ZOBACZ GALERIĘ >>>
Podróż sentymentalna

Rok temu odwiedziłem rodzinne Tampere, miasto w południowej Finlandii. To niezwykłe uczucie ujrzeć bliskie niegdyś miejsce po wielu latach.

Jednym z moich ulubionych miejsc w okolicy było Rauhaniemi położone nad ogromnym jeziorem Näsijärvi. Ośrodek wypoczynkowy z 1929 roku zapamiętałem jako gwarny, pełen ludzi cieszących się słońcem, lodami i kąpielą w jeziorze.

Kiedy przybyłem tu po latach, termometr w samochodzie wskazywał - 24 stopnie Celsjusza. Spodziewałem się, że na miejscu zobaczę tylko oszronione drzewa i zamarzniętą taflę jeziora. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy zamiast tego, moim oczom ukazał się wesoły tłum w kąpielówkach!

Dyskretny dym wydobywający się z komina podpowiadał mi, że czeka na nich gorąca sauna. To był ich codzienny rytuał.

 

Ja, polarnik

Było tak zimno, że - by utrzymać w rękach aparat  (Leica M 240 z obiektywem Summilux 1.4 50 mm ) - musiałem mieć naprawdę ciepłe rękawiczki. Do tego czapkę, kurtkę, ciepły polar. Wyglądałem jak polarnik. Oni w bikini, ja niemal w kombinezonie.

Kiedy podchodziłem do nich z wymierzonym wprost aparatem, zastanawiałam się, jak zareagują na mój widok. Zostałem przyjęty – nomen omen – bardzo ciepło. Wszyscy byli pozytywnie nastawieni, Leica nie budziła przerażenia. Jedno musiałem im obiecać – po sesji zdjęciowej dam nura.

Jak obiecałem, tak zrobiłem. Sześć razy! To było niesamowite doświadczenie, wręcz duchowe, zapierające dech w piersiach, ożywcze i, oczywiście, bardzo zimne.Byłem szczęśliwy.

 

Chcemy chłodu!

Po trzech dniach przyszło ocieplenie. Słońce utrzymywało się nad horyzontem, a termometry wskazywały zaledwie -1 C.

Moi znajomi morsi byli rozczarowani, bo nie mogli pozwolić sobie na ulubiony rytuał. Mieli nadzieję, że niefortunna fala ciepła szybko minie.

Autor: Markku Lahdesmaki
- fotograf, znany głównie w branży reklamowej. Urodził się w Finlandii, studiował w Londynie, skąd przeprowadził się do Los Angeles.
Więcej: FB | Instagram | wwww