Poznaliśmy się dwa lata temu w Jordanii. Ja studiowałam tam język arabski, a Ben podróżował. Połączył nas portal couchsurfing.org. Ben był gościem mojej współlokatorki. Okazało się, że oboje najbardziej na świecie kochamy podróżować. Odwiedziliśmy już prawie wszystkie kraje Europy, Afrykę Północną i Zachodnią oraz sporą część Bliskiego Wschodu.  Oboje mamy za sobą szalone przygody- Ben, dzięki marokańskim poszukiwaczom skarbów, przeżył  kilka niewiarygodnych chwil. Ja musiałam uciekać z miejsca pracy w Sudanie z powodu rebeliantów.

Właściwie nie było szansy na to, że coś z tego będzie, on ruszył w drogę, ja skończyłam studia. Kiedy ja pracowałam w Libanie, Ben zwiedzał Kaukaz. Był w Gruzji, kiedy napisałam ostatnie zdanie pracy magisterskiej. Od razu zabukowałam bilety do Tbilisi.

 

A może… tandemem?

To właśnie tam wpadliśmy na pomysł wyprawy  po obu Amerykach. Ja namówiłam Bena na ten kierunek, on zaproponował tandem. To miało być wyzwanie, coś nowego niż znany już nam dobrze.

Przeprowadziliśmy się do Hiszpanii, znaleźliśmy pracę i oszczędzaliśmy (właściwie to nadal to robimy) na naszą wielką przygodę. W tym czasie założyliśmy też bloga,  profil na Facebooku i Instagramie. Szukamy sponsorów, którzy zechcą z nami współpracować. Mamy już tandem - to nasz największy sukces.

W czerwcu wyruszamy na wyprawę testową - Anglia, Irlandia, Islandia i najprawdopodobniej Grenlandia. Ponieważ oboje chcemy odwiedzić wszystkie kraje świata postanowiliśmy, że nasza trasa nie będzie przebiegać w linii prostej, ale będzie obejmować wszystkie państwa obu Ameryk, włącznie z tymi położonymi na wyspach.

Planowana przygoda jest oczywiście częścią większego planu, czyli zobaczenia całego świata - to po pierwsze. Po drugie jest to wyzwanie dla nas samych, chcemy zmierzyć się z ogromnym dystansem i z własnymi słabościami. Nie tylko spełniamy marzenie, ale tworzymy coś, z czego będziemy dumni. Chcemy również, by po tej podróży pozostał jakiś ślad. Stąd pomysł na blog, na którym będziemy publikować zdjęcia, teksty i materiały video. Marzeniem jest napisanie książki i zmontowanie filmu, do których zamierzamy gromadzić materiały.

 

Przygoda uzależnia

Pod koniec zeszłego roku  odbyliśmy trzymiesięczną podróż autostopem po Afryce Zachodniej z Maroka do Gwinei Bissau. Podczas wyprawy ani razu nie użyliśmy transportu publicznego ani nie spaliśmy w hotelu. Nasz budżet był bardzo ograniczony, a raczej praktycznie nie istniał.

W Maroku, również dzięki portalowi Couchsurfing, poznaliśmy rodzinę uprawiającą marihuanę i produkującą haszysz. Dom otaczały pola cannabis, a dzieci były odpowiedzialne za suszenie roślin na dachu. 

Kilkanaście dni później jechaliśmy autostopem przez Saharę, każdego dnia ryzykowaliśmy, że utkniemy gdzieś na pustyni daleko od cywilizacji.

W Mauretanii okradziono nas. Siedemnastoletni chłopiec zabrał nasze pieniądze przeznaczone na czarną godzinę. Kilka dni spędziliśmy, odwiedzając kolejne posterunki policji. Narobiliśmy tyle hałasu, że złodziej został aresztowany, a pieniądze w magiczny sposób się znalazły.

Również w Mauretanii nielegalnie podróżowaliśmy pociągiem uprawiając tzw. trainhopping. Przez 9 godzin w nocy podróżowaliśmy przez pustynie w pustym wagonie na żelazo. Podczas zwalniania wagony uderzały o siebie z taką siłą, że musieliśmy leżeć płasko na podłodze w okularach i z chustami na twarzach, żeby ochronić się przed pyłem. Niestety przez większość podróży padał deszcz, więc dotarliśmy na miejsce kompletnie mokrzy i brudni.

