Kiedy nie pracuje w TOPR, zwykle po prostu nie ma go w Polsce. W domu w podwarszawskim Piasecznie bywa dwa tygodnie w roku. Na ogół wpada tam tylko po drodze na lotnisko. – Zazwyczaj mój rok wygląda następująco: we wrześniu lub w październiku wyjeżdżam do Meksyku. Wracam w lutym, do mojej pracy w TOPR. Od maja do września organizuję swoje wyprawy – mówi Starnawski. – To są Bałkany, reszta Europy, Pacyfik, Afryka. Tak naprawdę cokolwiek mi wpadnie w oko. A na jesieni wracam do Meksyku, bo to moje główne źródło utrzymania. Mieszkam w Playa del Carmen na Jukatanie, gdzie szkolę nurków jaskiniowych. Z jednej strony przynosi mi to pieniądze na wyprawy, z drugiej tworzę sobie zaplecze ludzi, którzy potem mogą mi pomóc podczas realizacji kolejnych projektów.

Jednym z nich była Hranická Propast, zalana wodą jaskinia na czeskich Morawach. Nurkował w niej ponad 20 lat, by jesienią zeszłego roku w końcu udowodnić, że jest najgłębszą znaną podwodną studnią na świecie. Trafił wtedy na usta całego nurkowego świata. Amerykańska edycja magazynu National Geographic nominowała go do tytułu Podróżnika Roku.

 

Zobaczyć koniec jaskini

W Tatrach spędził niemal całą młodość. Jeździł na nartach, wspinał się, latał na paralotni, bo wszystkie te rzeczy robili też jego rodzice. Został instruktorem każdej z tych dyscyplin. Potem zakosztował speleologii, ale i ona okazała się tylko środkiem do celu. – Dochodziłem do końca jaskini, a tam często była woda – mówi. – Nie dawało mi spokoju, co jest dalej. Wtedy pomyślałem, że skoro mało kto jest to w stanie sprawdzić, to muszę się nauczyć nurkowania w jaskiniach, żeby robić to samemu.

O Hranickiej Propasti, znajdującej się o godzinę jazdy z Polski, dowiedział się przypadkiem w połowie lat 90. Chwytał się wtedy wszystkiego, co wiązało się z nurkowaniem w jaskiniach. – Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten potężny krasowy lej, wsiąkłem. Obok stała tabliczka z informacją, że może mieć 200 m głębokości. To była magia!

Hranická Propast nie jest typową jaskinią. To położone 10 min od centrum miasta potężne, 70-metrowe pęknięcie w skale. Wypełnia je podziemna woda termalna wypływająca spod warstw wapienia – kwaśna, pełna węglanu wapnia i o stałej temperaturze około 16ºC.

Na zdjęciach z pierwszych nurkowań widać pełną prowizorkę. Sprzęt załadowany do poloneza, butle pożyczone od spawaczy, którzy remontowali akurat piwnicę w domu Starnawskiego. I noc, bo to park narodowy, a on nie starał się o zezwolenie. Bał się odmowy. Z władzami parku dogadał się dopiero po dwóch latach nurkowań. W ramach przeprosin postawił Czechom dwie beczki piwa. Od tamtej pory to była już polsko-czeska współpraca.

W 1999 r. zanurkował na 130 m, rok później na 181 m. Na więcej nie pozwalał ani sprzęt, ani umiejętności. – Zrozumiałem, że aby zejść głębiej, muszę dopracować trzy elementy. Po pierwsze, sprzęt. Otwarty obieg powietrza, na którym nurkowałem do tej pory, zupełnie się nie sprawdzał przy dużych głębokościach. Trzeba było przejść na obieg zamknięty, który pozwoliłby mi spędzić po wodą nawet 20 godz. – mówi.

Tzw. rebreathery używane były dotychczas w lotach kosmicznych, ale powoli wchodziły też do nurkowania, choćby w wojsku. Wymagały jednak modyfikacji. – Pracowałem już wtedy w TOPR, bezpieczeństwo było dla mnie priorytetem. Potrzebowałem podwójnego obiegu zamkniętego, na wypadek, gdyby jeden nawalił. To tak, jakby chcieć do bagażnika małego fiata włożyć drugi silnik. Po pierwsze, musi się zmieścić, po drugie nawzajem uzupełniać z pierwszym.

 

Metoda małych kroków

Już podczas pierwszego nurkowania po 12 latach przerwy z dużą swobodą doszedł do dna jaskini. Dokonane pomiary wykazały istnienie tam wypływów ciepłej wody. Wtedy zapaliła się lampka, że może to wcale nie jest koniec jaskini? W czerwcu 2012 r. zszedł na dno jeszcze raz. Po to by pośród zalegających tam pni i gałęzi znaleźć przejście. – To był jeden z tych momentów, dla których człowiek męczy się przez całe życie. Wpływasz w coś, co jest zupełnie nowe, nieznane. Nie wyglądało może zbyt atrakcyjnie, po prostu kolejna ciemna otchłań, ale najważniejsze, że pogłębiliśmy jaskinię.

Spuszczony na linie ciężarek wskazał głębokość nowej studni na 373 m. Do rekordu świata – włoskiej jaskini Pozzo del Mero – brakowało 19 m. – W 2013 r. dostaliśmy grant od Towarzystwa National Geographic na dalsze badania Hranickiej Propasti. Myśleliśmy, że pobicie tego rekordu zajmie nam miesiąc, góra dwa. A zrobiły się z tego prawie cztery lata. Ale technika małych kroków zawsze mi się sprawdzała i dzięki niej wciąż jestem na tym świecie – mówi.

Wreszcie na jesieni 2016 r. udało się ściągnąć do Hranic robota przygotowanego przez inżyniera Bartka Gryndę, a raczej parę zautomatyzowanych kamer z napędem i pływakiem. Potem przyszedł 27 września. Starnawski wstał o świcie, jak to ma w zwyczaju, przed resztą ekipy. Zszedł na 200 m, gdzie założył ostatnie poręczówki dla robota. Parę godzin później oglądali już na ekranach komputerów obraz z głębokości 404 m. Rekord padł. Na dodatek po raz kolejny okazało się, że to jeszcze nie dno.

Mimo to dla Starnawskiego był to koniec projektu. Cel, który sobie przed laty postawił, osiągnął, a dalsze pogłębianie i tak już najgłębszej jaskini nie jest dla niego wyzwaniem. Sam szykuje już nową wyprawę. Tym razem do Afryki w poszukiwaniu jeszcze głębszych jaskiń.

– Nurkowanie ma dla mnie sens tylko wtedy, gdy wiąże się z eksploracją. Dla przyjemności wolę iść na rower, wspinać się lub biegać. Nurkując, koncentruję się tylko na odkrywaniu świata, wymazywaniu białych plam.
– A boisz się jeszcze czegoś? – pytam.
– W jaskiniach? Niczego. Spędzam tam tyle czasu, że to mój prawdziwy dom. Skupiam się tylko na wykonaniu zadania.

Na koniec opowiada jeszcze anegdotę. Lubi ją powtarzać, gdy ktoś zapyta o źródło sukcesów. Kiedy zaczynał nurkować, uczyć mógł się tylko z amerykańskich książek i gazet. – A że słabo znałem wtedy angielski, to nie byłem w stanie zrozumieć, że czegoś się nie da zrobić. No więc to robiłem.

 

Adam Robiński


Krzysztof Starnawski wystąpi podczas Festiwalu Podróżników w Zielonej Górze. Bądźcie z nami 24 czerwca! WSTĘP WOLNY