Miasto od zawsze było związane z piwem, warzono je przynajmniej od siedmiuset lat, ale kropkę nad i postawił dopiero w XX wieku Albrecht Haselbach. Jego dziadek nabył stary browar, ojciec dokupił sąsiadujący z nim zamek i zbudował znaną na całym świecie markę. Sygnował ją swoim nazwiskiem. W chwilach wolnych od pracy tworzył największą, jaka kiedykolwiek powstała, kolekcję przedstawień Śląska. Znalazły się w niej, co oczywiste, również prace Wernera.

 

Zamek na piwie

Namysłów leży dokładnie 60 km na wschód od Wrocławia i niemal tyle samo na północ od Opola. To idealne tereny na piesze i rowerowe wędrówki. Dookoła zagubione wioski pełne legend, lasy i parki, które otaczały niegdyś szlacheckie rezydencje. Gdyby spojrzeć na Namysłów z góry oczami ptaka, to najstarsza część miasta skojarzy się z okrętem, na którego dziobie stoi potężny zamek, a masztem jest wieża ratusza.

Całość opasał przed wiekami pierścień murów obronnych, wzmocnionych czterdziestoma pięcioma wieżami. Ich pozostałości, z odnowioną Basztą Oborową i Bramą Krakowską, do dziś nadają miastu nie tylko nieco staromodnego charakteru, ale i tajemniczości.

Kiedy przechadzam się przez centrum miasta, w każdej cegle czuję zagadkę. Kilkanaście lat po wojnie poszukiwacze skarbów typowali Namysłów na miejsce, w którym mogła zostać ukryta Bursztynowa Komnata. Wciąż żywa jest tu opowieść o kosztownościach, które w XVI wieku zostały zamurowane w jednym z filarów kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła. Filarów jest aż dwanaście, opiją się na nich strzeliste łuki sklepienia, trudno powiedzieć, w którym mogą się kryć skarby. Legenda mówi również o tunelu wiodącym z gotyckiej świątyni gdzieś pod miasto. Ile w tym prawdy, nie wiadomo, jedni twierdzą, że wyjście z podziemi znajduje się w zamku, inni, że pod ratuszem.

Pewne jest zaś jedno. W czasie II wojny światowej zamek Haselbacha został zamieniony w skarbiec, do którego zwożone były zabytki z zagrożonych części III Rzeszy. Jako że browar miał z zamkiem wspólny system grzewczy, tu, z dala od wojny, miały przeczekać najgorsze chwile. Co się z nimi potem stało? To kolejna tajemnica…

 

Królowie na dziedzińcu

Jeden z niemieckich historyków XIX wieku wywodził nazwę Namysłów od procesu myślenia, pisząc, że w tak nazywanej osadzie musieli mieszkać mądrzy ludzie. Tej hipotezie sprzyjała legenda o smoku, który niegdyś gnębił okolicę. Mieszkańców zmusił do ucieczki i w miejscu, gdzie później powstało miasto, zaczęli się namyślać, co robić dalej.

Tak naprawdę Namysłów to najprawdopodobniej po prostu osada Namysła, ale kim był Namysł, tego badacze jeszcze nie odkryli. Po raz pierwszy ta nazwa pojawiła się w dokumentach w 1233 roku. W najbardziej malowniczym zakątku miasta stała już wtedy niewielka twierdza, w miejsce której powstał zamek w nieco krzyżackim stylu. Trzy gotyckie budynki ułożone w kształcie podkowy otoczyły dziedziniec.

Tutaj właśnie – jak chce tradycja – spotkali się Kazimierz Wielki i Karol Luksemburski. Królowie zjechali z całą świtą do Namysłowa w listopadzie 1348 roku, żeby podpisać traktat pokojowy. Kazimierz (ten, który zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną) miał wtedy trzydzieści osiem lat, Karol (zawdzięczamy mu Skarb Tysiąclecia, czyli odnalezione po wiekach klejnoty koronne, które zastawił w Środzie Śląskiej, oraz uczynienie piastowskiej księżniczki ze Świdnicy cesarzową) był młodszy o sześć lat. Jako że – jak wspominają kroniki – każdy tutejszy gość był witany przede wszystkim piwem, a dopiero potem winem, chlebem, owsem oraz mięsem, i władcy nie mogli pogardzić poczęstunkiem.

 

Od nadmiaru głowa boli

W Namysłowie każdy, kto tylko mógł, produkował piwo. Dziejopisarze zwracali nawet uwagę, że „mogłoby zostać ustanowione prawo, aby niektórzy mogli być trzeźwi i niepijani”. Z czasem lokalni książęta musieli wprowadzać zakazy, tak żeby w jednym domostwie nie warzono więcej niż dziesięć małych beczek. Swoje trzy grosze dodał biskup, który rzucił klątwę na wszystkich tańczących w rocznicę poświęcenia tutejszego kościoła skoczne tańce, z których wynikały tylko, jak notowano, „same kłopoty”.

Jakby na to nie patrzeć, Karol Luksemburski, któremu dostał się Namysłów, wracał tu jeszcze kilka razy. Wzniósł mury obronne, a w przerwach – oczywiście – degustował, znane już sobie napoje. Zamek, podobnie jak miasto, przez wieki rósł na piwie, w XVIII wieku warzyli je nawet Krzyżacy, zaś za czasów Haselbacha do zamku przeprowadziły się biura browaru. Tak zostało do dzisiaj. Namysłów najlepiej odwiedzić w samo południe. W sercu Starówki stoi ratusz, którego początki sięgają XIV wieku. Ma pięćdziesięciotrzymetrową wieżę. To właśnie z niej, codziennie o dwunastej, wylatuje nad dachy miasta hymn Namysłowa. Utwór na trzy trąbki słychać również wieczorami, o dwudziestej pierwszej, a jedynie w Boże Narodzenie zastępuje go świąteczna kolęda. Ratusz, jak wszystko w Namysłowie, wiąże się z przyjemnościami, bo już od 1823 roku w podziemiach budynku urządzony został wyszynk piwa. To jest właśnie fenomen Namysłowa. Wszystko tu płynie wolno i harmonijnie, jak złocista rzeka… wiadomo czego.

Tekst: Joanna Lamparska
- podróżniczka, pisarka i autorka książek o tajemnicach historii oraz zaginionych skarbach.

 


Materiał partnera