Zniknęły pod falą multimedialnych prezentacji, paneli dotykowych, pośród kadrów filmów z drona. Można odetchnąć z ulgą.

To nie do końca prawda, oczywiście. Tradycyjne winiarskie Bordeaux gdzieś tam wciąż jest, ale tu – w środku tego zadziwiającego kieliszka, w którym ulokowano muzeum La Cité du Vin – można o nim zapomnieć. Otwarta w 2016 roku placówka to nowoczesność w pełnym wydaniu. Imponująca próba zdjęcia z francuskiego i światowego winiarstwa odium powagi, snobizmu i tajemnej wiedzy. Już sam budynek zapowiada spotkanie ze światem, któremu daleko do tradycji. Jego projektanci - Anouk Legendre i Nicolas Desmazières z paryskiej agencji XTU - stworzyli gmach, który przywodzi kształtem na myśl ruch wina wirującego w kieliszku (chociaż równie uprawnione skojarzenia to wyrzucony na brzeg wieloryb). Jego obłe kontury rzeczywiście zdają się przelewać, sprawiając wrażenie czegoś niestałego, nie do końca rzeczywistego (rzeczywiste było za to 80 mln euro, które pochłonęła ta inwestycja). Osiem pięter, trzy tysiące metrów kwadratowych powierzchni i wciągająca bez reszty opowieść o trunku, który towarzyszy nam od kilku tysięcy lat.

Wino we krwi

Z elektronicznym pudełeczkiem na szyi i słuchawkami na uszach wędruję przez 19 sal tematycznych, słuchając, niuansach degustacji win i bolączkach związanych z jego transportem, z którymi ludzkość borykała się przez wieki. Wtykam nos w próbki zapachowe, brudzę palce różnymi rodzajami gleby, na której rośnie winorośl, rozwiązuję na ekranie test wiedzy o winie (och nie, czy mogę go powtórzyć?). W końcu zapadam się w czerwony fotel, by posłuchać dźwięków winnej imprezy i pogapić się przelewające się na ekranie obrazy coraz bardziej pijanych i szczęśliwych uczestników libacji (pokazują one jak mocno ten temat jest obecny w naszej kulturze – większość obrazów to dzieła najbardziej uznanych twórców ostatnich wieków). Zmęczony po długiej nocy unoszącej mnie na powierzchni oceanu bordoskich trunków, zapadam się w tę pętlę obrazów i dźwięków z rozkoszą, wiedząc, że mogę tu siedzieć, ile tylko zechcę: La Cité du Vin zwiedza się bowiem samodzielnie, w optymalnym dla siebie tempie. W spokoju, otulony zapachami wina i czyichś perfum dumam nad egzystencjalnym pytaniem, które rodzi się po zobaczeniu tej wystawy: dlaczego podjęliśmy w ludzkiej historii tak wiele wysiłków, godząc się na całe morze porażek, by stworzyć napój, który nie jest przecież niezbędny do życia?

W końcu wędruję do windy, która zawiezie mnie do sali degustacyjnej na górnym piętrze: w cenę biletu (20 euro) wliczono prawo do wychylenia jednego kieliszka wybranego przez siebie wina. W cudownie przeszklonym pomieszczeniu, którego sufit zdobią przeźroczyste, wiszące w pionie butelki po alkoholu sączę przekornie trunek z Doliny Rodanu, patrząc na panoramę rozciągającego się w dole Bordeaux.

Lustro piękna

La Cité du Vin otaczają ceglane prostokąty dawnych magazynów i portowe baseny przytulone do przecinającej miasto rzeki Garonna. To rejon, który dopiero się przeobraża, a zlokalizowanie w nim nowoczesnego muzeum jest sygnałem, że zmiany, którym Bordeaux podlega od kilku dekad zataczają coraz szersze kręgi. Jeszcze dwadzieścia lat temu miasto było zaniedbanym miejscem pełnym prostytutek, w którym wieczorami ubijano jakieś szemrane interesy. Jasnożółty piaskowiec neoklasycystycznych budynków zamienił się w posępną czerń, chłonąc wszystkie spaliny i zanieczyszczenia wiszące w powietrzu, stając się symbolem upadku francuskiego miasta. Aż w 1995 r. pojawił się premier Alain Juppé i odmienił niemal wszystko. Zaczął od odnowienia Grand Théâtre, ogromnego gmachu podpartego 12 korynckimi kolumnami, dorzucając na zachętę mieszkańcom, którzy pójdą w jego ślady i zabiorą się za renowację kamienic ulgi podatkowe. Spod strug wody pod ciśnieniem, kielni z tynkiem i pędzli umoczonych w farbie wyłoniło się nowe oblicze miasta. Przyjaznego dla ludzi, z ograniczonym ruchem aut w centrum i rozbudowaną siecią nowoczesnych tramwajów (większość z nich porusza się dzięki tzw. trzeciej szynie, która umożliwia pozbycie się szpecącej krajobraz miasta trakcji powietrznej).

