Imię i nazwisko
Aron Ralston

Urodzony
27 października 1975 r.

Aron Ralston, Amerykanin urodzony w Indianapolis, wyróżniał się wśród swoich rówieśników. Kiedy miał 26 lat, porzucił pracę inżyniera mechanika w dużej korporacji. Było to pewne źródło utrzymania, nie dawało mu jednak satysfakcji. Ostatniego dnia pracy wysłał maila do swoich przyjaciół z cytatem z Goethego: Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię. Odejście uczcił w szczególny sposób – najpierw wspiął się na Denali, najwyższy szczyt Ameryki Północnej, później odbył półroczną podróż przez 26 stanów i Kanadę, po czym pod koniec 2002 r. zakotwiczył w Aspen, dużym ośrodku narciarskim w Kolorado. Tam zatrudnił się w sklepie ze sprzętem turystycznym. Nie cierpiał na nadmiar pieniędzy, ale wreszcie miał czas na to, co lubił – wspinaczkę, jazdę i bieganie na nartach, eksplorację kanionów i samotne przemierzanie wszelkich pustkowi. A także realizowanie projektu samotnego zdobycia zimą 59 czterotysięczników w stanie Kolorado, czego nikt wcześniej nie dokonał.

Świadomość ryzyka nie powstrzymywała go przed jego podejmowaniem. Wielokrotnie ledwie uchodził z życiem i sam się dziwił, jakiego opiekuńczego ma anioła stróża. To niebywałe szczęście niwelowało skutki nieprzemyślanych czasami zachowań. Kiedyś z młodszą siostrą Sonją wybrał się nad wodospady kanionu Havasuapi – strumienia, który wpada do potężnej Kolorado. Niesiony iście ułańską fantazją Aron wspiął się na skałę i skoczył w ubraniu do wody. Gigantyczny wir, jaki go schwytał, przytrzymywał z dala od brzegu, mimo że czynił rozpaczliwe wysiłki, by do niego dopłynąć. Przed oczami mignął mu nagłówek w gazecie:  Inżynier idiota topi się w Wielkim Kanionie, ciało znaleziono w jeziorze Mead. Gdyby linę ratunkową rzucono mu kilka sekund później, tak właśnie by się stało.

W 2003 r. wybrał się na nartach na  górę Resolution, niedaleko Aspen. Po jej zdobyciu zjechał ośnieżoną niecką, namawiając do tego przyjaciół i lekceważąc ryzyko zejścia lawiny. Zaskoczyła ich przy linii drzew. Była to lawina piątego, najwyższego stopnia, której zwykle nikt nie przeżywa. Oni przeżyli. Aron igrał z losem, ale znów mu się udało.

Wszystkie jego działania nieuchronnie zbliżały go do pewnego miejsca na pustyni Utah, gdzie miało nastąpić apogeum dramatycznych zdarzeń. Prawdopodobieństwo, że może zostać uwięziony przez głaz, wynosi pewnie jeden do miliona, a jednak się stało. Zdany wyłącznie na siebie Aron miał czas, by zastanowić się nad swoim życiem. Śmiercią również – nie miał szans przetrwać.

26 KWIETNIA 2003 R., SOBOTA

Aron podąża dnem rzadko odwiedzanego przez ludzi kanionu Blue John w Parku Narodowym Kanionów w stanie Utah. Od dawna marzył o samotnej wyprawie na pustynię i oto teraz, po zakończeniu sezonu narciarskiego w Aspen, wyrwał się na kilka dni. Zatopiony w myślach i zasłuchany w muzyce Phish, swego ulubionego zespołu, schodzi do najwęższego odcinka kanionu. Ściany mają kilkanaście metrów wysokości i zbiegają się na odległość nawet 40 cm. Przechodzi pod pniem drzewa, pokonuje kilka zaklinowanych głazów przyniesionych kiedyś przez gwałtownie wezbraną wodę. Powódź jest jednym z największych niebezpieczeństw czyhających na osoby uprawiające kanioning. Jeżeli na otaczającej pustyni spadnie choćby kilkanaście milime-trów deszczu, woda spływa do wąwozu i w wąskim odcinku, takim jak ten, wzbiera do wysokości kilku metrów.

