Nie będziesz chciał tego miejsca opuścić. Mauritius to raj na Ziemi
4/7
Udostępnij: Udostępnij
Nie taki nieszczęśliwy przylądek
Shutterstock
Malheureux (Nieszczęśliwy Przylądek) jest najbardziej wysuniętą na północ częścią wyspy. Nazwę zawdzięcza rozbitkom, którzy wieki temu stracili tu życie. Stąd podziwiam widok na pobliskie wyspy: Île Plate i Île Ronde z mrocznymi skałami, na których odpoczywają stada białoskrzydłych faetonów. Moją uwagę przyciąga kościółek z czerwonym dachem. Notre Dame Auxiliatrice to mekka zakochanych. „Tak” mówią tu sobie ludzie z całego świata. Jak załatwić sobie wielkie mauritiuskie wesele? Wszystkie informacje można otrzymać mailowo, korespondując z Urzędem Stanu Cywilnego w Port Louis. Na miesiąc przed planowaną uroczystością trzeba dostarczyć urzędnikom przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego na język francuski lub angielski: kserokopię paszportu, aktu urodzenia; a także dwa zdjęcia. Podczas ceremonii wymagana jest obecność dwóch świadków. Przynajmniej dzień przed ceremonią trzeba pofatygować się do stolicy, by u notariusza potwierdzić zgodność dokumentów. Uwaga: ślubów nie udziela się w soboty i niedziele oraz w dni świąteczne.
Dokładnie w połowie drogi między Port Louis i Grand Baie znajdują się fascynujące ogrody Pamplemousse (czyli grejpfrutowe). Wejście do ogrodów zdobi biała żelazna brama, która w 1851 r. wygrała w konkursie ogrodowej architektury w Londynie. Cztery wieki temu był to zwykły warzywniak francuskiego gubernatora Pierre’a Poivre’a, dziś na 37 hektarach można oglądać 800 tys. roślin z całego świata. Kwitnące raz na 40 lat palmy królewskie, palmy talipot – te z kolei kwitną raz na 60 lat, palmy butelkowe, baobaby, święte drzewo hindusów – bo; są tu też drzewa zasadzone osobiście przez Nelsona Mandelę czy Indirę Gandhi. Kiedy myślę o raju, wyobrażam sobie, że wygląda jak Pamplemousse. Żadne zdjęcie nie odda widoku stawu z liliami wodnymi Wiktorii (Victoria Amazonica). Liście zielonych „talerzy” osiągają nawet 2 m średnicy. Manoi, mój przewodnik, mówi, że są na tyle mocne, by utrzymać ciężar kilkuletniego dziecka. Miałam ochotę wskoczyć na jeden i spełnić marzenie z dzieciństwa – płynąć na liściu, jak robiła to w dobranocce Pszczółka Maja. Przy jednym ze stawów urządzono piknik. Choć dwa razy łyknęłam Green Island, upojona jestem raczej widokami niż rumem.