Wysiedliśmy na stacji w małej wiosce na środku pustyni. W poszukiwaniu drogi krajowej numer jeden musieliśmy przejść 10 kilometrów po kostki w błocie tylko po to, żeby dowiedzieć się, że taka droga nie istnieje. Wróciliśmy do wioski, poprosiliśmy o nocleg na posterunku policji. Funkcjonariusze pomogli nam również wydostać się stamtąd następnego dnia.

Ekstremalne było również nasze podróżowanie po Senegalu i Gambii, ponieważ byliśmy nieustannie chorzy. Gorączka albo problemy z żołądkiem towarzyszyły nam nieustannie. Nigdy nie zostajemy w danym miejscu dłużej niż jedną noc. Codziennie zmienialiśmy miejsce pobytu, codziennie poznawaliśmy nowych ludzi, do których musieliśmy dotrzeć autostopem albo pieszo. Czasami trudno było okazać zainteresowanie couchsurferowi, który zaoferował nam nocleg, kiedy jedyne na co mieliśmy siłę to… iść spać. Mimo tego bardzo się staraliśmy.

W Gwinei Bissau zostaliśmy bez noclegu już pierwszej nocy. Przygarnęła nas żona pastora z Ghany. Ugotowała nam fufu, miała prawdziwe łóżko i łazienkę. Czuliśmy się jakbyśmy wygrali na loterii- szczęście w nieszczęściu.

Takie niespodziewane zwroty akcji bardzo wpływają na ogólną atmosferę podróży. To, że mogliśmy się wyspać w pokoju, gdzie byliśmy sami, a nie z całą rodziną, bardzo poprawiło nasze samopoczucie.

W Cape Verde po trzech dniach zrezygnowaliśmy z couchsurfingu. Ruszyliśmy w drogę i pokonując ogromne dystanse pieszo zwiedzaliśmy wyspę Santiago. O nocleg prosiliśmy w kościołach albo u ludzi, których spotkaliśmy na naszej drodze.

Bywało zimno. Zwłaszcza w grudniu 2014, gdy przez miesiąc podróżowaliśmy autostopem po Ukrainie, Naddniestrzu i Mołdawii w 25-stopniowym mrozie.

 

We dwoje. Bez przerwy

Wspólne podróżowanie jest wspaniałe. Cudownie jest odkrywać nowe miejsca, poznawać nowe smaki i przeżywać przygody z kimś, kogo się kocha. Jednocześnie takie podróżowanie nie jest łatwe. Niektórym trudno wyobrazić sobie spędzanie 24 godzin na dobę z jedną osobą, nieustannie oglądanie jej i nieustanne pokazywanie siebie, nawet gdy sami wolelibyśmy nie patrzeć w lustro. Czas tylko dla siebie nie istnieje. Do tego dochodzą znoje podróży, zmęczenie. Ponieważ nie mamy sejfu pełnego pieniędzy, codziennie musimy się postarać o coś do jedzenia i znaleźć sposób, by dotrzeć do następnego miejsca. Codziennie poznajemy nowych ludzi, którzy przecież nie zawsze są mili. U każdego kolejnego couchsurfera musimy odbyć tę samą rozmowę, przynajmniej na początku.

Kiedy jedno z nas jest chore (lub oboje- najczarniejszy scenariusz) napięcie sięga zenitu. Staramy się wtedy bardzo pilnować, ale nie zawsze wychodzi. Krzyczymy wtedy w niebogłosy, płaczemy (ja) i walczymy do ostatniego tchu. Potem dochodzimy do porozumienia, atmosfera się oczyszcza i idziemy dalej. Myślę, że takie rozwiązanie jest lepsze niż obrażanie się i pasywna agresja. Nawet jeśli miejscowi patrzą na nas jak na wariatów. 

Nieustannie szukamy możliwości, żeby się zrelaksować, nie myśleć i odpocząć. Uciekamy na bezludne plaże albo w inne ciche miejsca.

Najlepsze jest to, że szybko zapominamy kłótnie, a w pamięci zostają tylko najpiękniejsze wspomnienia. Wspaniale jest wrócić do domu ze świadomością, że RAZEM przeżyliśmy wspaniałą przygodę, osiągnęliśmy cel, poradziliśmy sobie w najczarniejszych momentach. W ten sposób budujemy zaufanie i wzmacniamy więź. Stworzyliśmy silny zespół i jesteśmy gotowi podjąć kolejne wyzwanie.

Marta Sobczak