Aron zatrzymuje się przy kolejnym  głazie zawieszonym nad dnem kanionu na jakichś trzech metrach. Jeśli opuści się na nim na długość rąk, skok na ziemię nie będzie problemem. Staje na kamieniu, zwiesza się na rękach i czuje, jak skalna bryła przesuwa się ze zgrzytem i obluzowuje. Chłopak ratuje się skokiem, osłania rękami przed spadającym pociskiem. Głaz odbija się rykoszetem i przygniata mu prawą dłoń do ściany kanionu. Zszokowany dopiero po kilku sekundach czuje przeraźliwy ból. Szarpie się, krzyczy, przeklina, stara się przesunąć kamień. Minie trochę czasu, zanim pogodzi się z myślą, że jest „uwięziony, przygwożdżony i załatwiony”. 

27 KWIETNIA, NIEDZIELA

Czas geologiczny to także teraźniejszość – na ścianie widnieje wydrapany przez Arona cytat z książki alpinisty Gerry’ego Rocha. W wolnym tłumaczeniu znaczy to: „Uważaj na spadające głazy”. Przetrwał noc w zimnej skalnej rozpadlinie i teraz znów zabiera się do obtłukiwania kamienia przy prawej ręce, żeby ją uwolnić. Zastanawia się nad możliwością nadejścia pomocy. Przed tym wyjazdem wyjątkowo nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera, bo sam nie do końca wiedział. Kristi i Megan – dziewczyny, które spotkał w kanionie, zanim zdarzył się ten wypadek – ledwie go znają. Nie zdziwiły się więc, że nie pojawił się na sobotniej imprezie, na którą się umówili. W pracy ma być we wtorek i do tego czasu nikt się nie zaniepokoi jego nieobecnością. W środę szef może zadzwoni do jego rodziców – chłopak nigdy się nie spóźniał – ale oni także nie wiedzą, gdzie przebywa ich syn. Zanim policja zacznie poszukiwania, minie kolejny dzień. Jeżeli szybko znajdą jego samochód, jest szansa, że ktoś pojawi się w kanionie w piątek, ale bardziej prawdopodobne, że dopiero w niedzielę. Ma tylko niecały litr wody. Nie ma szans przeżyć tak długo. Powraca do niego myśl, że powinien amputować rękę, ale natychmiast siebie karci. To przecież samobójstwo, wykrwawi się, zanim dojdzie do auta, które stoi na parkingu 13 km od miejsca wypadku. Poza tym jak za pomocą zwykłego multitoola przepiłuje sobie kości? 

Minikamerą rejestruje przygniecioną dłoń i przeprasza bliskich za to, co się stało, wiedząc, jak ciężko będzie im to nagranie oglądać. Stara się nie patrzeć na ekran, żeby nie widzieć rozszerzonych z przerażenia oczu. Później skupia się na możliwości ochronienia się przed zimnem. W nocy temperatura spada do 12°C, przenikliwy wiatr przyprawia go o gwałtowne dreszcze. Z pokrowców i reklamówek robi prowizoryczne rękawy, a z liny wspinaczkowej – namiastkę spodni.

W nocy przez szczelinę między ścianami kanionu Aron widzi rozgwieżdżone niebo. Nie rozjaśnia go łuna żadnego miasta – „jest tak oddalony od cywilizacji, że równie dobrze mógłby przebywać na Księżycu”.


28 KWIETNIA, PONIEDZIAŁEK

Ilekroć byłem wcześniej bliski  śmierci, to akcja zawsze rozgrywała się błyskawicznie, w dramatycznych okolicznościach. Nigdy sobie nie wyobrażałem, że będę odchodził powoli. Nie może znieść bezczynności, dotkliwej tym bardziej, że z natury jest niecierpliwy. Znowu rozważa możliwość amputacji. Eksperymentuje z opaską uciskową i próbuje naciąć przedramię, ale ostrza multitoola nawet nie drasnęły skóry. Starając się zapanować nad łzami, nagrywa swój testament.


29 KWIETNIA, WTOREK

Zapadnięte oczy, napięta skóra na policzkach, puls 120 uderzeń na minutę. Aron wyraźnie widzi oznaki odwodnienia. Nie może przestać sobie wyobrażać zimnych napojów, koktajli i deserów, które kiedyś jadł. Z trudem przeżuwa ostatni kawa- łek tortilli i popija ją moczem zebranym do butelki. Zegar tyka coraz szybciej, ale Aron postanawia nie targać się na życie, niezależnie od tego, jak bardzo będzie cierpiał.

