Zdarza się, że kilka niefortunnych okoliczności zbiega się w czasie, czyniąc sytuację dramatyczną. Tak stało się w Nome – w odciętym od świata miasteczku wybuchła epidemia  groźnej i bardzo zakaźnej choroby. Gdy z pomocą ruszyła sztafeta psich zaprzęgów wioząca lek, kibicowała jej cała Ameryka. Rozpoczął się wyścig ze śmiercią.

Jest jesień 1924 r. W Nome, dawnym ośrodku gorączki złota leżącym nad Morzem Beringa,  wszystkie sprawy toczą się utartym trybem. Mieszkańcy przygotowują się do nadejścia zimy. Gromadzą zapasy jedzenia i uszczelniają domy. W pobliżu miasta cumuje „Alameda”, ostatni pasażerski statek w tym sezonie. Trwa rozładunek zaopatrzenia: węgla, lekarstw, pudeł z mrożonymi indykami, masłem, oraz innych dóbr. Zapasy muszą wystarczyć na długie zimowe miesiące. Od listopada do czerwca nie dopływa tu żaden statek. Nome zostaje odcięte od świata przez lód skuwający Morze Beringa.

Jednym z 1,4 tys. mieszkańców Nome  jest Curtis Welch – 50-letni lekarz zakochany w Alasce. Na daleką Północ przybył w 1909 r. Przez wiele lat pomagał ludziom w różnych ośrodkach górniczych, gdzie wydobywano złoto. Teraz sprawuje opiekę medyczną nad 10 tys. osób, w większości Eskimosów, żyjących na rozległym obszarze między Oceanem Arktycznym a deltą Jukonu.

24 GRUDNIA 1924 R.

Podczas swojej 18-letniej praktyki na  Alasce Welch miał już nie raz okazję przekonać się, że rdzenni mieszkańcy tych terenów są mało odporni na choroby przywleczone przez białych. Przypadek eskimoskiej dziewczynki Margaret, którą lekarz bada w wigilię Bożego Narodzenia, jest jednak szczególny. Objawy – silny ból gardła i lekka gorączka – przypominają zapalenie migdałków. Matka nie pozwala jednak zbadać pacjentki, doktor musi więc poprzestać na przypuszczeniach. Zaleca dziecku wypoczynek w łóżku przez święta. Cztery dni później otrzymuje niepokojącą wiadomość – dziewczynka zmarła. Śmierć z powodu zapalenia migdałków ma miejsce rzadko, lecz czasem się zdarza – notuje w dzienniku.

To już drugie dziecko, które zmarło po odpłynięciu parowca „Alameda”. Pierwszym był dwuletni eskimoski brzdąc, który do Nome przybył z rodziną z Holy Cross, osady nad Jukonem. Doktor podczas wizyty obejrzał nie tylko małego pacjenta, ale także jego rodzeństwo, i dokładnie wypytał rodziców o sytuację w wiosce, z której przyjechali. Z ulgą wykluczył błonicę – bardzo zakaźną chorobę bakteryjną, zwaną też dławcem, która u nieleczonych dzieci kończy się zwykle śmiercią z powodu zatkania krtani. 

20 STYCZNIA 1925 R.

W czasie obchodu w szpitalu Welch  bada trzyletniego Billy’ego, którego przyjął dwa tygodnie wcześniej z powodu powiększenia migdałków i osłabienia. Teraz w gardle chłopca pojawiły się szarawe zmiany. Lekarz już wcześniej zaczął podejrzewać najgorsze, zwłaszcza gdy dotarły do niego wieści o śmierci dwójki dzieci z Sandspit, pobliskiej wioski eskimoskiej, ale tego dnia nie ma już wątpliwości – Billy jest chory na błonicę.

