatruję się w to dziwne zwierzę. Oparte o drewniany pal zgrabnie trzyma długą bambusową gałąź. Zupełnie jak człowiek! Po kilku dniach przyzwyczajam się do widoku rozleniwionych, znudzonych życiem niedźwiedzi godzinami wylegujących się w jednej pozycji. Zaczynam je rozumieć. Z takim futrem i przy takiej temperaturze robiłabym to samo!

OWACJE DLA MISIA

Wkrótce zresztą okazuje się, że mój  staż będzie równie monotonny. Przewidziana mi rola w projekcie badawczym Hou Rong polega na… ciągłym przesiadywaniu w laboratorium. Ośrodek w Chengdu razem z rezerwatem Wolong przygotowują się do spisu powszechnego pandy wielkiej w górach Syczuanu. Naukowcy próbują znaleźć najtańszą metodę, która umożliwiłaby tego typu przedsięwzięcie. Mnie przypada badanie pandzich odchodów. Muszę badać w nich zawartość celulozy i ligniny, zmiany poziomu hormonów oraz obecność bakterii w odchodach w zależności od upływającego czasu.

Długo w ogóle nie dopuszczają mnie do zwierzaków! Tym większą nagrodą jest wizyta w pandzim szpitalu, gdzie zbieram próbki do badań. Wreszcie mogę podejść blisko niedźwiedzia, a nawet go nakarmić. Obserwuję ogromną samicę w ciąży, niespełna dwa tygodnie przed porodem. Staję oko w oko z najbardziej agresywnym samcem w bazie. Ale najbardziej rozczulam się, gdy pewnego ranka odkrywam pandy aktywne! Dorosły samiec koślawo pędzi przez powstałe po porannym deszczu błoto, a łapy uciekają mu na boki. Obok młode niezdarnie wspinają się na drzewo, co chwilę spadając i koziołkując. Największym odkryciem są dla mnie pandy czerwone. Spędzam przy nich zdecydowanie najwięcej czasu, choć odwiedzający zwykle je pomijają. W porównaniu do swoich czarno-białych kuzynów mają w sobie więcej tajemnicy, bywają agresywne i wyniosłe zarówno w stosunku do siebie, jak i do niecierpliwie czekających na przejaw słodyczy i uroku turystów. Obserwuję sceny zazdrości, pościgi i walki, choćby dla zabawy. Po kilku dniach odkrywam panującą w stadzie hierarchię – żaden osobnik nie może rozpocząć konsumpcji przed przywódcą. Kiedy pewnego razu jeden śmiałek próbuje, kończy się tragedią. Zaatakowany samiec zdycha z powodu odniesionych ran i wycieńczenia organizmu.

FABRYKA PAND

Po dwóch tygodniach codziennych spacerów wokół wybiegów to nie niedźwiedzie, lecz ludzie stają się prawdziwym obiektem moich badań. Błyski  fleszy, okrzyki i piski radości, a nawet płaczące z zachwytu Chinki to żywy przykład na to, jak duży wpływ na nasze emocje może mieć zwierzę. Ukryte głęboko wybiegi pand są pierwszym przystankiem każdego gościa. Prowadzi do nich długa droga pełna wąskich odnóg ginących gdzieś w bambusowych lasach. Wysiłek i szczypta poświęcenia są jednak warte zachodu – widząc po raz pierwszy czarno-białe koślawe stworzenie z ogromnymi oczami, uroczo potykające się o wystające korzenie lub o własne nogi, przeżywa się katharsis. Wystarczy, że panda beztrosko ryknie, a wszyscy wzdychają jak zahipnotyzowani. Kiedy z sukcesem wchodzi na drzewo, rozlegają się oklaski.

Po publicznym karmieniu, które zazwyczaj odbywa się między godz. 8 a 10, zwierzęta wyganiane są z zalanego żarem placu zabaw do zamkniętego pomieszczenia, gdzie pod ścisłą kontrolą spędzają resztę dnia. Warto wstać wcześnie, aby prócz dorosłych osobników zobaczyć nowo narodzone różowe stworzenia, w ogóle nieprzypominające pandy wielkiej, czy bawiące się jednoroczne maluchy. Właśnie niedźwiedzie niemowlaki są prawdziwym oczkiem w głowie syczuańskiego ośrodka. Tuż obok nieświadomych niczego, beztroskich turystów naukowcy z Chengdu pracują, mając na uwadze jeden cel: zwiększanie populacji. Genetycy dbają o zróżnicowanie genetyczne, endokrynolodzy monitorują poziom hormonów płciowych u samic i samców, określając w ten sposób najlepszy moment do zapłodnienia, a departament reprodukcji pobiera nasienie i ustala strategię rozrodczości na kolejne lata. Chlubą instytucji jest największy na świecie bank spermy tych zwierząt, z którego miliony zamrożonych probówek są poddawane innowacyjnym badaniom, dzięki którym zwiększa się jakość plemników. Fabryka pandy wielkiej pracuje pełną parą.

