Choć zazdroszczę majestatycznych widoków fiordów (a trochę też kondycji) tym, którzy przyglądali się im z wysokości rowerowego siodełka, to muszę przyznać, że z pokładu samolotu prezentują się naprawdę zabójczo.

Samolot, którym leciałam, można byłoby właściwie nazwać „powietrznym autobusem”, bo podczas rejsu startował i lądował sześć razy. Wzlatywał na 10 min, by po chwili siąść na minilotnisku gdzieś na końcu świata i zostawić albo zabrać mieszkających tam Norwegów. Był przepełniony dziećmi i zwierzętami, które właściciele trzymali na swoich kolanach. Wrażenia jak ze środka komunikacji miejskiej, z jedną drobną różnicą – podczas lotu nad fiordami piloci zgodzili się przyjąć do kokpitu jednego pasażera, żeby mógł fotografować widoki przez przednią szybę. Nie muszę chyba wyjaśniać, że tym szczęściarzem zostałam ja! Mogłam napawać się wspaniałą panoramą, zjawiskowym zestawieniem gór i wody. Adrenalina naprawdę mi skoczyła.  Myślę, że pozostałym pasażerom poziom adrenaliny też się podniósł, ale z całkiem innego powodu... Piloci zniżali maszynę tak bardzo, że podwozie zdawało się muskać okoliczne szczyty. Spędziłam w kokpicie kilkanaście minut, zamieniłam też kilka słów z pilotami. Dla nich taka podróż była chlebem powszednim, dla mnie niezapomnianym przeżyciem.

Moim celem w tej podróży był tak naprawdę Nordkapp, czyli Przylądek Północny. Kiedy tam dotarłam, uśmiechnęłam się na widok globusa, o którym krążą już legendy i który stanowi obiekt żartów. Ale faktycznie – do zrobienia sobie z nim pamiątkowej fotografii ustawiła się kolejka, długa jak po bilety na dobry koncert. Mnie najbardziej zależało na tym, żeby stanąć na skraju klifu, który ma 307 m i robi wrażenie dwadzieścia razy większe niż na zdjęciach.

Zaciągałam się tym widokiem, jakbym robiła inhalację. Żałowałam, że nie mam bardziej pojemnych płuc. Wobec takich okoliczności przyrody kompletnie traci się głowę. Połączenie wysokości, na której się tam znajdujemy, przestrzeni i Oceanu Arktycznego wprawia w stan, jakbyśmy dotarli do celu, ale takiego ostatecznego. Znajdujemy się na zupełnym końcu świata, dalej nie ma nic. Bo przecież nie ma już gdzie zrobić kolejnego kroku.

Katarzyna Frydrych

NO TO W DROGĘ:

GDZIE

■ Sognefjord (leży na północ od Bergen) o długości 203 km jest jednym z najdłuższych i najgłębszych (1308 m) fiordów na świecie. Jego odnoga – Nærøyfjord – trafiła na listę UNESCO jako jeden z najbardziej zjawiskowych fiordów.