Są na świecie kraje, które na długo pozostają w pamięci. Czasem za sprawą ludzi, czasem z powodu kuchni, a niekiedy przez przyrodę lub architekturę. Niewiele jest jednak regionów, które łączą w sobie zarówno bogate tradycje kulinarne, spektakularną naturę, jak i interesującą historię. Taka jest jednak Kapadocja.

Turcja ma niejedno oblicze

Ta kraina historyczna w środkowej części kraju – Anatolii – ma niezwykłe dziedzictwo kulturowe. Wpływ na rozwój Turcji miały największe cywilizacje w dziejach. To Kapadocja była ważnym centrum chrześcijaństwa, gdzie narodziła się idea życia klasztornego. Znaleźć można tam świątynie i monastery, które wciąż pamiętają czasy Bizancjum i Cesarstwa Rzymskiego. To właśnie tam w osamotnieniu studiowano pierwsze teksty i księgi poświęcone nauczaniu Jezusa.

Kapadocja kojarzy się głównie z charakterystycznym, tufowym ukształtowaniem terenu, miastami wydrążonymi w skale oraz dziesiątkami balonów, które latają nad tą bajeczną krainą. Region ten jest jednak dużo bardziej zróżnicowany, o czym przekonałem się podczas „Epickiej jazdy" samochodami Mazda CX-5 oraz CX-60.

Pierwszy dzień spędzamy w bajecznym Ürgüp

Pierwszego dnia podróży ze Stambułu dolatujemy do Nevsehir, żeby dostać się do maleńkiego miasta Ürgüp. To właśnie tutaj znajduje się dolina Göreme, w której w przeszłości zostało wykutych aż 350 kościołów. Było to miejsce pielgrzymek mnichów i zakonników, którzy szukali spokoju i ciszy potrzebnej do medytacji.

Już w IV wieku n.e. powstawały tu pierwsze wspólnoty anachoretów, którzy w tufowych skałach drążyli swoje miejsca odosobnienia. Wybór nikogo nie powinien dziwić. To olbrzymi obszar, w którym (szczególnie w dawnych czasach) nietrudno było się ukryć…

Dzień w Ürgüp spędzamy na krótkim zwiedzaniu miasta oraz odpoczynku w hotelu, który – jak większość budynków w tym miejscu – również prawie w całości został wykuty w skale. Wkrótce czekają nas dwa wyczerpujące dni, które spędzimy w autach, jeżdżąc wymagającymi drogami. Z każdą godziną, która przybliża nas do startu, ekscytacja narasta.

Czas w drogę, czyli ponad 1100 kilometrów przez wymagające drogi Turcji

Następnego ranka, tuż po śniadaniu, spotykamy się wszyscy (dziennikarze i ekipa Mazdy) na odprawę. Otrzymujemy wszystkie potrzebne informacje, mapy i wskazówki. O godzinie 8:30 jesteśmy już gotowi do wyjazdu. Epicka jazda oficjalnie się rozpoczyna.

Z Ürgüp ruszamy w stronę Elazig. Te dwa miasta dzieli nieco ponad 500 kilometrów. Nasza trasa prowadzi jednak przez Kamienną Drogę Kemaliye (Kemaliye Taş Yolu), która uchodzi za jedną z najbardziej ekstremalnych na świecie. Zanim jednak dotarliśmy do Kemaliye, mijaliśmy przepiękne i charakterystyczne elementy krajobrazu Kapadocji.

Pagórkowaty obszar, przez który przejeżdżaliśmy zachwycał na każdym kroku, a właściwie zakręcie. Mijaliśmy ruiny dawnych fortec i zamków, małe miasteczka, bezdroża i stepy. W niektórych miejscach napotykaliśmy wypasające się bydło oraz farmerów na koniach, którzy zaganiali zwierzynę. Widoki rodem z kultowych westernów. Coś niezwykłego!

Kamienna droga Kemaliye to niemałe wyzwanie dla kierowców

W końcu dotarliśmy do Kemaliye, które powitało nas tabliczką informującą o tym, gdzie jesteśmy. Oraz tunelem wydrążonym w wielkiej skale, który wyglądał jak wrota do innego wymiaru. Dołem leniwie płynął Eufrat, który, niczym krokodyl, czekał, aż ofiara sama wyjdzie mu na spotkanie. Tym razem musiał obejść się smakiem, bo zarówno Mazda CX-5, jak i CX-60 poradziły sobie znakomicie na szutrowej i niezwykle wąskiej drodze.