Młode są wychowywane w połowie przez matkę, a w połowie przez weterynarzy. Wydawałoby się, że tak dobrze naoliwiona i nastawiona na sukces maszyna, jaką jest ośrodek w Chengdu, działa bez zarzutu. Tymczasem urodzone w niewoli, rozpieszczane smakołykami zwierzęta, nad którymi sprawuje się 24-godzinną opiekę, siedem dni w tygodniu, nigdy nie zaznają smaku wolności. To luka w systemie, której naukowcy nie potrafią załatać. Pierwsza próba wypuszczenia dorosłego osobnika do syczuańskich lasów skończyła się tragicznie – po kilku tygodniach zwierzę znaleziono martwe. Po tym incydencie w rezerwacie Wolong, oddalonym o 140 km od Chengdu, powstał program, którego założeniem jest przystosowanie młodych niedźwiedzi do życia na wolności. Moim zdaniem nieprędko jednak usłyszymy o jego sukcesie.

Odwiedziny bazy badawczo-hodowlanej w Chengdu  przypominają mi pójście do kina na średnio ciekawy film: cieszysz się, że poszedłeś na seans, ale wychodzisz z ulgą i mocnym postanowieniem, że już drugi raz go nie obejrzysz. Dla mnie pobyt w ośrodku był jednak cenną szkołą życia, dyscypliny i otwierania się na przygodę. Kiedy po zakończeniu stażu opowiadam memu bratu o niedźwiedziach, on kwituje to słowami: „Nuda. Tylko jedzą, śpią i robią kupę”. Właściwie się z nim zgadzam. Ale z drugiej strony – co mają robić? W końcu są zwierzętami!

Wolontariusz – to brzmi dumnie

Chcesz połączyć przyjemne z pożytecznym?  Zostań wolontariuszem. Pomogą ci w tym organizacje pozarządowe (NGO) lub placówki publiczne. Możesz także jako osoba świecka wyjechać za granicę na misję – to jednak propozycja tylko dla wierzących chrześcijan.

Zastanów się, ile czasu możesz poświęcić na wolontariat.

Rozejrzyj się, może tuż obok jest potrzebna pomoc.

Skontaktuj się z koordynatorem i podpisz  porozumienie o współpracy, czyli tzw. umowę wolontariacką.

Odwiedź przydatne strony internetowe: www.wolontariat.org.pl, www.bazy.ngo.pl, www.misje.salezjanie.pl, www.worldvolunteerweb.org

Panda wielka

Jedno z nielicznych żyjących na świecie zwierząt uważanych  za żywą skamielinę, zamieszkuje głównie pasma górskie prowincji Syczuan. Aż 99 proc. jej diety stanowi bambus, z czego jest w stanie strawić jedynie jedną piątą.

 

W starożytnych Chinach była symbolem pokoju – armia, która chciała się poddać, podnosiła flagę z jej wizerunkiem. Dziś za jej zabicie grozi tam kara śmierci. Nic dziwnego: panda jest niemal obiektem kultu – trzy lata temu w Chengdu zorganizowano wystawę przedmiotów wykonanych z… pandzich odchodów.

Panda czerwona

Chińczycy nazywają ją „ognistym lisem”, po angielsku firefox – to od niej wzięła się nazwa popularnej przeglądarki internetowej. Zamieszkuje głównie lasy wysokogórskie w Nepalu, Indiach, Chinach i Birmie.

 

Osiąga wagę do 6 kg, genetycznie bliższa szopowatym niż niedźwiedziowatym, w niewoli dożywa nawet 14 lat. Jej głównym pożywieniem jest bambus. Potrafi spożyć 200 tys. liści bambusa dziennie. Ogon, którego podczas wspinaczki panda używa jako balansu, w chwilach relaksu zawijany jest wokół głowy.