Dla Nome nie może być gorszego momentu na postawienie tej przerażającej  diagnozy. Welch jeszcze latem stwierdził, że szpitalny zapas surowicy anty-błoniczej, jedynego skutecznego leku, gdzieś zniknął. Nie martwił się tym, bo dotychczas na Alasce nie spotkał ani jednego potwierdzonego przypadku błonicy. Na wszelki wypadek złożył jednak zamówienie do biura komisarza zdrowia w Juneau. Tyle że lek nie przypłynął na pokładzie „Alamedy”. Trzeba czekać na niego do wiosny. Welch ma do dyspozycji tylko niewielką ilość surowicy, zaledwie 80 tys. jednostek, na dodatek przeterminowanej o sześć lat. Musi działać szybko, ale spokojnie. Jeżeli wybuchnie panika, ludzie zaczną w popłochu opuszczać Nome i epidemia błyskawicznie rozprzestrzeni się na całym zachodnim wybrzeżu Alaski.


KILKA DNI PÓŹNIEJ

Wiadomość o epidemii błonicy w Nome króluje na pierwszych stronach amerykańskich gazet. W mieście obowiązuje kwarantanna. Zamknięte są szkoły, kościoły, kina i kluby. Dzieci mają całkowity zakaz opuszczania domów. Coraz więcej drzwi zdobi złowieszczy czerwono-czarny napis: „Kwarantanna. Zachować ostrożność”. Do 24 stycznia zmarły cztery osoby, zachorowało około 20, a dalszych 50 może w każdej chwili się zarazić. Tydzień wcześniej Welch wysłał do ministerstwa zdrowia w Waszyngtonie rozpaczliwy telegram, w którym prosił o milion jednostek surowicy. Ale nawet jeżeli znajdzie się potrzebna ilość leku, jak go dostarczyć do Nome? Transport drogą morską jest niemożliwy aż do wiosny. Pozostaje długa droga lądowa. Z wolnego od lodu portu Seward na południu Alaski kursuje kolej do Nenana. Stamtąd do Nome pozostaje 1080 km. Psie zaprzęgi pocztowe pokonują ten odcinek w 25 dni. To zbyt długo. Jedyną szansę daje sztafeta, która wyruszy jednocześnie z Nome i Nenana i spotka się mniej więcej w połowie drogi – w miejscowości Nulato.

 

26 STYCZNIA

 

Do gubernatora Alaski przychodzi depesza z informacją, że szpital w Anchorage dysponuje 300 tys. jednostek surowicy antybłoniczej. To niewiele, ale w sytuacji zagrożenia życia liczy się każda ilość leku. Gubernator zleca wysłanie go pociągiem na północ. Musi zdecydować, czy cenną przesyłkę powierzy później psim zaprzęgom, czy pilotowi samolotu. Gubernator jest naciskany przez kongresmena o nazwisku Suther-land oraz Thompsona – wydawcę Fairbanks Daily News-Miner. Obaj widzą w epidemii szansę dla rozwoju lotnictwa na Alasce. Gdyby udał się lot z Fairbanks do Nome, byłby to prawdziwy przełom.

Gubernator rozważa wszystkie za  i przeciw. Transport lotniczy na Alasce dopiero raczkuje. Co prawda udały się eksperymentalne loty pocztowe, ale odbyły się w cieplejszych miesiącach. Teraz temperatura spadła do –45°C, a niebo rozjaśnia się tylko na kilka godzin. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek pilot był w stanie znieść lodowate powiewy w otwartym kokpicie – a tylko takimi samolotami dysponuje spółka lotnicza z Fairbanks. Jeśli coś pójdzie nie tak, zginą nie tylko ludzie, ale też cenny lek, tak bardzo oczekiwany w Nome.

27 STYCZNIA

Późnym wieczorem Dziki Bill Shannon odbiera na stacji kolejowej w Nenana przesyłkę z surowicą. Przywiązuje ją do sań i podrywa psi zaprzęg do biegu. Jest pierwszy w sztafecie, która zmierza w kierunku Nome. Musi jak najszybciej pokonać ponad 80-kilometrowy odcinek do Tolovana, gdzie przekaże paczkę kolejnemu poganiaczowi. Normalnie tę trasę maszerzy robią w dwa dni, z noclegiem w Minto. Ale zgodnie z poleceniem gubernatora zaprzęgi mają podróżować bez przerwy, niezależnie od pogody, aż w połowie drogi napotkają Leonharda Seppalę. Ten Norweg jest najlepszym poganiaczem psów na Alasce.