Na trasach takich jak ta, niezwykle ważne jest zachowanie ostrożności. Niepozorne SUV-y zapewniały niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Po kilkudziesięciu minutach zostawiliśmy Kemaliye za sobą i jechaliśmy dalej, niczym bokserzy, którym udało się przetrwać pierwszą rundę. Ale kolejna wciąż była przed nami. Należało zachować skupienie, bo następnego dnia mieliśmy zmierzyć się z górą tuż nieopodal Trabzonu...

D915 to prawdopodobnie najtrudniejsza droga na świecie

Drugiego dnia „Epickiej jazdy" dotarliśmy do północno-wschodniej Turcji, a krajobraz zmienił się nie do poznania. Z pustynno-stepowego anturażu przenieśliśmy się w bardziej azjatycki, leśny i dżunglowy. Natura jednak nie dawała za wygraną i postanowiła utrudnić nam wyprawę.

Temperatura spadła do kilkunastu stopni, padał przelotny deszcz, a pasmo górskie Soganli Daglari spowite było gęstą mgłą. Aby dostać się na drugą stronę góry, musieliśmy pokonać prawdopodobnie najtrudniejszą drogę na świecie – D915. Droga ma 106 km długości. Trasa biegnie z południa na północ od Bayburt w kierunku małego miasteczka Of.

Droga jest szutrowa i pełna dziur. W pewnym momencie tworzy serpentyny, które są tak wąskie, że najmniejszy błąd może spowodować upadek w przepaść. To niewątpliwie trasa dla kierowców o mocnych nerwach, którzy nie mają lęku wysokości. Na szczęście mgła była biała i gęsta jak mleko, dlatego patrząc z samochodów nie zdawaliśmy sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Jedynie wyobraźnia podpowiadała, co nas czeka, jeśli na chwilę stracimy kontrolę nad pojazdem.

Turcję najlepiej odkryć, zjeżdżając z drogi głównej

Na szczęście dla nas, Mazda okazała się niezawodnym samochodem na takie drogi i w niczym nie odstawała od klasycznych terenówek. Choć nie obyło się bez niefortunnego zdarzenia. Wychodząc zwycięsko z ostatniego etapu naszej podróży, złapałem gumę. Prawdopodobnie najechałem na bardzo ostry kamień, ponieważ opona była w jednym miejscu doszczętnie rozcięta. Cóż, zdarza się. Po to ostatecznie są koła zapasowe.

Po wyczerpującej przygodzie spędziliśmy ostatni dzień w Trabzonie, nad Morzem Czarnym. Popijając turecki czaj i jedząc lokalne przysmaki kontemplowaliśmy ten niezwykły kraj. Tego poranka odwiedziliśmy Monaster Sumela, który znajduje się godzinę drogi od miasta.

To jeden z najstarszych bizantyjskich klasztorów w kraju. Powstał ok. 386 r. n.e. Zbudowano go na ścianie skalnej i przez lata służył duchownym za miejsce do spotkania z Bogiem i medytacji. Na ścianach kaplicy głównej znajdują się freski świętych Kościoła, a w środku na suficie – olbrzymia ikona Maryi i Jezusa. Gdyby na chwilę zapomnieć o wszystkich ludziach, którzy wraz ze mną zwiedzali klasztor, zamykając oczy, można poczuć tę samą aurę, którą czuli przed laty mnisi. Mistycyzm tego miejsca jest wciąż żywy.

Monaster Sumela

Czas w Turcji jednak powoli dobiegał końca. Byłem pod olbrzymim wrażeniem, jak niezwykli ludzie tu żyją oraz jak bardzo nieoczywista i wciąż nieodkryta jest Turcja. Turyści zazwyczaj znają ją z wakacji na południu, resortów i bajecznych plaż. Ten kraj jednak oferuje o wiele więcej, o czym przekonać można się tylko, jeśli nawet na chwilę zjedziemy z głównej drogi.