Centrum Limy o szóstej nad ranem jest puste, taksówka błyskawicznie przemierza wąskie ulice. Wysiadamy przy Plaza Ma­yor i zmierzamy do Domu Literatury Peruwiańskiej, dawnego dworca kolejowego. Stąd rusza pociąg Centralnej Kolei Transandyjskiej. W przestronnym holu na jednym z filarów płaskorzeźba twarzy inżyniera Ernesta Malinowskiego – polskiego wizjonera i marzyciela, który przybył do Peru w 1852 r.
Kolej, uważana za cud techniki, jest jego dziełem. Ruszamy śladami polskiego inżyniera. Nasza ekipa to rodzina 2+2, w której część młodsza składu liczy sobie 6 i 3 lata.

Pociąg osobowy z Limy do Huancayo kursuje raz w miesiącu w okresie kwiecień–listopad, a więc wtedy gdy pozwala na to pogoda. Na początku lat 90., w czasach naznaczonych przez terroryzm, ruch osobowy został na długi czas zamknięty. Terrorystów już nie ma, ale środki ostrożności pozostają: „Señores, prosimy otworzyć plecaki,” obsługa uśmiecha się, ale jest stanowcza. Wagony dzielą się na dwie klasy. W „klasycznej” jadą głównie Peruwiańczycy. „Turystyczna”, znacznie droższa, zajęta jest w większości przez gringos. Dla jednych  i drugich orkiestra dęta na peronie gra skoczną marinerę.

Pokonanie 332 km zajmie nam 14 godz. Wzniesiemy się na wysokość ponad 4800 m n.p.m., aby zatrzymać się na poziomie 3200.  Na razie pociąg dopiero mija centrum i kołysze się przez dzielnice El Augustino, Santa Anita i Ate. Trąbi przeraźliwie i budzi sensację. W Peru widok pociągu jest rzadkością. Na terytorium 1,2 mln km² łączna długość połączeń kolejowych to zaledwie 1,9 tys. km.

 

W górę

Mijamy Chosicę, letniskową miejscowość, do której masowo jeżdżą mieszkańcy stolicy. Po co? Po słońce! Lima leży wprawdzie zaledwie 12 stopni na południe od równika, ale do najbardziej słonecznych miast kontynentu nie należy. Między czerwcem a październikiem niebo spowijają ciężkie chmury przechodzące w gęstą mgłę lub mżawkę, tzw. garúa. To zasługa zimnego oceanicznego Prądu Humboldta i sąsiedztwa Andów.

Z każdą minutą podróży słońca przybywa. Ostre promienie rozpraszane przez topniejącą warstwę chmur oświetlają okoliczne wzgórza. Wznosimy się coraz wyżej. W Chosice, zaledwie 54 km od oceanu, osiągamy wysokość 860 m n.p.m. To już prawdziwe góry. Za 20 km ściany wąwozu Rimac, którym biegną tory, będą prawie pionowe. W Tornamesie zmieniamy kierunek jazdy – to pierwszy z sześciu zakosów na trasie. Takie rozwiązanie pozwoliło utrzymać nachylenie szyn poniżej niebezpiecznych 45 stopni.

Krótki postój w San Bartolomé – 1513 m n.p.m. Przekupki otaczają pociąg, sprzedając papas rellenas – ziemniaczane specjały. Za San Bartolomé przejeżdżamy przez Las Verrugas, najdłuższy i najsłynniejszy z kilkudziesięciu żelaznych mostów na trasie. Przejazd na wysokości 80 m robi wrażenie. Przy pracach nad głębokimi przepaściami zaangażowani byli inżynierowie, marynarze i fachowcy z okolicznych wiosek. Imperium Inków słynęło przecież z wiszących mostów.

Dojeżdżamy do El Infiernillo. Malinowski zaprojektował tu wyjątkowe połączenie mostów i tuneli – tych ostatnich na trasie przejedziemy aż 63, łącznie mają 6 km długości. Wykuto je w litej skale. A pamiętać trzeba, że zdarzyło się to w wieku XIX! I funkcjonuje do dzisiaj! Centralna Kolej Transandyjska to ucieleśnienie ówczesnych marzeń o dostępie do bogactwa Andów – złóż cynku, miedzi, srebra, ołowiu. Tak aby transportować je do Callao, kluczowego portu Ameryki Południowej. To była jedna z głównych idei polskiego inżyniera.