Dziki Bill jest świadom ryzyka, jakie podejmuje w tę mroźną noc. Łamie zasady przeżycia zimą na Alasce. Jedna z nich, zwana zasadą czterdziestek, ostrzega przed wyruszaniem z zaprzęgiem, gdy temperatura spada poniżej –40°C i gdy przekracza 4°C (+40 stopni w skali Fahrenheita). W drugim przypadku psom grozi przegrzanie. W pierwszym do wielu niebezpieczeństw czyhających na maszera dochodzi największe – zamarznięcie na szlaku. Nie bez powodu pewne alaskie przysłowie mówi: „Podróżowanie w temperaturze 45°C poniżej zera jest w porządku, dopóki wszystko jest w porządku”. A nie wszystko jest w porządku. Około trzeciej nad ranem Dziki Bill z twarzą poczerniałą od odmrożeń dojeżdża do gospody w Minto. Z pysków kilku psów kapie krew, co jest objawem krwotoku płucnego spowodowanego mroźnym powietrzem – na zewnątrz jest –52°C! To najsroższa zima od dwóch dekad. Bill ogrzewa przy piecu surowicę, by nie zamarzła, zostawia trzy najbardziej wyczerpane psy, które wkrótce padną, i gna dalej.

NAJSZYBCIEJ JAK SIĘ DA

Psy walczą ze śmiercią w wyścigu do  Nome – krzyczy nagłówek w San Francisco Bulletin. Psy przewożą antytoksyny do zasypanego śniegiem miasta Alaski – widnieje na łamach Washington Herald. Zapomniane przez wszystkich miasto dawnej gorączki złota znów trafia na czołówki gazet. Nadawane są także audycje radiowe o Wyścigu ze śmiercią. Doktor Welch otrzymuje depesze z prośbami o wywiady i relacje, co doprowadza go do szewskiej pasji, bo „jest lekarzem, a nie rzecznikiem prasowym”. Zresztą i tak nie ma czasu. Epidemia szybko się rozszerza – 29 stycznia jest 20 potwierdzonych przypadków choroby i niemal dwa razy tyle niesprawdzonych. Zapas przeterminowanej surowicy szybko się kończy i doktor podaje ją tylko najbardziej potrzebującym.

W tej sytuacji gubernator Alaski podejmuje ryzykowną decyzję. Surowicę między Nulato a Nome także przewiezie sztafeta, a nie – jak pierwotnie zakładano – sam Seppala. Jego zmęczony

zaprzęg z pewnością nie dorówna szybkością wypoczętym psom innych maszerów. Są jednak dwa problemy. Seppala ma największe doświadczenie w przemierzaniu niebezpiecznego skrótu przez Zatokę Nortona. Poza tym nie można go powiadomić o zmianie planu, bo linie telefoniczne biegną tylko 80 km od Nome.

31 STYCZNIA

Kończy się trwająca od kilku dni dobra pogoda. Nadciąga blizzard – burza śnieżna z lodowatym wiatrem. Brzegiem Zatoki Nortona zmierzają ku sobie dwa psie zaprzęgi. Jednym kieruje Henry Ivanoff, rosyjski Eskimos. Drugi należy do Seppali. Obaj nic o sobie nie wiedzą. Kiedy Ivanoff gwałtownie zaczyna machać rękami i krzyczeć, Seppala go ignoruje. Dopiero gdy przez gwizd wiatru przebijają się słowa „Surowica! Surowica! Mam ją tu!”, hamuje sanie. Norweg przejmuje cenny ładunek i natychmiast zawraca do Ungalik. Wybiera drogę przez zamarzniętą zatokę, mimo że wiatr wieje od brzegu. Grozi to dostaniem się w pułapkę – pękający lód może zostać wypchnięty na pełne morze. Seppala zdaje się na Toga, swego ukochanego psa przewodnika. Od czasu do czasu wychyla się z sań, nasłuchując. Żaden dźwięk nie zapowiada pękania lodu. Po kilku godzinach zaprzęg szczęśliwie osiąga brzeg zatoki w Isaac Point. Udało się zaoszczędzić dzień!

