Mgła pojawia się i znika jak w słynnym horrorze, stoję przyklejona do skalnej półki, bo znów otoczyła mnie swoimi mackami, a widoczność spadła do kilku metrów. Słyszałam, że pogoda  w Dolomitach bywa kapryśna i coś w tym jest – od rana bawi się z nami w kotka i myszkę, dlatego choć jest już prawie południe, wciąż nie wiemy, czy uda nam się dotrzeć do Alimonty (2580 m n.p.m.), najwyżej w tych górach położonego schroniska. Na przemian pada, świeci słońce lub wieje wiatr, trzy pory roku w ciągu jednego dnia. Ale ja lubię takie wyzwania, ahoj, przygodo, myślę sobie i cieszę się każdą minutą wędrówki!

W Dolomitach Brenta wiele szlaków to wąskie wycięte w zboczach półki skalne. Fot. Agnieszka Franus

Na razie szczęście nam sprzyja. Jak chociażby rano, kiedy to deszcz przerwał występ orkiestry Kremerata Baltica, ale już po kilkunastu minutach uśmiechnęło się słońce i leżąc lub siedząc na trawie, oparci o głazy wysłuchaliśmy niezapomnianego koncertu. Muzyka Szuberta i Chopina płynęła, unosiła się, falowała, wypełniała górską dolinę, odbijała się od szczytów, wywindowując to miejsce do rangi najpiękniejszej sali koncertowej świata. Wszyscy chyba mieliśmy ciarki. 

 

 

Muzyka prosto z gór

Od lipca do końca sierpnia w Dolomitach odbywa się około 25 plenerowych koncertów pod hasłem Sounds of the Dolomites. I każdy, kto chce, może ich posłuchać. 

Kiedy wyruszyliśmy z Madonna di Campiglio, miasteczka, które leży w regionie Trentino i jest bazą wypadową do Dolomitów Brenta, spodziewałam się, że będę wędrować po najbardziej malowniczej części tego pasma górskiego, ale nie do końca wiedziałam, co mnie naprawdę czeka. Teraz muszę przyznać, że uroda Dolomitów jest oszałamiająca. Większość z nas zna je pokryte śniegiem, ponieważ to właśnie tutaj po tych odsłoniętych i zielonych dziś dolinach jeździ się na nartach. Jednak latem prezentują się zdecydowanie bardziej okazale. Rano wjechaliśmy kolejką nad przełęcz Passo del Groste (2442 m n.p.m.), by pieszo panoramicznym szlakiem dotrzeć do schroniska Tuckett (2272 m n.p.m.) i kilkaset metrów dalej wysłuchać koncertu. A to podobno dopiero przedsmak tego, co nas jeszcze czeka – zapewnia Nikola, śniady trzydziestolatek z burzą czarnych loków na głowie, który jest naszym przewodnikiem. Po górach chodzi tak jak my po dolinach. Bez wysiłku. I cały czas się uśmiecha, nawet dyscyplinując nas, że mamy iść gęsiego, nie oddalać się od grupy i zatrzymywać tylko tam, gdzie nam pozwoli. Wyjaśnia, że Dolomity osypują się jak tynk ze starych ścian i trzeba wiedzieć, gdzie bezpiecznie zrobić sobie przerwę. Tymczasem mgła wycofuje się, odsłaniając kawałek po kawałku kolejną fantastyczną panoramę. Zaczynam lubić tę mgłę – właściwie dzięki niej Dolomity są jeszcze bardziej idylliczne. 

Schronisko Alimonta to najwyżej położone schronisko w Dolomitach Brenta (2580 m n.p.m.). Fot. Agnieszka Franus

Tuż przede mną na trawiastej łące usianej kwiatami wyrasta schronisko Maria e Alberto ai Brentei, a w jego tle dwa monumentalne szczyty: Cima Tosa, czyli Ogolona Głowa (3159 m n.p.m.), którego oblicze przykrywa śnieżna czapa, i Crozzon di Brenta (3135 m n.p.m.) z charakterystycznymi trzema wierzchołkami, dumni ambasadorzy Dolomitów. Tak jak Nikola ja również cały czas się uśmiecham, endorfiny szaleją w krwiobiegu, mimo że od wysiłku drżą mi nogi. Wcześniej pokonaliśmy odcinek, który porastała bujna roślinność, kosodrzewina, sosny, rododendrony i skalniaki. Za ich sprawą poczułam się, jakbym znalazła się w jakimś zagubionym, tajemniczym ogrodzie. 