 

Czas inżynierów

Skąd się tu wziął Malinowski? Urodzony w 1818 r., w szlacheckiej rodzinie na Wołyniu, Ernest po upadku powstania listopadowego wraz z ojcem i bratem uciekł do Francji. Tam skończył politechnikę, a następnie elitarną szkołę budowy dróg i mostów. W 1852 r. jako młody inżynier podpisał w Paryżu 6-letni kontrakt z peruwiańskim rządem i pod koniec grudnia postawił stopę w porcie Callao. Peru przeżywało właśnie okres prosperity. A wszystko dzięki... ptasim odchodom, w które obfitowało wybrzeże. Tzw. guano jest doskonałym naturalnym nawozem, a andyjski kraj to, obok Madagaskaru, największy na świecie rezerwuar tego produktu. Koniunkturę gospodarczą wykorzystał prezydent Ramón Castilla, intensywnie modernizując Peru. By wcielić swoje pomysły w życie, potrzebował on specjalistów.

Malinowski trafił w swój czas. Szybko rzucił się w wir pracy. Tworzył podwaliny pod szkołę inżynieryjną, modernizował mennicę w Limie, prowadził rozmaite prace inżynieryjne. Fortyfikacja portu w Callao przeprowadzona pod jego kierownictwem przyczyniła się później do zwycięstwa w bitwie pod Callao i odparcia ataku hiszpańskiej floty 2 maja 1866 r. Za to wszystko  w tymże roku został okrzyknięty bohaterem narodowym Peru. W późniejszym okresie życia Ernest Malinowski stanie się współzałożycielem Towarzystwa Geograficznego i elitarnego Klubu Narodowego wzorowanego na angielskich klubach dla dżentelmenów.

Inżynier, myśliciel, filantrop. Określany jako „doskonały dżentelmen” był jedną z głównych postaci ówczesnego życia towarzyskiego w Peru. W Ameryce pozostał do końca życia. Po śmierci, w 1899 r. w Limie, został pochowany z najwyższymi honorami. Jadąc przez Andy, czytamy o tym w biografii inżyniera autorstwa Danuty Bartkowiak.

 

Najwyżej

Za oknami wagonu świeci popołudniowe słońce. Widać w nim doskonale konstelację barw i form masywów górskich. Tu Andy odsłaniają całe swoje bogactwo.  Widok wspaniały, ale na wysokości 4 tys. m nie tylko on zapiera dech. Choroba wysokościowa – soroche – daje się wielu we znaki. Coraz więcej podróżnych zapada w drzemkę, a raczej w letarg.

Jadąc drugą odnogą trasy, przejeżdża się przez La Cimę (4835 m n.p.m.); do roku 2005 było to najwyżej na świecie położone miejsce, do którego dociera kolej. Na niedalekiej przełęczy Ticlio, przez którą przejeżdżamy, kilkanaście lat temu stanął pomnik Ernesta Malinowskiego autorstwa Gustawa Zemły; umożliwiły to starania Elżbiety Dzikowskiej i Stowarzyszenia Inżynierów i Techników PKP. W miejscowości Nueva Morococha działa też szkoła jego imienia.

Fantastyczne krajobrazy okrywa zmierzch. Docieramy do La Oroya, metalurgicznej stolicy Peru. Ostatnie tory na tym odcinku, mimo wielu przeciwności, udało się położyć w 1893 r., jeszcze za życia inżyniera.

Do Huancayo – czyli miejsca, w którym teraz kończy się trasa – kolej dotarła już po jego śmierci,
w 1908 r. 400-tysięczne miasto to dziś najważniejszy ośrodek Sierra Central. Słynie z mates burillados, misternie zdobionych tykw wyrabianych  w pobliskiej miejscowości Cochas. Z miastem kojarzona jest papa à la Huancaína, popularna przystawka  w kuchni peruwiańskiej. To właśnie dzięki kuchni – bogatej i różnorodnej – Peru buduje dziś swoją markę.

– Smakuje ci comida peruana? – pyta z dumą chyba każdy tutejszy taksówkarz wiozący turystów. I rzeczywiście ma być z czego dumny. Nie bez przyczyny peruwiańskie restauracje coraz częściej zauważane są w najbardziej prestiżowych światowych rankingach.

Turystów do Peru przyjeżdża coraz więcej – z Polski ponad 5 tys. rocznie. Jednak Huancayo leży poza głównymi szlakami, tj. Machu Picchu, Titicaca, Arequipa. Dlatego miejscowi bardzo cieszą się z każdego przybysza.

Kilkunastogodzinną jazdę kończymy o 9 wieczorem. Na peronie orkiestra dęta. I telewizja. „Jak minęła podróż?” – słyszą wymęczeni przyjezdni. Spędzą tu dwa dni. Pojadą na lodowiec Huaytapallana, do sanktuarium Santa Rosa de Ocopa. Obejrzą formacje skalne Torre Torre. I wrócą do Limy tym samym pociągiem.

W tym roku zostanie otwarta linia kolejowa z Cusco do Puno – Belmond Andean Explorer. Opisywana jest jako najbardziej luksusowy pociąg w Ameryce Łacińskiej. Czy podróż nią będzie tak samo spektakularna jak podróż koleją Malinowskiego?