Leje. Strumienie wody spadają z nieba już trzecią godzinę. Wielkie trójbarwne papugi, których stada zamieszkują okoliczne drzewa, schowały się gdzieś, żeby przeczekać ulewę. Siedzę na tarasie, jem lody o smaku gujawy i czekam na szefa hostelu, don Federica. Obiecał, że kiedy wyjdzie słońce, pojedziemy szukać aligatorów.
 

Kostaryka, najbardziej stabilne i bezpieczne państwo w Ameryce Środkowej, to raj dla miłośników przygód i dzikiej przyrody. Dymiące wulkany, rekordowe ilości gatunków zwierząt i lasy deszczowe, a do tego kilometry dziewiczych plaż – to wszystko sprawia, że kraj jest coraz bardziej popularny wśród zagranicznych turystów. Są jednak miejsca, które zachowują urok nieodkrytych zakątków. Półwysep Osa, z Parkiem Narodowym Corcovado i malutkim Puerto Jiménez, to właśnie jedno z takich miejsc.
 

Dżungla tuż za progiem

Tuż za Puerto Jiménez, nad rozlewiskiem rzeki, lepiej nie zbliżać się zbytnio do krawędzi wody. Znad powierzchni wynurzają się bure nozdrza, łypią ślepia i kilka popielatych bestii płynie powoli w naszym kierunku. Kajmany z okolicy są co prawda przyzwyczajone do ludzi, ale na pewno nie można uznać ich za oswojone zwierzaki. Kiedy stwierdzam, że napatrzyłam się wystarczająco, wycofujemy się po cichu i jedziemy w głąb półwyspu, gdzie rodzina mojego przewodnika ma kawałek ziemi porosły deszczowym lasem.
 

Pół godziny później drobniutki don Federico kroczy przez zarośla, co jakiś czas torując sobie drogę maczetą. Wypatrujemy leniwców, ale tyle czasu zajęło im schowanie się przed deszczem, że nie mają chyba ochoty wracać. Wreszcie dochodzimy do skarbu, który chce mi pokazać: ogromnego drzewa ceiba, czyli po polsku puchowca. Drzewo don Federica to prawdziwy kolos: jego pień ledwo objęłoby kilkanaście osób trzymających się za ręce. Korzenie już nad ziemią formują zakamarki i zawijasy. Kiedy wracamy, w koronach drzew siedzą tukany. Ich tęczowe dzioby pobłyskują w słońcu.
 

Puerto Jiménez to wrota Parku Corcovado uznawanego za jeden z najbogatszych biologicznie regionów na świecie. Najlepiej odkrywać jego przyrodę w czasie kilkudniowej wędrówki. Przez park wytyczono szlaki, na noc można zatrzymać się w chatkach leśników. Mimo oznaczeń nie ufam swemu miejskiemu zmysłowi orientacji i wybieram wyprawę z przewodnikiem. Poza tym, że nie muszę się martwić, czy kiedykolwiek uda mi się wrócić, Juan wie wszystko o otaczającej przyrodzie. Pokazuje mi kwiaty, które wyrastają wprost z konarów drzew, szuka jadowitych jaskrawych żabek. Znajduje odbite w błocie ślady łap wielkiego zwierza – w okolicy można spotkać jaguary. W pewnym momencie ucisza mnie gwałtownie i każe spojrzeć w bok. Kilka metrów od nas spokojnie spaceruje mrówkojad.
 

Wędrówkę kończymy na plaży tuż przed zachodem słońca. Soczystozielone zarośla zaczynają się tuż przy brzegu. Z masy liści wystają patykowate pnie palm. Spaceruję po pustej plaży i przyglądam się szalonym kolorom nieba.
 

Latynoskie safari

Kiedy inne kraje regionu pogrążały się w chaosie zamachów stanu i brutalnych dyktatur, Kostaryka inwestowała w to, co miała najcenniejszego: przyrodę. W latach 60. powstał tam pierwszy chroniony rezerwat. Pod koniec wieku było ich już 125. Turyści od dekad szukają w Kostaryce raju na ziemi, nie zawsze bywa jednak idealnie.
 

We wrześniu ubiegłego roku świat obiegły zdjęcia tłumów na plaży Ostional, na półwyspie Nicoya. Z kamerami i aparatami na kijach turyści szukali najlepszych ujęć z tzw. arribady, czyli momentu, gdy żółwie morskie tłumnie wychodzą na brzeg, żeby złożyć jaja.
 

Żółwie oliwkowe przybywają na Ostional raz, czasem nawet dwa razy w miesiącu, od sierpnia do grudnia. To niezwykły widok: tysiące zwierząt mozolnie suną przez plażę i płetwami wykopują doły w piasku, do których każde znosi nawet do 130 jaj. Chociaż pobyt żółwic na plaży trwa maksymalnie godzinę, bywa dla nich trudnym, męczącym doświadczeniem. Tłumy turystów, które łamią obowiązujące zasady wchodzenia na plażę wyłącznie z przewodnikiem, podchodzą zbyt blisko, błyskają fleszami aparatów i hałasują. Tymczasem nawet wibracje gruntu, które powodują zbyt mocne ludzkie kroki, mogą zestresować zwierzęta i uniemożliwić im złożenie jaj.
 

Po wrześniowym incydencie władze przyznały, że konieczne są zmiany. Zwiększono liczbę policyjnych patroli i nałożono nowe limity na odwiedzające grupy turystów. – Arribada to niezwykłe wydarzenie – powiedział jeden z pracowników. – I ludzie powinni mieć prawo go doświadczyć, ale musi to być odpowiednio kontrolowane.