Najsłynniejszym symbolem tych zmian okazało się „lustro wodne” (Le Miroire d’Eau), zachwycający rozmachem, ale i prostotą pomysł na to, jak pożenić tradycyjną, XVIII-wieczną architekturę w centrum z nowym obliczem miasta. Na nabrzeżu Garonny, w samym sercu Bordeaux, Michel Corajoud zaplanował rozmieścić w szerokim chodniku 900 dysz wodnych. Tej ogromnej fontanny, zajmującej 4 tys. m kwadratowych powierzchni, niemal nie widać. Jest wtopiona w bruk, a jej basen to zaledwie kilkucentymetrowej głębokości wpust w chodniku. Od godziny 10 do 23, gdy uruchomione są dysze, miejski pasaż zmienia się jednak w imponujące wielkością lustro wody. W płytkiej wodzie odbijają się budynki miasta – Palais de la Bourse i Hôtel des Douanes – sprawiając, że miasto zyskuje nagle swój odwrócony duplikat.

Przez cały dzień, aż do wieczora przychodzą tu ludzie, tylko po to, by spojrzeć w ten wodny miraż. W upalny dzień niektórzy zdejmują buty i brodzą po wodzie. Garonna, jeszcze dwie dekady temu będąca krainą rządzoną przez przemytników, podejrzanych handlarzy oraz prostytutki stała się dziś tłem rodzinnych spacerów, miłosnych wyznań płynących nad wodą Le Miroire d’Eau, scenerią zbierających tysiące lajków selfie. Miejscem spędzania codzienności.

Mysie marzenia

W chłodnym, oddzielonym szklanymi drzwiami pomieszczeniu w kamiennej piwniczce zapach zwala z nóg. Sto dziesięć rodzajów sera, zalegającego na drewnianych półkach. Spełniony sen każdej myszy. Do Baud et Millet‘s przychodzi się na degustację serów i kilku pokazowych dań, w których odgrywa on główną rolą. Zasada jest prosta: dostajesz nóż do ręki i wędrujesz do piwnicy, by nakroić sobie specjałów, które ci się spodobają. To produkty z całego kraju, w których mieści się cała francuska miłość do serowarstwa. Dziesiątki producentów, sposobów produkcji, nieskończony wachlarz smaków. Nikt cię tu nie rozlicza z porcji, które połkniesz, tak jakby radość z szerzenia tej pasji była dla właścicieli tego przybytku ważniejsza od zysków i twardej gotówki.

Do tego przybytku wpada się zresztą nie tylko dla smaków – łagodnych, ostrych, gorzkawych, słodkich – ale przede wszystkim dla opowieści. Okupujące stoliki grupki Francuzów tworzą jakąś trudną do zdefiniowania wspólnotę, połączoną pasją spędzania wieczorów przy rozmowach, wybuchach śmiechu, butelkach wina, które pozwalają jakoś przetrwać tą obfitość tłustych i ciężkich przysmaków. Xavier, szef kuchni wraz z pracownikami Baud et Millet‘s płyną od jednego stolika do drugiego, przysiadając się na chwilę to tu, to tam i włączając się do rozmów z taką swobodą, jakby znali swych gości od urodzenia. W tym miejscu granica między spotkaniem rodzinnym a oficjalnym staje się płynna, niemal niezauważalna. Późnym wieczorem kucharz na oczach nielicznych już gości wypala gazowym palnikiem wnętrze ogromnego serowego kręgu, czyniąc jakieś eksperymenty, których efektu sam nie jest pewien. – To moi przyjaciele – mówi o patrzących na to z rozbawieniem gościach Xavier. – Przychodzą tu i razem próbujemy nowych dań.

Po serowej uczcie ogarnia mnie ciężkość. W tej niewielkiej sali czuję się jednak bezpiecznie, otoczony ciepłem i życzliwością. Wiem, że moje ułomności i niedostatki wynikające z późnej pory i zmęczenia po całym dniu przemierzania pieszo miasta zostaną przyjęte tu ze zrozumieniem. Nie muszę nigdzie iść, nie muszę się spieszyć. Bordeaux jest moje.

Michał Głombiowski

DOJAZD

Do Bordeaux z Warszawy możesz dolecieć linią Wizz Air. Loty odbywają się dwa razy w tygodniu, we wtorki i soboty. Bilety ok. 260 zł w obie strony.

NOCLEG

Czterogwiazdkowy Hôtel de Normandie położony jest w samym sercu zabytkowego centrum Bordeaux. Niezbyt duże pokoje rekompensuje świetne położenie i wyśmienite śniadania.

JEDZENIE

Położona naprzeciwko La Cité du Vin restauracja La Familia znajduje się w les Halles Bacalan, zadaszonej hali targowej produktów z Południowo-Zachodniej Francji. Wspaniała atmosfera, doskonałe wina, wyśmienite dania z ryb.