Zobacz FOTREPORTAŻ >>>

Ma sprawić, by kobieta wyglądała jak ideał, wyszczuplać talię, a podkreślać krągłość bioder i piersi. Pierwsza wzmianka o sari pojawia się już w Mahabharacie, najstarszym znanym w świecie eposie. Jego powstanie datowane jest gdzieś między V a IV w. p.n.e. To w nim piękna księżniczka Draupadi broni się przed próbującym ją rozebrać mężczyzną, błagając bóstwa o pomoc. A te sprawiają, że materiał jej sari wydłuża się w nieskończoność, nie pozwalając, by została naga.

Badania archeologiczne potwierdziły, że już 5 tys. lat p.n.e. w południowo-wschodnich Indiach zbierano w lasach dzikie jedwabniki. Z ich kokonów przędzono nici i tkano materiały. Zachowana jest północnoindyjska terakota z I w. p.n.e. przedstawiająca boginię odzianą w sari. Co prawda jej nogi owinięte są każda z osobna, ale też nie obowiązuje jedna szkoła noszenia tego ubioru.

Znanych jest aż 15 sposobów drapowania materiału, różnią się w zależności od regionu Indii. Ten najpopularniejszy na świecie, tak zwany styl nivi, charakterystyczny jest dla stanu Andhra Pradesh. Kobieta owija najpierw materiał wokół swojej talii, robiąc wiele zakładek, pozostałą jego część, tzw. pallav, przewiesza przez lewe ramię.

Dawniej wierzono, że przekłute materiały są nieczyste, dlatego tradycyjnie tkaninę upinało się bez użycia choćby jednej szpilki. W dzisiejszych czasach zdarza się, że hinduski pomagają sobie właśnie szpilką czy agrafką, by mieć pewność, że raz ułożone sari nie sprawi im niespodzianki, spadając. Bo ten długi na pięć, a szeroki na metr kupon materiału zdobionego nadrukami albo haftem nie ma haftki, guziczka – zupełnie nic, jest absolutnie gładki. Jego dłuższe brzegi wykańcza często złota albo srebrna taśma. W minionych czasach jedwabne nici, zwane zari, pokrywano prawdziwym złotem, w tańszej wersji miedzią czy też srebrem.

W XXI w. powszechnie używa się metalizowanego poliestru. Na wyjątkowe okazje sari są jedwabne i ręcznie wyszywane, ozdabiane cekinami, bywa, że i szlachetnymi kamieniami. Na co dzień hinduski wybierają tańszą bawełnę.

Sztuka tkania i barwienia, a także drukowania bawełny rozwinęła się w Indiach już w średniowieczu. Prym wiodły stany Gudżarat i Radżastan. I dziś po materiał najwyższej próby jedzie się do Bagru i Sanganeru leżących w pobliżu Jajpuru właśnie w Radżastanie. Tamtejsi rzemieślnicy przekazują sobie zawód z ojca na syna od pokoleń.

Dobry czhipa – jak mówi się na artystów drukarzy, którzy drewnianymi klockami z twardego drewna tekowego zwanego śiśam zdobią tkaniny – wciąż jest w cenie. Bo to sztuka – do wykonania jednego wzoru, zależnie od jego skomplikowania, potrzeba od trzech nawet do 30 różnych klocków. Rzeźbionych w proste geometryczne figury albo wyrafinowane boota-booties, motywy kwiatowe i roślinne symbolizujące w Indiach płodność.

W całym kraju wiele jest warsztatów wytwarzającymi takie ręcznie drukowane tkaniny. I wciąż w procesie produkcji wykorzystuje się tam naturalne barwniki. Pozyskiwane z roślin takich jak kampesz dający zabarwienia czerwonofioletowe, kurkuma – pięknie żółcienie, indygo – kolor niebieski...

Proste sari kosztuje około 1200 rupii indyjskich, niecałe 70 zł. Najtańsi pracownicy, często wyrostki, jeszcze dzieci, dostają zaledwie 20 rupii dniówki. To tylko nieco ponad złotówka za ciężką pracę na ręcznych maszynach. A co z popytem na sari? Wszystko wskazuje na to, że będzie trwał zawsze. Nie zmieniły tego nawet czasy angielskiej kolonizacji. Noszą je kobiety bez względu na wiek, przynależność do kasty czy też zamożność.

Tekst: Monika Berkowska