Hen, po sinusoidalnych pagórkach 

Najpierw dojechałam do miejscowości Peneda, swoistej mekki dla wspinaczy i turystów. Tamtejsze sanktuarium Nossa Senhora da Peneda – dwie strzeliste wieże i schody prowadzące do kościoła głównego, przypominające trochę Hiszpańskie w Rzymie – zdaniem miejscowych ma podobno ochraniać śmiałków gotowych ruszać w góry. Moje auto zostało na parkingu, ja wzięłam rower, żeby nie zanieczyszczać klarownego i ostrego górskiego powietrza, i udałam się dalej.

Trzy pasma gór – Serra da Peneda, Serra Amarela i Serra do Gerês – mieszają się tutaj z bujną i trochę dziką jeszcze naturą puszczoną samopas w odpowiednich proporcjach i oddzielają nizinne połacie Portugalii. Choć park narodowy utworzono, żeby chronić rzadkie gatunki roślin, to równie ważna była ochrona stylu życia mieszkańców. Niespecjalnie cenią oni sobie nowoczesność, wielu z nich żyje bez prądu i bieżącej wody, w domach budowanych z gliny i kamienia, żywiąc się głównie tym, co sami zdołają uprawić i wyhodować.

– Zejdź z roweru i zjedz coś – usłyszałam w pierwszej wiosce, jaką miałam po drodze. Zsiadłam więc, dając odpoczynek nogom, trochę drżącym po sinusoidalnych pagórkach, i do rąk niemal od razu trafiła mi pajda chleba z mąki kukurydzianej z owczym serem, a do miski wlano potrawkę z baraniny. Staruszeczka cała na czarno nie przestawała dokładać mi do talerza zaś jej mąż co chwila brzdąkał butelką z winem z własnoręcznie zebranych winogron, aż w końcu musiałam się napić, wiedząc jednak, jak po nim pójdzie mi dalsza jazda. Nie wybrzydzałam, a na drogę dostałam bochen chleba, suszone mięso i spory kawał sera – prowiant, który nie raz zagubionemu tutaj wspinaczowi uratował życie.

Niemalże każde wzniesienie Serra da Peneda nadaje się do wspinaczki. Chociaż pasmo nie grzeszy wysokością – najwyższy szczyt Pedrada ma 1416 m – to jednak nie wysokość tu ważna, a stromizna.

 

Diabelski mostek

Nie jestem wspinaczem, ale jadąc rowerem, co rusz zahaczałam wzrokiem o zwisającego ze skały człowieka. Raz nawet przyuważyłam wychodzącego z wąskiej jaskini pośrodku skalnej ściany przeciągającego się wędrowca. Wnęki wyżłobione przez setki lat wiatrem dochodzącym tu od oceanu sprzyjają nocowaniu w nich, jednak to opcja dla co bardziej odważnych, niecierpiących na klaustrofobię połączoną z lękiem wysokości.

W Serra do Gerês ścieżki dla wędrowców i rowerzystów upstrzone są oczkami wodnymi i wodospadami. Wiedziałam, że muszę zobaczyć przynajmniej jeden z nich, Pincaes, na samym południu pasma Gerês. Nie spodziewałam się niczego specjalnego, dlatego lekko zadziwił mnie widok. Człowiek niczym pająk przyczepiony był do skały, a tuż obok spadała woda, cienkim, lecz wartkim nurtem obmywając granit i ukazując wspinaczowi szczeliny doskonale nadające się na uchwyty.

Pojechałam ku mostowi Misarela, który jest już poza parkiem, ale wciąż głęboko w lesie, z przepływającą pod nim rzeczką Rabagão. Urokliwe to miejsce, przez wieki – budowla pochodzi ze średniowiecza – zieleń wdarła się już głęboko w kamień nie tylko samego 13-metrowego mostu, ale i wąskich schodków prowadzących do niego. Legenda mówi, że zbudował go sam diabeł, ponieważ łukowatej konstrukcji nic nie podtrzymuje od dołu, jest jednym z nielicznych tak długich, zachowanych z tamtego okresu.

Postanowiłam być jak wspinacz. Ustawiłam stopę w zagłębieniu, przytrzymałam się rękoma, włożyłam drugą stopę i już wydawało mi się, że się uda, kiedy lewa noga wyślizgnęła mi się z wnęki, za nią poszła dłoń, potem druga i zobaczyłam jedynie błękit nieba nad sobą przecinany wiatrakiem moich rąk. I to byłoby na tyle.

Tekst: Iza Klementowska