- Ty się, chopie, starej, jak chcesz mieć ta robota – słyszeli. I śląskie chopy się starały, co im zresztą zostało. Dlatego dziś pokazują mi z dumą, jak w dawnych szybach kopalnianych, chałupach górniczych czy fabrykach urządzili galerie, muzea, knajpy, tworząc jeden z ciekawszych w kraju i na świecie szlaków zabytków techniki. Pełen miłości i szacunku do tradycji, mówiący o tym, kim są i jaka jest ich tożsamość. Wielkie hale, cynownie, walcownie dostały drugie życie. Nowoczesne, kulturalne i artystowskie, ale zanurzone w tym, co jest solą tej ziemi; ciężkiej pracy, miłości i rodzinie.

Górnik po szychcie szedł do gospody

Pod ziemię zwozili chleb z „tłustym” – jak mówili na smalec czy jakąś inną spyrkę. Przy takiej harówie jeść musieli tłusto, jak nie rosół, to przynajmniej żur z ziemniakami. No i koniecznie piwo, ale to po robocie. Tu w Giszowcu chodzili na nie do pobliskiej gospody, gdy żona pozwoliła. A Giszowiec to miejsce absolutnie unikatowe – tu górnicy kopalni Giesche, później Wieczorek, dostali przed stu laty swoje domy. Wszystko wokół zaprojektowane zostało tak, by mieli pod ręką co dusza zapragnie. Architekci z Berlina – Zillmannowie – umyślili więc, by w osiedlu ogrodzie były: jadłodajnia, magiel, łaźnia i osiem pieców chlebowych. Stanęły tam szkoły, sklepy, a nawet fabryka lodu.

Mogę to sobie łatwo wyobrazić, kiedy stoję w jego centrum – na pl. Pod Lipami. Bo choć karczma to teraz Dom Kultury, a po fabryce lodu nie ma śladu, wciąż stoją tu domy z pięknymi ogrodami, które podziwiać można z leniwych o sobotnim poranku ulic. O te ogrody nieraz była kłótnia, bo kto o rabatki nie dbał, mógł ze swojej części zostać eksmitowany. Nielicznym rodzinom, które tu żyją, kara taka nie grozi, ale mimo tego trawniki w Giszowcu są tak wypielęgnowane, że miło patrzeć.


To tylko fragment artykułu. Całość przeczytasz w październikowym wydaniu National Geographic Traveler.