30 KWIETNIA, ŚRODA

Mózg Arona, pozbawiony snu i wody, wyrusza w psychodeliczne podróże. Chłopak pędzi przez naczynia krwionośne, przechodzi przez ściany kanionu, spotyka się z przyjaciółmi, którzy są dziwnie przezroczyści. Z tych niezwykłych transów wyrywają go gwałtowne dreszcze – zadowolenie i odprężenie znika, a on znów jest uwięziony przez ciężki głaz. Tak właśnie według niego musi wyglądać piekło – jest nie gorące, lecz zimne, a jedyne uczucie to „absolutna rozpacz w kokonie znienawidzonej samotności”.

Pewien, że nie dożyje kolejnego dnia, wydrapuje na ścianie kanionu epitafium:  Aron październik 75 kwiecień 03 R.I.P. (requiescat in pace; niech spoczywa w pokoju). Później zapada w kolejny trans. Widzi w nim chłopca, swego przyszłego syna.

1 MAJA, CZWARTEK

Aron zabija dokuczliwe owady  – z dnia na dzień pojawia się ich coraz więcej. Dziwi się, że zdołał przetrwać tak długo. Wiara, że przeżyje, którą odczuł po wizji z chłopcem, ulotniła się z nastaniem dnia. Nie może znieść ciszy swego skalnego więzienia i bezczynności. Wściekły zaczyna walić kamieniem w głaz i niechcący odkrywa przerażającą prawdę. Jego dłoń się rozkłada i to ona przyciąga rzesze owadów. Aron traci panowanie nad sobą, wrzeszczy, rzuca się na wszystkie strony, wygina rękę, próbując się uwolnić. I wtedy doznaje olśnienia – wreszcie wie, że jak odpowiednio wygnie rękę, złamie kości, co powoli mu przeprowadzić amputację. Nie zwleka ani chwili. Godzinę później owija kikut i zataczając się, rusza dnem kanionu. Jest wolny.

Po dziesięciu kilometrach widzi  przed sobą ludzi. Szczęście znów się do niego uśmiechnęło. Turyści wzywają helikopter, który transportuje go do szpitala. Aron znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Gdyby amputował rękę dzień czy dwa wcześniej, nie byłoby śmigłowca – akcja poszukiwawcza jeszcze wtedy nie ruszyła – a wątpliwe, czy doszedłby o własnych siłach do swego samochodu. W kanionie stracił 20 kg, a po odcięciu ręki – półtora litra krwi.

***

Wyzwanie, z którym musiałem się  zmierzyć w kanionie, było brutalne, ale jednocześnie proste. Z chwilą odzyskania wolności pojawiły się wyzwania bardziej złożone i z początku czułem się całkowicie nieprzygotowany do nowych okoliczności – napisał w autobiograficznej książce  Between a Rock and a Hard Place wydanej półtora roku po wypadku. Rekonwalescencja przebiegała wolno i nie obyło się bez komplikacji. Cierpiał na bezustanne bóle – i prawdziwe, i fantomowe – oraz na bezsenność powodowaną przez leki. Stał się zrzędliwy i nieznośny dla swoich bliskich, do czego przyznaje się w książce. Bardzo szybko miałem dość nowego życia, w którym odpoczynek, leczenie i rehabilitacja zastąpiły jazdę na nartach, wspinaczkę i koncerty.

Informacja o wspinaczu, który odciął sobie rękę, żeby ratować życie, lotem błyskawicy przedostała się do prasy i telewizji na całym świecie. Skutkiem tego było ogromne zainteresowanie publiczne. Wystąpił w wielu programach telewizyjnych, udzielił dziesiątek wywiadów, został Człowiekiem Roku 2003 miesięcznika GQ i Osobowością Roku 2003 magazynu Vanity Fair.

Nie zrezygnował ze swojej pasji.  Szybko wrócił w góry; w 2005 r. zakończył projekt samotnego wejścia zimą na wszystkie czterotysięczniki w Kolorado. Cały czas jest bardzo aktywny. W planach ma zdobycie Mount Everestu.

W zeszłym roku odbyła się amerykańska premiera dramatu przygodowego 127 godzin (tyle czasu był uwięziony przez głaz) będącego ekranizacją książki Ralstona. Podczas realizacji tego filmu halucynacja czy też proroctwo, którego wspinacz doświadczył w kanionie, stało się rzeczywistością – urodził mu się syn.

W jednym z wywiadów Aron powiedział: Mogłem umrzeć w kanionie, ale kiedy się z niego wydostałem, poczułem się, jakbym się urodził na nowo. Jedno życie osiągnęło kres i zaczęło się nowe. Koniec może być też początkiem.

Barbara Żukowska