Teraz Nikola zarządza przerwę w schronisku Maria e Alberto ai Brentei na gorącą herbatę i sprawdzenie prognozy pogody. Od tego, jaka będzie, zależy dalszy plan. Szlaki zostały tutaj tak wytyczone, że odległość między schroniskami wynosi od godziny do 2,5 godz. spokojnego marszu, ale trudno się nimi wędruje podczas deszczu, czasami są to bowiem wąskie wycięte w zboczach półki. W środku jest przytulnie, od kaflowego pieca bije ciepło, suszą się na nim przemoczone ubrania. Choć idąc pod górę, raczej nie sposób zmarznąć – wystarczy chwila postoju, żeby na tej wysokości zrobiło się zimno. Grzeję więc skostniałe dłonie kubkiem parującej herbaty i słucham historii Bruna Detassi, dla którego to miejsce było domem. Ten niezwykły człowiek to tutejsza legenda, wspinacz, niestrudzony wędrowca i miłośnik Dolomitów, który wytyczył w nich najpiękniejsze szlaki, jak mówią – szlaki z duszą, w sumie ok. 100 dróg. Dla Bruna wspinaczki i wędrowanie po Dolomitach były jak narkotyk. Podobno jeszcze w wieku 80 lat zdobywał tutejsze szczyty – po tym, co widziałam do tej pory, wcale mu się nie dziwię. 

 

 

Energetyczny kop

Góry czyszczą głowę, sprawiają, że wszystkie nasze sprawy i problemy zostają w dolinach. Jesteśmy tylko my i natura. I ten kontakt daje mi niezłego energetycznego kopa. Rozgrzani uzupełniamy nasze bidony wodą i w drogę. Nikola oznajmia, że mamy okno pogodowe i nie ma na co czekać. Im wyżej, tym krajobraz staje się coraz bardziej księżycowy. Dolomity po przekroczeniu linii roślinności zachwycają tysiącami odcieni szarości i coraz większą pustką. W pełnym słońcu zdają się być srebrne. Lawirujemy między blokami skalnymi wielkości domów, by po chwili zapadać się po kostki w rumoszu. 

Zejście ze schroniska Alimonta do schroniska Maria e Alberto ai Brentei zajmuje ok. 2 godz. Fot. Agnieszka Franus

Jesteśmy na ponad 2 tys. m i dopiero tutaj, z bliska, widać, w jak malowniczy sposób rozpadają się Dolomity. Otacza nas ocean srebrnego żwiru, który spływa po zboczach, tworząc kamienne wodospady. Z nich wynurzają się pionowe turnie trzytysięcznych szczytów niczym gotyckie katedry. Trekking nie należy do trudnych – szlak jest dobrze przygotowany i oznaczony. Czerwono-białe chorągiewki wymalowane na głazach perfekcyjnie wskazują drogę, co jakiś czas mijamy też innych wędrowców, których pozdrawiamy z uśmiechem, ale nie są to tłumy. Tutaj docierają tylko nieliczni, zresztą liczba noclegów w schronisku Alimonta jest ograniczona i trzeba je w sezonie rezerwować z wyprzedzeniem, co zrobiliśmy. Co prawda każde schronisko ma obowiązek przyjąć gości – ale dobrze mieć wówczas własny śpiwór i karimatę, bo będziemy prawdopodobnie spać na ławce albo na podłodze. Celebrujemy każdy krok, zachłannie rejestrując widoki i robiąc setki zdjęć. Dolomitami nie sposób się nasycić: tymi fakturami, kolorami, kształtami, które zmieniają się jak w kalejdoskopie. Do Alimonty docieramy tuż przed zachodem słońca. W nagrodę dostajemy kolejny spektakl. Szczyty otaczające schronisko niczym korona zmieniają barwę ze srebrnej na różową. Zostajemy na zewnątrz, dopóki się nie ściemni. Na kolację zamawiam sobie wielki puszysty naleśnik z dżemem z owoców leśnych i znów wpadam w zachwyt. Nie spodziewałam się, że na tej wysokości zaserwują mi coś tak pysznego. 

INFO:

Czas: 3 dni

Koszt: 1 tys. zł.

Dojazd

Nie ma bezpośredniego połączenia. Wizz Air lata do Mediolanu (170 km) lub Verony (170 km) i Bergamo (177 km). 
Jak dojechać do Madonna di Campiglio z różnych lotnisk i dworców: campigliodolomiti.it/lang/EN/pagine/dettaglio/trasportation,119/reach_campiglio_from_the_airports,770.html.

Nocleg

W schroniskach trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem, w sezonie bywa pełne obłożenie. Alimonta oferuje nocleg wraz z posiłkami – kolacją i śniadaniem; rifugioalimonta.it. Należy pamiętać, że większość schronisk jest czynna od czerwca do końca września, i w tym czasie należy planować trekking.

Warto wiedzieć

Wypożyczenie roweru od 20 euro. E-biki są prawie dwa razy droższe, ale dla początkujących to idealna opcja.
Warto kupić DoloMeetCard, która w wysokim sezonie kosztuje od 30 euro za 1 dzień, 64/3 dni 95/6 dni.
Upoważnia do przejazdów kolejkami z Madonna di Campiglio, Pinzolo i Val Rendena, transport na tym terenie, aktywności sportowe i wycieczki, wstęp do muzeów i zamków.

Jedzenie

W Madonna di Campilio są aż dwie restauracje z gwiazdkami Michelina. Ale jeżeli nie zależy nam na aż tak wysublimowanej kuchni i nie chcemy za dużo wydać, znajdziemy tu wiele pizzerii i innych lokali serwujących pyszne dania na każdą kieszeń.