Zobacz galerię zdjęć z kopalni srebra >>>

Był rok 1490. Władysław Jagiellończyk zostawał właśnie królem Węgier, a chłop zwany Rybką, jak gdyby nigdy nic, orał swoje pole.

Nagle zobaczył bardzo ciężki minerał, który okazał się galeną srebronośną – rudą ołowiu z domieszką srebra. Dziś znają ją wszyscy – w dużym uproszczeniu: dzięki kryształkom galeny tysiące ludzi przed laty mogło bez użycia energii elektrycznej odbierać programy rozgłośni radiowych.

W średniowieczu zaś w okolice Tarnowskich Gór zaczęli zjeżdżać poszukiwacze, górnicy i wszelka brać licząca na szybkie wzbogacenie. Srebro było w cenie. Nie tylko stanowiło surowiec do produkcji biżuterii, bite były z niego również monety, a lekarze odkryli na nowo, że ma właściwości bakteriobójcze i można nim np. dezynfekować wodę.

I tak, na polu, gdzie Rybka znalazł cenny kruszec, powstała kopalnia (eksploatowana do 1912 r.) z misternym labiryntem górniczych chodników, które – mimo że nie dają już srebra – zdumiewają każdego, kto do nich zejdzie. Są prawdziwym podziemnym cudem.

Łodzią po kopalni

Przewodnik opowiada, że przez cztery wieki w kopalni powstało ponad 20 tys. szybów, a łączna długość chodników i sztolni przekroczyła 150 km! To ogromne ukryte miasto – tak imponujące, że po zakończeniu wydobycia rudy powstał pomysł, żeby udostępnić je turystom.

W 1976 r. oficjalnie otwarto Kopalnię Zabytkową Rud Srebronośnych. W tamtych latach był to jedyny tego typu obiekt w Europie. Dziś ciągle jeden z niewielu, w którym można pływać łodziami. Może dlatego turyści nazywają górnicze chodniki tarnogórską Wenecją.

Nie muszę ubierać się zbyt ciepło, bo temperatura w podziemiach jest stała, bez względu na pogodę na zewnątrz.

Schodzę na głębokość 40 m. Udostępniona do zwiedzania część kopalni ma łączną długość 1740 m. Niby to niewiele, ale tutaj czas płynie inaczej i już po kilku minutach mam wrażenie, że jestem w podziemiach od wielu godzin.

Komora Srebrna jakby wbrew nazwie połyskuje złotym odcieniem. Została zachowana w historycznym, niezmienionym stanie i, trzeba przyznać, to działa na wyobraźnię. Cisza dookoła, czas cofa się tu o kilka stuleci, pod ścianą figury górników zastygły przy pracy.

Dalej stoją oryginalne wózki z końca XVIII w., na których transportowany był urobek; praca tutaj nie należała do łatwych. Wrażenie robi komora Niska, która choć ma 2 tys. m² powierzchni, to tylko… metr wysokości.

Ale ja czekam na największą atrakcję kopalni: przepłynięcie chodnika zalanego krystalicznie czystą wodą. Wsiadam do łodzi na przystani Szczęść Boże i płynę do szybu Żmija. Dookoła cisza i ciemność, ale nie ma się czego bać. Nad wszystkim czuwa wszak Święta Barbara, patronka górników.

Skarbnik i morsy

Kopalnię zamieszkują od wieków legendarne postacie. Od samego początku błąka się tu Skarbnik, duch, który w dawnych czasach zawarł z górnikami pakt o nieagresji. W zamian za to, że nie wydadzą go sądom, gwarantował im nieograniczony dostęp do srebrnej rudy. Ale górnicy chcieli być sprytniejsi, a sam Skarbnik był raczej mało przyjemny, układ więc został zerwany. Ukrył więc on srebro głęboko i zatopił korytarze.

Dziś przemyka jedynie od czasu do czasu najczęściej pod postacią sztygara, dzieci widują go jako krasnala, wiele zaś osób – lepiej nie pytać pod wpływem czego – jako mysz. Mysz tu więc nie zdziwi, ale kobieta w stroju kąpielowym i w czapce na głowie brodząca w wodzie już tak.

Zimą spokój podziemnych duchów zakłóciły Morsy z Chechła Rodem, czyli miłośnicy kąpieli w ekstremalnych warunkach. Zeszli pod ziemię i kąpali się w Sztolni Czarnego Pstrąga. Woda ma tam ok. 6°C. O zdrowie morsów dbał lekarz, a dzielna grupa pokonała korytarz w 20 min. Ja jednak nie myślę o wejściu do wody. Zdecydowanie wolę łódź.

W pogoni za pstrągiem

Żeby przepłynąć Sztolnię Czarnego Pstrąga, trzeba do niej najpierw dojść. Ale nagrodą jest najdłuższa w Polsce podziemna trasa!

Swoją nazwę sztolnia wzięła od pstrągów, które w wodzie może dostrzec wprawne oko i które wyglądają na czarne. Niegdyś odwadniała tarnogórskie podziemia, miała pierwotnie 4,6 km długości, a teraz jej 600-metrowy fragment przemierzam w ciszy i niemal całkowitej ciemności. Jest magicznie.

Od czasu do czasu słyszę krople spadającej ze skał wody. Zupełnie odcinam się od świata zewnętrznego. Płyniemy powoli, ściany chodnika są tak blisko, że można dotknąć ich wilgotnej powierzchni. Przewodnik przeprawia nas pomiędzy szybami Ewa i Sylwester. Trudno się nawet zorientować, że jesteśmy na wodzie. Jest tak czysta, że wydaje się nie mieć struktury.

Największą atrakcją kopalni jest jej autentyczność – podkreśla Marek Kandzia, przewodniczący Zarządu Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej. – Pozostałe po eksploatacji przestrzenie są nienaruszone, a ingerencja dotyczyła fragmentów udostępnionych turystom. Czyli to nie tylko Wenecja. To także wenecki wehikuł czasu.

Tekst: Joanna Lamparska