1 LUTEGO

Wiatr dmie z prędkością 110 km/godz., przewracają się sanie w odsłoniętych miejscach. Temperatura spada do –56°C. Jeśli surowica zamarznie, lód rozsadzi ampułki. Zaniepokojony Welch prosi burmistrza Nome, by wstrzymać sztafetę na czas najgorszej pogody. Liczba chorych wzrosła do 28, ale lepiej, by otrzymali lek później niż wcale. Wieść o wstrzymaniu sztafety nie dociera jednak do wszystkich maszerów i kolejne psie zaprzęgi podążają do Nome.

Przedostatni w sztafecie jest Gunnar  Kaasen. Miał dowieźć surowicę do Solomon, ale oślepiony blizzardem minął gospodę. Dochodzi do wniosku, że nie ma sensu zawracać, i jedzie dalej, do Port Safety. Tam uznaje, że stratą czasu będzie robienie przerwy, skoro do celu pozostały zaledwie 32 km. Wczesnym rankiem 2 lutego Kaasen wjeżdża na główną ulicę Nome. Z trudem schodzi z sań, podchodzi do Balta – przewodnika zaprzęgu, i traci przytomność.

***
Dwa tygodnie po zakończeniu sztafety kwarantanna w Nome została zniesiona. Surowica wprawdzie zamarzła, ale nie zniszczyła szklanych ampułek, poza tym okazała się skuteczna. Ale po opanowaniu sytuacji przyszła pora na oskarżenia i żale, do których przyczyniły się media. Gazety prześcigały się w opisywaniu Kaasena i Balto, zapominając o pozostałych maszerach i psach. Wszyscy odnieśli sukces, a wiele psów przypłaciło to życiem. Raz uruchomiona machina była jednak trudna do zatrzymania. Kaasen i jego zaprzęg natychmiast stali się sławni. Poganiacz podpisał kontrakt filmowy i wyruszył w długie tournée po USA. Zarzucano mu później, że celowo ominął gospody, bo żądny sławy sam chciał przekazać surowicę

Welchowi. Lekarzowi zresztą też się  oberwało. Obwiniano go o śmierć kilku pacjentów, bo nie zidentyfikował choroby odpowiednio wcześnie – przypadek błonicy miał miejsce w Nome prawdopodobnie już we wrześniu 1924 r.

W nowojorskim Central Parku stanął posąg ku czci Balta podpisany:  Z dedykacją dla nieugiętego ducha psów zaprzęgowych… Wytrzymałość – Wierność – Inteligencja. Był to bolesny cios dla Seppali – uważał on, że pomnik postawiono nie temu psu, co należało. Zdaniem poganiacza zasługi jego Toga były dużo większe, choćby dlatego, że podczas sztafety pokonał aż 420 km. Rozżalony sugerował nawet, że jako przewodnik w zaprzęgu Kaasena biegł Fox, ale to psie imię było bardzo pospolite na Alasce, a przez to mało chwytliwe dla prasy, dlatego dziennikarze opisali Balta.

Paradoksalnie – epidemia, którą udało się opanować dzięki psom, przyczyniła się do odstawienia zaprzęgów do  lamusa. 2 lutego 1925 r. prezydent Coolid- ge podpisał Akt Poczty Lotniczej. Prywatne przedsiębiorstwa mogły składać oferty na dostarczanie przesyłek. Dziesięć lat później istniało już kilka stałych linii lotniczych, a w 1938 r. psie zaprzęgi przewiozły ostatni ładunek poczty.


NA PODSTAWIE: GAY I LANEY SALISBURY OKRUTNY SZLAK, ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2005; WWW. BALTOSTRUESTORY.COM/SERUMRUNSYNOPSIS.HTM