Dla Chińczyków to Guangzhou, dla obcokrajowców Kanton – to nazwa z czasów kolonialnych. Trzecia co do wielkości metropolia Chin kojarzona z wielkim przemysłem, handlem (to tutaj miał miejsce pierwszy kontakt kupców z Zachodu z Chinami), światowymi targami, a mniej z malowniczymi parkami, uroczymi brzegami Rzeki Perłowej, nowoczesną architekturą czy starożytnymi świątyniami.

Jednak prawdziwą światową wizytówką Kantonu jest jedzenie. To właśnie kuchnia kantońska uchodzi za najlepszą spośród ośmiu regionalnych kuchni Chin.

 

1. Jedz (prawie) wszystko

 

O mieszkańcach Kantonu mówi się, że jedzą wszystko, co ma cztery nogi, a nie jest stołem, wszystko, co pływa, a nie jest statkiem, i wszystko, co lata, a nie jest samolotem. To musi być prawda – myślałem, mijając kolejne restauracje, przed którymi w miskach, wiadrach i klatkach czekało jeszcze żywe jedzenie.

Zupy z węża czy żółwia albo z krwistym tofu (ze skrzepami świńskiej krwi), grillowane skorpiony czy koniki morskie to dania na stałe wpisane do menu. Ponoć kantończycy wciąż jedzą psy (moje chińskie koleżanki twierdzą, że one nigdy nie jadły, za to ich dziadkowe i rodzice tak owszem) i zajadają się zupą z płetwy rekina, który ginął w męczarniach. Na stołach lądują też kilkutygodniowe pieczone prosiaki, których pokrojona w szachownicę chrupiąca skórka maczana w cukrze jest prawdziwym rarytasem. Ale kantończycy jedzą też mnóstwo owoców morza i warzyw. Ich kuchnia charakteryzuje się tym, że wszystkie potrawy przygotowywane są ze świeżych składników, dlatego kilka razy dziennie pojawiają się na lokalnych targowiskach, by dokupić kolejne produkty.

Do południa zajadają się pysznymi dim sum – lekkimi przekąskami przygotowywanymi na parze w bambusowych naczyniach, wypijając przy tym morze herbaty. To yum cha – herbata pita przed południem zawsze z dim sum. Do picia polecam wam delikatną herbatę z chryzantem (działa uspokajająco, poprawia wzrok). A na deser zamówcie „ginger milk” przygotowywany ze świeżego soku imbirowego dodanego do szklanki ciepłego mleka, które ścina się jak pudding. 

 

2. Zobacz stare miasto...

„W Kantonie nie ma czego oglądać” – taki wpis znalazłem w internecie. Nie wierz w to. W stolicy prowincji Guandong nie brakuje zabytków. Zajrzyj np. do trzech świątyń: Guangxiao (Świątynia Chwalebnej Cnoty Synowskiej) z czasów dynastii Han i Chen Jia Ci (Akademia Rodziny Chen), świątyni zbudowanej za pieniądze klanu Chen, która służyła nie tylko kultowi przodków, ale była także szkołą, a dzisiaj to muzeum sztuki ludowej. A jeśli wstąpisz do Liu Rong Si (Świątyni Sześciu Banianów), to starszy pan poczęstuje cię ziołową herbatą na wzmocnienie. Stary Kanton to także Qingping Market, na który kantończycy przychodzą po leki ziołowe. To jedno z 17 oficjalnych miejsc w Chinach ze zgodą władz na sprzedaż najróżniejszych specyfików medycyny naturalnej (wwożenie wielu tych lekarstw do Europy jest zabronione). Kupują też psy i koty (nie do jedzenia) albo ryby, żaby, żółwie, skorpiony i węże (do zjedzenia).

 

3. ...i przeskocz do przyszłości

Gdybym był studentem architektury, rzuciłbym studia w Polsce i pojechał uczyć się do Chin. Takiego rozmachu nie ma chyba nigdzie indziej na świecie. Nowa dzielnica Kantonu Zhujiang New Town to doskonały przykład miasta z przyszłości. Powstała na północnym brzegu Rzeki Perłowej i zachwyca nie tylko nowoczesnymi biurowcami, luksusowymi hotelami (jest ich tu najwięcej w całym mieście) czy wieżą Canton Tower. Także budynkami Muzeum prowincji Guandong, skomputeryzowaną od a do zet biblioteką miejską i absolutną perełką – gmachem Opery Narodowej zaprojektowanym przez Zahę Hadid. Gapiłem się na tę konstrukcję z metalu, kamienia i szkła dłuższą chwilę, wypatrując coraz to więcej szczegółów. Opera przypomina dwa rzucone na trawę kamienie (większy i mniejszy) opadające w stronę bulwarów. Wokół są kawiarnie, sklepy, wielkie place i spacerowe aleje. Pod ziemią są ukryte centra handlowe i tunele dla samochodów. À propos luksusowych hoteli. Na 99. piętrze hotelu Four Seasons znajduje się Tian Bar, z którego przy dobrej pogodzie popatrzysz na miasto z góry. Wystarczy zamówić butelkę piwa za 34 zł i cieszyć się widokiem. Dwukrotnie więcej niż piwo kosztuje bilet wstępu na Canton Tower.